czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Aenaina do Bezimiennego

Słońce zachodziło nad Aseroth powoli, a jednak zauważalnie szybciej niż jeszcze kilka tygodni wcześniej, gdy lato wciąż było w pełni. Jego promienie padały na miasto pod coraz mniejszym kątem, wyostrzając cienie i barwiąc grzbiety brunatnych fal na kolor dojrzałych pomarańczy. Niebo szkarłatniało, jak gdyby dawało rybakom sygnał do powrotu z połowu. Niedługo zrobi się niebezpiecznie, zdawało się mówić. Wracajcie albo woda przybierze tę samą barwę, co ja.
Aenain patrzył na przypływające do rybackiej części doków gromady łodzi, próbując wyłowić wzrokiem spośród nich te znajome, należące do ludzi, z którymi zdarzało mu się łowić. Podziwiał cumujące w oddali statki bogatych kupców, dłuższą chwilę obserwował także odbijający od brzegu galeon, który, o ile dobrze się orientował, wyruszał właśnie w podróż do Talind.
Wydał z siebie podobny do westchnięcia syk, gdy gasnąca Sarahne po raz kolejny stanęła mu przed oczami. Ciekawe, przywoływanie wspomnień jej żywej przychodziło mu znacznie trudniej i nie były tak wyraziste. Poruszył się niespokojnie, czując, jak ściska go w dołku. Znowu patrzył, jak jej wzrok traci blask, jak staje się pusty i pozbawiony duszy. Czuł między palcami jej krew; mimowolnie zacisnął błoniastą łapę, ponownie wyobrażając sobie, jak przyciska dłoń do jej boku. Jak zostaje z nią do końca zamiast uciekać od razu. Nie był w stanie stwierdzić, czy był jej to winien. Ale może teraz byłoby mu przynajmniej lżej? Spróbował odgonić od siebie ponure myśli.
Po raz kolejny niepotrzebnie dramatyzujesz, stary durniu, złajał się w duchu. Los się do ciebie uśmiechnął, a ty zachowujesz się, jakbyś tęsknił za łańcuchem na szyi.
Cóż, za tym łańcuchem akurat nie tęsknił; jego fragmenty służyły mu teraz dzielnie na łodzi.
Wzrok krokodyla ponownie powędrował ku pięknemu niebu; słońce już w połowie skryło się za horyzontem, fantazyjne kolory powoli ustępowały nadchodzącemu z przeciwnej strony granatowi, który pochłaniał błękit, szykując tło dla gwiazd. To był dobry dzień. Ciepły, ale nie upalny, w sam raz, by wygrzać łuski na słońcu i odespać nocne łowy, które tak swoją drogą były wyjątkowo owocne. 
Teraz jednak, gdy zbliżała się noc, talindyjczyk doszedł do wniosku że powinien wracać do domu. Wstał więc i ruszył niespiesznie przez plażę w stronę ujścia jednej z mniejszych rzek wpadających w tym miejscu do morza, kołysząc majestatycznie ogonem w rytm stawianych kroków. Nie musiał iść daleko; wystarczyło piętnaście minut spokojnego marszu w górę rzeki, by dotrzeć do opuszczonej rybackiej chatki, którą jakiś czas temu postanowił się zaopiekować. Mimo początkowych trudności okazała się być domem idealnym: znajdowała się przysłowiowy rzut kamieniem od jednego z osiedli rybackich znajdujących się poza miastem, ale jednocześnie fakt, że stała w środku lasu otoczona gęstymi szuwarami porastającymi brzeg rzeki, zapewniał wystarczająco dużo prywatności komuś, kto teoretycznie się ukrywa (a przynajmniej próbuje utrzymać w tajemnicy fakt, że ma w zwyczaju przeobrażanie się w wielkiego czarnego gada).
Przebrnął przez okalającą dom roślinność i wyszedł na niewielki wykoszony skrawek tuż przy domu. Przystanął na moment, widząc wymizerowaną sylwetkę kucającą nad wodą. Do jego nozdrzy dotarł ostry zapach, mieszanka strachu i potu, przebijająca się przez płynącą z kosza przy drzwiach chaty woń ryb, które zostawił sobie na wieczór.
Złodziej, dotarło do niego.
Cholerny złodziej.
I cholerny pies, który zamiast spróbować go odstraszyć, wyleguje się leniwie przy koszu i na niego patrzy!
W tym momencie rabuś odwrócił gwałtownie głowę. Oskarżenie było słuszne - w rękach kurczowo ściskał rybę. Musiała pochodzić z kosza - żyła w morzu, nie w rzece. Obcy zastygł w bezruchu i patrzył na Aenaina; poderwał się na równe nogi dopiero w momencie, gdy ten zmienił postać i ruszył na niego, klnąc wściekle po swojemu, gotowy złoić mu skórę.
Chłopak cofnął się i skulił lekko, prawdopodobnie rozglądając się za najlepszą możliwą drogą ucieczki. Był obszarpany i wymizerowany, a w jego oczach widać obłęd zaszczutego zwierzęcia - Aenain widywał taki nieraz za czasów swojej świetności u niektórych niewolników. Zmiennokształtny zatrzymał się raptownie, gdy znalazł się na tyle blisko, by móc przyjrzeć się dokładniej obcemu. Jego twarz była blada, okolica ust błyszczała, a miejscami była pokryta krwią. Mężczyzna skrzywił się z obrzydzeniem, uświadamiając sobie, że to rybi śluz, jeszcze bardziej uderzyły go ślady zębów na rybim łbie.
Do diabła, czy ten chłopak nie wie co ma w rękach?
Powędrował spojrzeniem z powrotem do twarzy złodziejaszka.
- Jesteś pelikan, że chcesz ją połknąć razem z głową i płetwami? - zapytał, marszcząc brwi. - Nawet ten stary sar'ekuul nie chwyta się surowych. - Wskazał na drzemiącego w najlepsze Damala.- Nawet ja nie jem surowej, jeśli nie muszę. - Zmierzył chłopaka krytycznym spojrzeniem, w pełni świadomy, że powinien teraz wyrwać mu swoją własność i porządnie złoić skórę. Ale jakoś tak zmienił zdanie.
Odpowiedziało mu jedynie podejrzliwe spojrzenie. Westchnął. Co mu właściwie szkodzi jedna ryba?
- To dobra ryba - odezwał się ponownie, odrobinę mniej zjadliwie. - Skoro już ją ukradłeś, postąp z nią jak należy. A jak potrzebujesz się rozchorować, to nażryj się lepiej tataraku.

