sobota, 25 marca 2017

Od Thirry

W oddali ucichł tętent kopyt. Cuilë zostawił ją, wiedział, że za chwilę przekroczą granicę lasu. Själ wolał zostać ukryty wśród cieni drzew, więc elfka pozwoliła mu odejść.
Została sama.
Spojrzała w górę, zza gęstych dotąd koron zaczęło wyglądać słońce.
Granica lasu była blisko.

Nagle mały cień przesłonił promienie. Gdy Thirra uniosła wzrok, ten umknął, a blask porannego słońca poraził jej oczy.
Poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz, czyjąś obecność. Zastygła w bezruchu, nasłuchiwała.
Brzozy pięknie śpiewały w opuszczonym przez ptaki lesie.
Znów poczuła na twarzy chłód, mały cień przesłonił ciepły blask słońca. Thirra zawęziła źrenice, ostrożnie spojrzała w górę.
Motyl tańczył wśród promieni słońca, targany jesiennym wiatrem. Nigdy nie widziała tak pięknej walki. Chłód pchał go w górę, skrzydła usilnie kierowały go w dół.
Dreszcze minęły. Choć motyl latał zbyt wysoko, by go sięgnąć, jego obecność dodawała otuchy.

Wiatr ucichł, motyl wreszcie poszybował w dół. Usiadł na jej wyciągniętej dłoni.

Wiedziała, że to tylko liść.

________________

Dotyk gładkiej, bladej kory miło pieścił jej palce. Tęskne pożegnanie.
Wystarczył jeden krok naprzód, a opuści bezpieczny gaj, którym szła aż ze swojej wioski. Wschodnie knieje kończyły się w tym miejscu, wraz z tą jedną ostatnią brzozą.
Jej palce osunęły się w dół po pniu, stopa ostrożnie odgarnęła liście ze ścieżki.
Przed nią rozciągała się polana, naga i niebezpieczna. Wysokie trawy szumiały groźnie, zagłuszając jej przyspieszony oddech. Thirra ścisnęła w dłoni majdan łuku, wyjęła jedną strzałę. Błękitne pióra lotek zawadziły o cięciwę.
Zza źdźbeł traw wychyliło się dwoje ciekawskich uszu. Nerwowo zastrzygły, słysząc kroki elfki. Czarne oczy przyglądały się jej uważnie, gotowe zniknąć w każdym momencie. Ciało sarny napięło się, gdy jesienny wiatr przyniósł ze sobą zapach nieznajomej.
Oboje stali w bezruchu, bojąc się zrobić choćby jeden krok naprzód.
Tak trwali bez słowa, wśród szumu wysokich traw.

Nie była pewna, co zobaczyła jako pierwsze. Konwój pędzący drogą w oddali, czy też biały ogon sarny znikający za brzozowym gajem. Thirra niczym spłoszone zwierzę skuliła się, bacznie obserwując zbliżający się powóz. Szlak, którym jechał, przecinał polanę niecałe dwadzieścia kroków od niej, mogła bez problemu zbliżyć się niezauważona. Tak też uczyniła, szybkimi susami pokonując odległość.
Stąd widziała już, że wóz zaprzężony był w gniade konie, a na czterech takich samych siedzieli obok strażnicy. Wiatr targał ich brunatne szaty, srebrne i zielone zdobienia błyszczały w jesiennym słońcu. Brąz i zieleń, zieleń i srebro. Elfka wiedziała, że te kolory należały do staży stolicy Drothaer. Konwój zmierzał do Falamor.
Odłożyła strzałę.
Postanowiła zaryzykować, nie miała nic do stracenia, o ile zbliżający się ludzie naprawdę byli tymi, na których wyglądali. Równie dobrze mogli być zbójami, okraść wcześniej przejezdnych i zabrać im szaty. A na wozie trzymać ich zwłoki, pod czarną płachtą zakrywającą ładunek.
Potrząsnęła głową, pozbywając się tych myśli, nie tak powinny postrzegać świat elfy. Wyprostowała się, wyszła z ukrycia. Dumnie stanęła na drodze, czekając, aż powóz zrobi przed nią to samo.
Tak trwali bez słowa, wśród szumu wysokich traw.

[Drogi Nieznajomy? Zachęcam do kontaktu jeśli wystąpi problem z dialogami ^^]