[Czy Krok zabrzmiał właśnie jak marudna babcia? Anyway, proszę bardzo, rozpoczynam. :D]

Od Kiary cd. Raven

Tak jak myślałam wcześniej, epidemia się poszerzała coraz bardziej w naszym mieście. Robiłam lekarstwa i leczyłam biedniejszych ludzi, bo w końcu pochodzę z plebsu, a nie z tych wyższych sfer, więc nie było mowy o leczenie tych bogatszych.
Wiedziałam że było jakieś zebranie lekarzy w Ravale, lecz oczywiście my z tych biedniejszych ludzie nie mieliśmy tam w stępu, a i nawet nas o tym nie informowano. Dowiedziałam się tylko o tym z tajnych źródeł, bo w końcu jestem też złodziejką, więc trzeba było sobie radzić, ale martwiła mnie kompletna głupota tych lekarzy! Idioci nie wiedzieli co się dzieje…
No owszem szukali czegoś w tych swoich głupich księgach gdzie mają wszystko napisane, lecz to była zupełnie nowa choroba, więc na pewno tego w książkach nie znajdą! Bałam się że jeśli tak dalej pójdzie, to w mieście będą tylko puste budynki mieszkalne.
Nie rozumiałam tych lekarzy. Oni jakby stracił zapał do leczenia. I to mieli niby być lekarze z powołania?! Ja latała po łąkach, lasach i zbierałam informacje sama… Czytałam wiele książek i sama się starałam domyślić po jakimś czasie co jest grane, lecz jak było widać oni zostali tak przytłoczeni tą nauką na siłę, że stracili do tego całkowicie zapał i zamiłowanie, przez co miałam ochotę walić głową w ścianę.
Byłam też zła na to że oni dostali tak wspaniałą szansę chodzić do takich prestiżowych szkół, a my z plebsu, nawet jeśli coś dobrze umieliśmy i mielibyśmy szansę do takich szkół, to niestety nie byliśmy szlachetnie urodzeni. Po prostu szlachta myślała że nie będą się uczyć z tymi gorszymi i głupimi ludźmi, co było przykre, gdyż uważano nas za gorszych.
Byliśmy też ludźmi, lecz jak było widać oni tego nie widzieli. Westchnęłam tylko na to i znowu zaczęłam przygotowywać lekarstwo na tą chorobę. Już nawet nie wiem kiedy ostatnio spałam… Tylko ja z moimi dwoma przyjaciółmi wiedzieliśmy co to za choroba. Skąd? Ano stąd, że zbadaliśmy tą chorobę dokładniej i testowaliśmy różne zioła co było gehenną niekończącą się na początku, lecz w końcu razem znaleźliśmy antidotum.
Owszem dużo wspaniałych i rzadkich ziół na to poszło, lecz dla mnie liczyło się tylko życie ludzkie. Każdy miał swoje rodziny które kochał nad życie, a ja pragnęłam im pomóc. Głównymi objawami choroby była gorączka i osłabienie.
Niestety łatwo ją było pomylić z grypą bądź przeziębieniem, co niestety często kończyło się śmiercią, ale przecież nikt nie przejmuje się że plebs umiera… Tyle że zmarło wielu rolników, co skutkuje tym iż nawet szlachta zaczyna mieć problemy z dostawą dla nich żywności. Jak to się mówi, idzie reakcja łańcuchowa.
„Co robić? Co robić? Pójść do tych zadufanych w sobie ludzi czy dać wszystkim umrzeć? Eh… Przecież nawet oni mnie nie wysłuchają… Dla nich jestem nikim… Osobą która postradała wszystkie rozumy i marnującą ich cenny czas”.
Siedziałam na swoim krześle w domku, przy biurku, obok niewielkiego kominka ze splecionymi dłońmi i patrzyłam się w bardzo interesujący punkt na ścianie. „Kiara rusz tyłek! Musisz uratować tych ludzi… Nie jesteś może szlachetnie urodzona by pomagać ludziom, ale musisz coś zrobić, bo inaczej wszyscy niedługo mrą, a o zarażenie tym nie trudno… Wystarczy tylko kaszlnięcie na kogoś i epidemia rozprzestrzenia się dalej” - pomyślałam sobie, ale wtedy usłyszałam hałas, który wyrwał mnie z zamyśleń, więc podniosłam głowę i ujrzałam Rekera.
Był to mój przyjaciel, który zawsze mnie wspierał w trudnych chwilach. Był to właśnie jeden z tych, którzy wiedzieliśmy jak leczyć chorobę, mimo iż chłopak nie należał do zielarzy.
- Musisz odpocząć – powiedział zmartwiony przyjaciel, patrząc na mnie i zapewne moje bardzo podkrążone oczy.
- Nie mogę… Wiesz że muszę jakoś pomóc – westchnęłam ciężko.
- Nikomu nie pomożesz jeśli będziesz nie wyspana i nie będziesz trzeźwo myślała – odparł stanowczo. Zawsze taki był. Lubił stawiać na swoim, a ja na swoim i czasami dochodziło do sprzeczek, lecz i tak się godziliśmy.
W końcu zawsze któraś ze stron musiała ustąpić, by dojść do porozumienia. „Typowy samiec alfa” – pomyślałam rozbawiona i spojrzałam zza okno, gdzie panowała noc. Już ponad dwieście trzydzieści pięć osób zmarło z powodu tej epidemii… Śmierć kilku osób to tragedia, lecz taki wynik budził przerażenie! Ludzie zjadali skażone owoce oraz pili skażoną wodę, nawet o tym nie wiedząc.
Tak powiedziałam wcześniej że wystarczy kaszlnięcie by się zarazić, ale wiru-sowo przenosi się też z zarażonej osoby na drugą, co mówiło mi iż choroba się jakby mutuje, gdyż wcześniej nie było czegoś takiego, a wszystko to było tylko efektem łańcuchowym.
Nie wiedziałam skąd pochodzi zarażona woda oraz owoce, więc byłam w kropce. Równie dobrze to mogło być czyjeś zamierzone działanie i wiedziałam że musimy znaleźć ten ważny punkt iks, by zlikwidować źródło epidemii.
Nie znajdując nic ciekawego zza ciemnym oknem, spojrzałam na swojego przyjaciela, który stał ciągle w jednym miejscu. Ogień z kominka radośnie strzelał, trawiąc drewno, dając ciepło i więcej światła, przez co przyjaciel był lekko skąpany w jego blasku, a przynajmniej jego prawą stronę.
- Muszę coś z tym zrobić tylko nie wiem jak… Choroba zaczyna się przekształcać w wirusa, bo mutuje jakoś, a ja nie wiem jak to się dzieje. Do tej pory wystarczyło zjedzenie zakażonego owocu lub napicie się skażonej wody, lecz teraz doszło jeszcze zarażenie wirusowe poprzez kaszlnięcie zarażonego na zdrowego i to mnie martwi… Choroba postępuje i się zmienia, a co za tym idzie niedługo leki które my robimy, mogą przestać działać – powiedziałam patrząc na niego – Boję się że to może być czyjeś celowe działanie – dodałam.
- Możliwe… - westchnął – Dużo jest ludzi, którzy pragną władzy i nie cofną się przed niczym, lecz dla nas jest teraz najważniejsze by zniszczyć do dziadostwo – dodał siadając w fotelu przy kominku.
- Ludzie to idioci – stwierdziłam, na co tylko skinął twierdząco głową, zgadzając się z moimi słowami – Muszę jakoś o tym powiedzieć komuś z tych wyższych szczebli – dodałam, co go zdziwiło. Spojrzał na mnie uważniej i zmarszczył odruchowo brwi, jakbym mu coś powiedziała nie z tego świata, albo jakbym nagle stała się kosmitką.
- Zignorują Cię… Przecież wiesz jaka jest szlachta i Ci uczeni – mruknął niezadowolony.
- Niby wiem, ale jeśli kogoś o tym nie poinformuję, to niedługo tętniące życiem miasto, zamieni się w miasto umarłych – fuknęłam na niego.
- Nie złość się na mnie! - burknął – Po prostu wiem jaka jest szlachta i Ci ludzie z dobrych rodzin… Dobrze wiesz co mieliśmy przez takich w dzieciństwie – dodał i niestety musiałam przyznać mu rację. Ludzie z wyższych sfer nie raz pokazywali że jesteśmy tymi gorszymi… Tymi niby brudasami, głupkami i wszystkim co najgorsze. Do tej pory pamiętam jak płakałam ojcu na rękach i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego jestem tą gorszą. No nie ważne… Było, minęło!
- Co o tym wszystkim sądzisz? - spytałam.
- Co sadzę? Że to jedno, wielki bagno! - odparł jakby zły.
- Też tak sądzę – westchnęłam, wstając w końcu z krzesła i podchodząc do okna, jakbym ujrzała tam coś ciekawego – Nie ma wyjścia… Trzeba komuś powiedzieć – rzekłam nagle, lecz stanowczo, a wtedy deszcz lunął na ziemie, sprawiając że jego ciężkie krople zaczęły dudnić o dach.
- Wszyscy wezmą cię za wariatkę, która chce pokazać że jest lepsza od nich - powiedział spokojnie - Moim zdaniem Cię nie posłuchają... - westchnął.
- Myślę że tak właśnie będzie... lecz muszę spróbować! - rzekłam stanowczo i odwróciłam się do niego, patrząc mu w oczy.
- Zawsze byłaś uparta - stwierdził.
- Owszem! Tak samo jak Ty, lecz ja tym razem nie odpuszczę. Muszę chociaż spróbować - odparłam.
- Próbuj... ale raczej wiem jaki będzie to skutek. Jedno trzeba Ci przyznać... - urwał nagle.
- Przyznać co? - zdziwiłam się i uniosłam jedną brew ku górze, a on się uśmiechnął pod nosem.
- Jesteś odważna i czasami jesteś straszna pierdołą - stwierdził, przez co rzuciłam w niego poduszką.
******
Następnego dnia, a konkretniej z samego rana, kiedy słońce jeszcze wspinało się na niebie, tym samym powoli przeganiając noc, stanęłam na dachu domu, jednego z lekarzy. Szybko sprawdziłam teren i weszłam po kryjomu do środka, lecz nie znalazłam lekarza… „A niech to!” - pomyślałam nieco zła, lecz mimo wszystko zostawiłam kartkę na stole i przygniotłam ją świecznikiem. Treść wiadomości była następująca:
„W Ravale coraz bardziej rozprzestrzenia się epidemia. Wiem że szukacie lekarstwa po księgach, lecz to wszystko na próżno… To bowiem nowa choroba. Nie szukajcie odpowiedzi w kartkach! Ta choroba, to niejaka Zaraza Redini. Oto lek na chorobę: 1x Kwiat Celisterii Płomiennej, 1x Kwiat Rinietki Pospolitej, 1x Kwiat Tęczorki Plamistej. Zetrzeć płatki kwiatów z korzonkami, dodać wody gotowanej na ogniu w trakcie mieszania aż wyjdzie kleista maź. Następnie substancja musi postać przy kominku całą noc, solidnie przykryta z dala od wilgoci. Kiedy minie dwanaście godzin, przelej substancję przez sito, które usunie maź i zostanie sama, zabarwiona na zielony kolor woda. Następnie ponownie podgrzać, lecz nie zagotować w rondelku. Musi być ciepłe żeby uwolniła swoje substancje i lepiej zadziałała, a jak się zagotuje to lek nie zadziała… Następnie podać osobie chorej do picia. Efekt powinien być widać po trzydziestu minutach. Kiedy lek zadziała, włożyć pod język 1x Liść Moreniki Pomarańczowej. Proszę zrób to! To jedyne lalkarstwo na tą chorobę… Nie dajcie nikomu więcej umrzeć…
PS: Zioła znajdziesz w wilgotnych lasach Falamor lub na tamtejszych targach. Obok kartki masz potrzebne zioła, które są potrzebne do tego byś się przekonał sam iż to pomaga… Zrób je i podaj najpierw chorej elfce. Ma tylko 24 godziny, a później nawet leki nie pomogą!
~Duch~

Tak podpisałam się po wiadomością swoim pseudonimem. Wiedziałam że to wielkie ryzyko, lecz musiałam to zrobić. Najbardziej się bałam że nie posłuchają się mojej rady i wszyscy w końcu zginiemy. A to czego się spodziewałam, było to iż zapewne zgniotą moją wiadomość i wyrzucą do kosza… Cóż! W razie czego chciałam pomóc, a to co z tym zrobią, to już ich decyzja… Czy duma zwycięży nad rozsądkiem? Nie miałam pojęcia, lecz wiedziałam że to wszystko co zwykły człowiek z plebsu, jakim jestem może zrobić.
Po zostawieniu kartki, szybko wyskoczyłam oknem i zniknęłam w cieniach, przez chwilę obserwując okolicę. Ta część miasta była dużo lepiej strzeżona, a co za tym idzie było łatwo o schwytanie niechcianego gościa. Musiałam bardzo uważać! Kiedy miałam już skakać dalej w cieniach, nagle zobaczyłam dwóch mężczyzn, zapewne lekarzy, rozmawiających ze sobą na temat epidemii.
- Muszę wyruszyć do lasu po zioła… Spakuję potrzebne rzeczy i wyruszę – rzekł jeden z nich.
- Uważaj na siebie! W lesie czyha wiele niebezpiecznych stworzeń… - odezwał się drugi mężczyzna.
- Dam sobie radę! Nie chce mi się nigdzie ruszać, ale to trzeba zahamować- rzekł, na co pokiwałam z niedowierzaniem głową. Było widać że są zmęczeni, lecz nie chcą zostać złapaną, zamiast się temu przysłuchiwać, szybko zniknęłam z tamtego miejsca.

< Raven? Wiem tandeta i miało być że łazimy po lesie, ale ona tam będzie obserwować Twoje ruchy xdd >

środa, 30 sierpnia 2017

Od Bezimiennego do Silyena



W jego mniemaniu “ludzkie życie” brzmiało kompletnie obco. Nie potrafił stwierdzić czy potrafiłby takowe życie wieść jeśli nadałaby się ku temu okazja. Skąd Potwór mógłby wiedzieć, iż istnieje więcej niż jedna droga? Dla niego wszystko miało z góry ustalony tor którego nie może zaburzyć interwencja jednego zwierzęcia czy nawet drugiego człowieka. Nawet jeśli by chciał… to jak ma to zrobić? Nie znając podstawowych czynności które formułują społeczeństwo? Może dlatego lepiej odpowiadało mu towarzystwo zwierząt które nie spojrzą na Ciebie krytycznym okiem bez względu na to co im powiesz. Więc tym bardziej nie zastanawiał się nad znaczeniem słów “przyjaciel”. Były poznane dusze. Te bliższe bądź dalsze jego sercu. Kiedyś pamiętał jak Elen próbowała mu wytłumaczyć tą zawiłość ludzkich relacji. Nie rozumiał jej i nie chciał zrozumieć. Pamiętał tylko gdzie jest jego miejsce w szeregu. Aby się nie wychylać z ustalonego porządku. To również ona zasiała w nim bunt który wykiełkował wraz z pierwszymi kroplami jej krwi. Prawdą jednak było, iż pragnął niektóre z dusz zatrzymać przy sobie. Te specjalne które chciałby zabrać ze sobą i pilnować aby nic im się nie stało. Pamiętał również wciąż o Nich. Przypominał mu o tym krzywy wzrok żebraka który wciąż za nim szedł zakurzoną drogą. Przypominał mu o tym zgiełk powstały gdzieś w mieście gdy on się do niego zbliżał bądź oddalał. Nawet noc nie przynosząc ukojenia straszyła go marami przeszłości. Może też dlatego starał się nie ufać nikomu… jednakże czy zwierzęta potrafią być tak samo bestialskie jak Oni? Nie wątpił, iż ich natura mogła zostać okiełznana właśnie przez Nich. Przecież okiełznali Potwora to cóż dla nich stanowiłaby dla przykładu taka sarna? Brał to na samym początku pod uwagę jednakże z każdym kolejnym dniem przekonywał się do tego, iż w tym przypadku mógł to wykluczyć. Więc gdy postanowił nareszcie ruszyć w dalszą swą podróż to czyż nie było mu smutno? Nie potrafił tego określić ale takie ciągnące uczucie które rozlewa się między palcami i uderza z łoskotem o ziemię. Wiedział jednak, że musiał. Tak jak zawsze podczas swej podróży. Pozostać w ruchu i nie dać się uchwycić nikomu. Otrząsnął się wewnętrznie szybko i był już gotowy do drogi. Wraz z postawionym pierwszym krokiem już rozmyślał w którą stronę się uda. Lecz wtedy najpierw wydawało mu się, iż czuje coś dziwnego. Zupełnie jakby nagle coś w powietrzu się zebrało lub też nagle zmieniło.  Napęczniało i nagle rozbiło na tysiące kawałków. To spowodowało, iż na chwilę się zatrzymał i delikatnie zadarł głowę do góry. Nagle poczuł czyjś dotyk na swym łokciu. Nie pomyślał “o sarenko”, gdyż zbyt dobrze rozróżniał ludzkie postaci od zwierząt. Dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści sprawiając, iż pazury wysunęły się jeszcze bardziej. Mięśnie napięły się na całym ciele gotowe do szarży w każdej chwili. W jego głowie przewijały się wszelakiego rodzaju ciosy, przerzuty, skoki. Wszystko czego został nauczony w swych ciemnych czterech ścianach. Nogi w kolanach automatycznie ugięły się w gotowości do nagłego obrotu i zadania precyzyjnego ciosu. Jednak ten nie nastąpił. Nie dojrzał nikogo prędzej czy też nie usłyszał niczego podejrzanego. Z jakiegoś powodu tym razem postanowił zaczekać nawet jeśli oznaczałoby to uszczerbek na zdrowiu. Dzięki temu również otrzyma informacje o tym kto tam stoi. Wtedy usłyszał ten melodyjny głos oblany miodem wypowiadający tak przez niego znienawidzoną nazwę. Gdyż nie traktował to jak imienia. Jego źrenice się powiększyły a on sam zmarszczył brwi. Przed oczami ujrzał swych dawnych treserów którzy częstowali go batami i krzyczeli mu w twarz to czym jest. Lecz ten aksamitny głos tak bardzo do nich nie pasował. Był łagodny i mógł przysiąc, iż nigdy prędzej go nie słyszał co by oznaczało obcą osobę. Ale skąd obca osoba zna tą przeklętą nazwę. Pierwsze myśli skierowały się do zwierzęcia które przed chwilą chciał pozostawić. Słyszał o zmiennokształtnych a nawet zdarzyło mu się takowego zobaczyć jednakże nigdy nie miał z tym styczności w takich okolicznościach. Ponownie usłyszał jego delikatny głos. Tak bardzo odmienny od jego własnego który czasami wydawał się bliższy Potworowi. Ważniejsza jednak była treść słów który sprawiły, iż niemalże natychmiast się odwrócił. Gwałtownie czy nawet wręcz brutalnie. Gdyż to musiała być w tym momencie sarenka. Poczuł jak delikatne palce mocniej zaciskają się na jego łokciu w momencie gdy odwrócił nagle swą głowę i napotkał wzrokiem tego… obcego. Bo jakże mógł inaczej nazwać człowieka? A przynajmniej postać ludzką? Przeskakiwał szybko wzrokiem po całym jego ciele zupełnie jakby szukał czegoś znajomego lub jakby próbował dodać dwa do pięciu. Skronie pulsowały mu lecz nie był pewny z jakiego powodu. Wtedy zatrzymał swój wzrok na jego oczach. Są. Te same mądre oczy w których odbijały się gwiazdy. Nie rozumiał dlaczego sarenka go okłamywała przez ten cały czas. Lecz wspomnienia dobrze wiedziały. Podsunęły obraz Ich. Jak udaje im się nareszcie go usidlić. Zmarszczył brwi i zamiast wyszarpnąć się to okręcił się wokół własnej osi. Siła pędu sprawiła, iż chłopak by upadł gdyby nie to, iż Potwór pochwycił go jedną ręką by do jego delikatnego gardła przystawić metalowe ostrza. Bez emocji na twarzy patrzył mu wciąż w oczy. W te mądre sarnie oczy. Jak on mógł być po ich stronie? Jak…
- … możesz? - patrząc mu w oczy po chwili prychnął z rezygnacją w głosie. Puścił go delikatnie i pomógł się wyprostować już nie patrząc w jego oczy. Powinien go zabić. Przecież mógł być przynętą zastawioną tylko po to aby wpadł w sidła. Przejechał dłonią po swoich włosach. Nie musiał nigdy prędzej mierzyć się z tyloma ważnymi rzeczami. Prędzej wydawało mu się to proste. Coś jest podejrzane to pozbawiasz to coś oddechu bądź krwi. Musiał może najpierw się dowiedzieć o co tutaj chodzi. Zadarł delikatnie głowę do góry. Chłodno. Obrócił nagle głowę w kierunku chłopaka jakby nagle o czymś sobie przypomniał. Jednocześnie postąpił w jego stronę krok tak aby patrzeć znowu w te oczy które znał. Wychrypiał jak osoba która od dawna nic nie piła.
- Nie mam imienia. Nie nazywaj mnie tą… nazwą. - stał chwilę w bezruchu zupełnie jakby zastanawiał się nad swoimi następnymi słowami. Spojrzał gdzieś w bok. Wciąż był… oszołomiony. Tak, to było dobre słowo. Dalej musiał przetrawić to, iż ta sarenka do której tyle mówił jednak niekoniecznie musi milczeć. On potrafi mówić. Prawda? Otworzył trochę szerzej oczy. W jego głowie wybuchła istna batalia. Może donieść na niego? A czy nie zrobiłby tego prędzej gdyby tylko chciał? A może zamierza teraz go wydać? Nagle obrócił wzrok na te sarnie oczy i ponownie się odezwał.
- Mam Cię zabić? Bo nie chcę. - wpatrywał się teraz w jego oczy lecz w przeciwieństwie do pierwszego kontaktu teraz wydawał się całkowicie rozluźniony. Zupełnie jakby ta cała sytuacja była taka jaka być powinna. Zadarł głowę do góry i patrząc na gwiazdy ocenił ile zostało do świtu. Opuścił powoli głowę po czym zatrzymał wzrok na sarnich oczach. Będzie musiał się chronić. Skryć. Ale nie potrafił się ruszyć. Nie wiedział co miał zrobić gdyż nigdy prędzej nie został postawiony w takiej sytuacji. Wyda Cię. On? On nie mógł tego zrobić. Poznał wiele parszywych osób ale… Najbardziej boli zdrada tych po których najmniej się tego spodziewamy, nieprawdaż? Znowu poczuł jego dotyk na swoim łokciu zupełnie jakby nagle przypomniał sobie o tym, iż w sarenka w ogóle go nie puściła. Tym razem znowu poczuł to śmieszne pękanie w powietrzu. Spojrzał w dół na swój łokieć i na dłoń sarenki. Przyglądał się jak roślina owija się wokół ich rąk. Jak wypuszcza delikatne kwiatki. Żałosne. Nie. To było coś o czym miał pamiętać. Powiódł swoimi oczyma w górę do zmęczonych oczu sarenki. Czy ktokolwiek kiedyś chciał go zatrzymać? Oni na pewno by chcieli. Odezwał się ponownie.
- Oni mnie ścigają. Kiedyś mnie złapią. Ale to nie dzisiaj. Więc jak mam nie odchodzić Sarenko? - nie wyszarpnął się. Nie pociągnął go ponownie lecz trwał w bezruchu jakby naprawdę oczekując jakiejś magicznej odpowiedzi która sprawi, iż całe jego życie się zmieni. Zabij go i ucieknij. Zmarszczył delikatnie brwi. Nie. Nie potrafił tego zrobić. Oczekiwał więc na jego delikatne słowa. Trwając w bezruchu jakby miał czasu aż nadto.  

[Sarenko?]
(Proszę pokornie o wybaczenie V_V)

wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Bezimiennego do Sarai'a


Świat dookoła zaczynał majaczyć nieostrymi kolorami. Rozmazany jak wtedy gdy leci się zbyt wysoko i zbyt szybko. Jednakże oczy mężczyzny pozostawały niezwykle wyraźne. Wręcz odcinały się gwałtownie od tego wszystkiego. Drążyły jego ciało i duszę na wskroś. Białowłosy nie czuł bólu ręki. Tylko ciepło krwi spadające powoli w dół wzdłuż ręki. Kap. Kap. Kap. Niby dostrzegał tego pomalowanego mężczyznę. Niby słyszał co mówi. Ale cała ta sytuacja wydawała mu się tak niedorzecznie irracjonalna. Odległa od tego życia które do tej pory wiódł. Przecież zawsze zdawał sobie sprawę z dyszącego wilka na jego karku. Więc dlaczego tak strasznie go to przerażało? Czyżby dlatego gdyż w cieniu mężczyzny dostrzegał te okulary za którymi zawsze były skryte oczy pełne chłodu. Jego uśmiech przywodzący na myśl króla tyrana. Dostrzegał zarys jego postaci i dobrze wiedział co trzyma w swych dłoniach. Błysk metalu. Przyspieszony rytm serca. Bał się. Odchylił brwi do tyłu w niemym przerażeniu. Lecz jego oczy wciąż pozostawały puste. Można by nawet odnieść wrażenie, iż robiły się coraz bardziej ciemniejsze. Wpatrywał się w oczy mężczyzny. On go tam zaprowadzi. Zawlecze. Broń się. Nie. Miał dotrzymać obietnicy. Będzie trzymał Potwora na wodzy. Jego wzrok staje się odległy. Nie odwraca go od oczu mężczyzny nawet gdy ten sprawia, iż na jego dłoniach zaczynają tańczyć płomienie. Zupełnie jakby ich nie dostrzegł. Wtedy słyszy jego słowa. Dudnią w uszach przez dłuższą chwilę. A więc jesteś ich Potworem. Szeptem cicho do siebie powtarza “nie”. Nigdy nie przestałeś nim być. Lecz czy teraz zabijał w ich imieniu? Czy słuchał Pana dzierżącego jego los w dłoni? Opuszcza delikatnie głowę w dół i łapie się za ranę na swej dłoni. Słychać jak kość wskakuje na powrót na swe prawowite miejsce. Jednakże na twarzy chłopaka nie widać nic oprócz delikatnego marszczenia brwi od czasu do czasu. Jeśli go zabije czy wciąż będzie Potworem? Czy będzie to tylko samoobrona? Czy w ogóle da radę go zabić? Kiedy ostatnio smakował czyjejś krwi? Zakrwawioną dłonią łapie się za pochyloną ku dołowi głowę, zostawiając na białych włosach karmazynowe plamy. Ma to jakieś znaczenie? Ma… miało dla jednej osoby. Dla tej krótkiej obietnicy. Pociągnął się delikatnie za swoje włosy by później opuścić dłoń na klatkę piersiową w miejsce serca. Przez chwilę czuł jak jego blizny palą go znowu żywym ogniem. Słyszał jego spokojny głos mówiący mu aby nie zachowywał się jak dziecko. Chcesz wrócić? Podniósł nagle głowę do góry patrząc na mężczyzny który zdążył do niego się zbliżyć. Swoje przerażone oczy wbił w jego tęczówki. Miał tylko chwilę na decyzję ale wciąż chciał dotrzymać obietnicy. Wciąż widział jej jasne i spokojne oczy. Spiął mięśnie i wykonał szybkie salto w tył. Nie patrząc na mężczyznę rzucił się biegiem na najbliższe drzewo. Słyszał jak tamten ruszył. Słyszał jego szybkie bicie serca. Wbiegł po konarze w górę przeskakując energicznie z gałęzi na gałąź. Jego oczy znowu się wygasiły. Nie miał czasu na pomyłkę i wiedział, iż ta nie nastąpi. Był pewny, iż mężczyzna nie zdoła wspiąć się za nim z równą szybkością a to stanowiło dla niego szansę ucieczki. Lecz wtedy pojawiło się coś o czym kompletnie zapomniał. Poczuł niesamowity żar zaraz obok swego policzka i dojrzał jak dosłowna kula ognia przelatuje zaraz obok jego twarzy w momencie gdy ten wykonywał skok. Zatrzymał się i spojrzał na mężczyznę który celował w jego stronę płonącymi dłońmi. Nie pierwszy raz miał do czynienia z magiem jak i nie pierwszy raz z takowym walczył. Wpatrywał się przez moment w jego oczy. Tym razem jego oczy były spokojne. Puste. Nieobecne. Zupełnie jakby chłopak zdawał sobie doskonale sprawę z tego, iż go nie może uszkodzić. Oczywiście ta zasada nie tyczyła się drzew którym nagły wybuch ognia raczej nie przypadł do gustu. Gałąź na której stał zarwała się przez co zmuszony był do szybkiego złapania się innej gałęzi. Obiema dłońmi z przyzwyczajenia. Dotarło do niego jaki błąd popełnił gdy krew kapiąca do tej pory w dół zaczęła kapać mu na głowę. Ach. Jego ręka była przecież uszkodzona. Widział jak kończyna wykrzywia się delikatnie w spazmie bólu. Lecz on w ogóle nie zareagował. Zupełnie jakby dłoń nie należała do niego lecz do kompletnie obcej osoby. Podciągnął się już zdrową dłonią na gałąź. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony maga puścił się sprintem do przodu. Biegnąc oglądał swoją rękę i ranę. Urwał kawał koszulki patrząc przed siebie i sprawnie zawiązał ciasno materiał zaraz nad raną aby powstrzymać krwawienie. Teraz wszystko jak go uczono. Szybki bieg po drzewie. Przeskoczenie na inny stały grunt a później ponownie na drzewo. Oszczędzał energię właśnie na tego typu sytuacje które nie będąc mu na rękę na pewno będą wymagać od niego ucieczki. Słyszał, iż za nim biegnie. Tym razem nie bawią się w kotka i myszkę. Jego czułe uszy wychwytywały jego równy oddech przyzwyczajony do pościgów. Raz za razem buchał ogień który najwyraźniej miał go przestraszyć. Lecz on odbijał tylko swój blask w jego pustych oczach. Zazwyczaj ludzie którzy nie mogli go dogonić mielili przekleństwo za przekleństwem. Z tym pomalowanym mężczyznom było inaczej. Biegł skupiony na tym aby dopaść zwierzynę. W jednej chwili wyskoczył w jego stronę. Wysoko w górze obrócił się głową w dół, patrząc na wilka który go ściga bez większego wyrazu na twarzy lecz z delikatnie zaczerwienionymi tęczówkami po rantach.

- Pamiętaj, iż to nie ofiara wybiera sobie przeciwnika tylko łowca. Pamiętaj również, iż te role niezwykle łatwo można odwrócić. Nigdy nie wolno Ci być pewnym swej wygranej czy też przegranej. Walcz zawsze do końca. Do jego lub Twego ostatniego tchnienia.

Zacisnął dłonie w pięści powodując, iż metalowe szpony zamontowane na nadgarstkach wysunęły się. Zapikował ostro w dół w momencie gdy wilk zadarł głowę do góry i go dostrzegł z swym uśmiechem pod tytułem “ale będzie zabawa”. Mężczyźnie udało się odskoczyć i nawet wystrzelić w stronę chłopaka kulę ognia. Ten uchylił się natychmiast przy jednoczesnym wystrzeleniu do przodu. W kierunku wilka. Lecz zamiast uderzyć przeciwnika gotowego na jego cios to zwinnie go przeskoczył i przejechał pazurami po całej długości jego pleców. A przynajmniej taki był zamiar białowłosego. Udało mu się go dosięgnąć ale nie tak boleśnie jakby tego oczekiwał. Uszkodził go ale to mogło jedynie spowodować delikatny grymas ze strony wilka. Rany może nie będzie nawet trzeba szyć. Chłopak jednak nie czekał na jego reakcję nawet pomimo tego, iż zauważył jak mężczyzna już otwiera usta aby coś powiedzieć. Z pozycji kucków ponownie rzucił się do przodu na wilka. Nie atakował jednak jego szyi czy ramion lub gorzej dłoni które płonęły. Zaatakował odsłonięte miejsca. W tym przypadku teraz nogi. Wyskoczył do przodu i ponownie mężczyzna zasłonił się przed atakiem. Lecz tym razem chłopiec szybko wylądował po to aby przeturlać się obok jego nóg i je również drapnąć. Nie mocno, zupełnie jak na plecach. Można by przypuścić, iż stanie na chwilę aby napawać się tym co robił lecz nauki które wpajano mu metoda kija i marchewki nie łatwo dawało się zapomnieć. Atakuj do momentu aż cel przestanie się ruszać. A nawet wtedy bądź w każdej chwili gotowy do kontrataku. Dwa razy już wystrzelił w powietrze więc wiedział, iż wilk mógł dostrzec tą zależność. Tym razem od razu przekulał się po ziemi w jego stronę i ponownie tylko nieznacznie zarył pazurami w miękką skórę. Krew z każdej ran sączyła się spokojnie. Teraz musiał uderzyć wyżej. Już planował kolejny cios lecz w tym momencie zaraz przed nim buchnął słup ognia. Zatrzymał się gwałtownie i zmienił tor biegu. Pomimo ciągłego ruchu nie wyglądał na w ogóle zmęczonego. Jego wzrok za to wyglądał jak te wszystkie dzikich zwierząt. Nie. Nie normalnych zwierząt a głodnego drapieżnika. Ponownie zrobił unik przed gorącą falą ognia. Było widać, iż pomimo jego zdolnych uników jego ubranie gdzieniegdzie zostało odrobinę przypalone. Ponowne wybicie w stronę wilka i ponowny cios. I odpowiedź od strony mężczyzny która kończy się o mało nie spaloną głową.
Trwają w walce niczym dwaj zażarci wrogowie. Oboje byli zmęczeni. Jednakże tylko jeden z nich jadł porządny posiłek w ciągu ostatniego tygodnia. Nogi chłopaka delikatnie drżały zupełnie jak po niesamowicie długim biegu. Walczą przecież ze sobą już od trzech godzin to mają być prawo obaj zmęczeni. Do chłopaka powoli dochodziło, iż sobie nie poradzi. Polegnie? Wrócisz do nich? Pomimo drżących nóg stał wyprostowany i gotowy do dalszej walki. Nie. Czekał na cios ze strony Wilka. I oto nadszedł. Uchylił się gdyż od pewnego czasu mężczyzna atakował tak samo. I wtedy wpadł w pułapkę rutyny. Bo oto Łowca zrobił coś kompletnie innego. Tym razem on biegł za gorącym płomieniem. Ostatnie co chłopak pamięta to jego uśmiech i wzrok mówiący “mam Cię”. Później nastała ciemność.
Gdy otworzył oczy stwierdził, iż musiał oberwać w głowę. Zadarł ją szybko do góry i spojrzał w niebo. Był może nieprzytomny z dwie godziny. Dostatecznie dużo aby powoli zaczynało się przejaśniać. Nie próbuje się nawet poruszyć gdyż zbyt dobrze czuje liny którymi został spętany. Patrzy tępo przed siebie w ziemię. Został pokonany. Znowu będziesz zabijał. Czuje jak ręka go boli w miejscu gdzie niedawno miał złamanie otwarte. Spogląda tam i dostrzega opatrunek. Delikatnie przekrzywia głowę i zdając sobie sprawę z tego, iż Wilk go obserwuje odzywa się swoim zachrypniętym głosem.
- Od kiedy Łowcy opatrują swe zarobki? - nie patrzy nawet w jego stronę. Zamiast tego odwraca się ponownie do przodu i powraca do tępego patrzenia przed siebie. Musi wymyślić plan jak uciec. Jeszcze ma szanse prawda? Jeszcze może… może… Zabić go. Pochyla głowę niżej. Jest pokonany. Upodlony. Nie po to tyle zostało poświęcone aby teraz miał tak marnie skończyć, nieprawdaż? Cicho się odezwał wciąż nie patrząc na mężczyznę.
- Ile… nie. Nie ważne. I tak Ci nie zapłacą. - chciałby krzyczeć. Chciałby biec przed siebie aż do złamania nóg. Po to tylko aby znowu dojrzeć te jej jasne tęczówki. Dodał bardziej do siebie niż do Wilka.
- Po prostu mnie zabij.


[Panie Łowco?]

(Ożywamy!~)

sobota, 26 sierpnia 2017

Od Reker'a cd. Kiara

Czas płynął mi wyjątkowo szybko przez te wszystkie polowania. W sumie to nawet mi się podobało, bo już dawno nie polowałem tyle razy na zwierzęta w tak małym odstępie czasu. Nie sądziłem, że Aron ma aż tak mało jedzenia! Głomb jeden mógł mi powiedzieć, że mają z tym problemy to już dawno bym to dla nich załatwił... Przynajmniej teraz mają pełną spiżarnie i pożywienia starczy im co najmniej na osiem miesięcy.
Powoli nudziło mi się siedzenie przy młodym dlatego chciałem iść do kuchni gdzie grasowała Kiara, ale w tym samym momencie przyszedł Aron, którego po prostu roznosiła złość dlatego zrezygnowałem ze swojego pomysłu i podszedłem do przyjaciela próbując go jakoś uspokoić. Po kilku sekundach na jego ubraniu mogłem dostrzec też ślady krwi... Szybko odnalazłem przy jego pasku sztylet, który wrzuciłem tam gdzie trzymał resztę broni oraz usadziłem go w bezpiecznym i dość dalekim miejscu od swojego brata. Cóż lepiej, żeby go ja na razie w takim stanie nie widział, ponieważ może to tylko pogorszyć jego stan.
- Co się stało? - zapytałem spokojnie, lecz stanowczo patrząc mu prosto w oczy.
- Zabiłem gówniarzy a co mogło się stać?! - warknął wściekle rozglądając się na wszystkie strony świata jakby jeszcze gdzieś tutaj czaił się jego wróg.
- Uspokój się, bo wystraszysz Connora - westchnąłem i usiadłem obok niego gotowy w każdej chwili go przytrzymać. Nie winiłem przyjaciela za takie zachowanie, ale musiałem się dowiedzieć o co w ogóle chodziło, że kogoś zabił... No jesteśmy mordercami, ale potrzebujemy często powodu do odebrania komuś cennego daru jakim jest życie - Co ci w tedy powiedział na ucho brat? - dodałem po chwili na co strasznie się wzdrygnął.
- Jakieś dzieciaki kazały mu zjeść te zatrute owoce! Jeszcze się nad nim znęcały, ale mały bał się mi powiedzieć... Nie był jedyną ich ofiarą - mruknął zły kręcąc się jakby coś go w tyłek gryzło.
- Ale to załatwiłeś już i będzie bezpieczny! Spokojnie Aron już po wszystkim - powiedziałem łapiąc go za ramię, które lekko ucisnąłem by go rozluźnić. Przesiedzieliśmy tak jeszcze z dobre dziesięć minut podczas, których mój przyjaciel uspokoił swą duszę i ciało po czym wstaliśmy oraz zaczęliśmy kierować się do kuchni skąd dochodziły do nas piękne zapachy jedzenia, na które mój brzuch zaczął od razu reagować skurczami. Kiedy tylko weszliśmy do pomieszczenia ujrzeliśmy wielki garnek potrawki jakiś dzbanek z herbatą i liścik zapewne od mojej niebieskookiej przyjaciółki. Jak zwykle uciekasz przed podziękowaniami - pomyślałem sobie obserwując chłopaka jak patrzy na to z ogromnym zdziwieniem jednak szybko otrząsnął się z szoku i podszedł do kartki, którą zaczął szybko czytać.
- Czemu tak szybko zwiała? - zapytał odkładając karteczkę na półkę.
- Nie chciała pewnie przeszkadzać... Ona już taka jest - odpowiedziałem mu patrząc z oczami głodnego zwierzęcia na jedzenie.
- Podziękuj jej ode mnie... A teraz jemy! Znowu pewnie od dawna nic nie jadłeś - skarcił mnie na co przewróciłem oczami, ale postanowiłem jakoś ulegnąć. Przyjaciel nałożył nam szybko potrawki po czym wróciliśmy do Connora, z którym zjedliśmy posiłek. Jedzenie było bardzo dobre a w mięsie mogłem wyczuć czerwone wino... Tia... Wyczulony zmysł smaku robi swoje, ale w sumie mi to nie przeszkadza w żadnym stopniu. Pyszności - pomyślałem wstając, gdyż zjadłem już swoją porcję. Za oknami zaczęło robić się ciemno więc postanowiłem już znikać... Chciałem jeszcze wpaść do Kiary jak jeszcze była na nogach a nie spała więc musicie to zrozumieć.
- Aron masz spać i nie ma zmiłuj - mruknąłem a mężczyzna skrzywił się znacznie i popatrzył na mnie jakbym skazał go na śmierć w męczarniach - Wyglądasz jak chodzące zwłoki... Sam sobie szkodzisz... Dowiem się później od Connora co zrobiłeś - dodałem jeszcze patrząc na chłopca,  który pokiwał twierdząco głową i wyglądał już lepiej niż ostatnio.
Po pożegnaniu z przyjaciółmi wsiadłem na swojego karego ogiera i ruszyłem wgłąb lasu. Jakoś specjalnie się nie śpieszyłem by ogier mógł solidnie wypocząć po tym co działo się wcześnie rano... Byłem z niego bardzo dumny co odczuwał, bo chyba nie muszę wyjaśniać, że konie to bardzo mądre zwierzęta a nie bezduszne stworzenia, które są jak jakieś nic nie rozumiejące masy.
Do domu dziewczyny dotarłem po dziesięciu minutach gdzie stety bądź niestety przywitała mnie pustka, którą nie zaraziłem się w najmniejszym stopniu. Przystanąłem w cieniu blisko wejścia do domostwa i zacząłem za nią czekać co jakiś czas przymykając oczy by choć trochę odpocząć.
Kiedy miałem już zasypiać usłyszałem cichy skrzyp drzwi dlatego moja czujność bardzo szybko wzrosła i nawet się nie zastanawiałem kim może być ta postać, ponieważ znałem ten strój i rozpoznałbym go nawet na końcu świata. Kiedy tylko zdjęła maskę stanąłem tuż za nią oraz zacząłem wpatrywać się w tył jej głowy.
- Nie ładnie uciekać przed podziękowaniami - zaśmiałem się cicho przez co przez chwilę drgnęła oraz odwróciła się do mnie twarzą - Aron jest ci wdzięczny, że uratowałaś jego brata - dodałem jeszcze a mój ton głosu cały czas był spokojny.
- Przeszkadzałabym tylko - westchnęła ciężko krzyżując ręce na piersi.
- Nie prawda! Ty nigdy nie przeszkadzasz... Bardzo dobrze gotujesz! Wszystkim smakowało - rzekłem z uśmiechem, który lekko odwzajemniła - Ale ty pewnie nie jadłaś... Blada jesteś... - rzekłem nagle a ona już zapewne chciała zaprzeczyć moim słowom, ale na to jej oczywiście nie pozwoliłem - Nie kłam... Musisz jeść by być silną - powiedziałem jeszcze zaciągając ją do kuchni.
- Reker nie jestem głodna - próbowała się jakoś z tego wyplątać, ale ja nie zamierzałem jej na to pozwolić.
- Nie ma żadnych ale! Głodówki nie pomagają tylko jeszcze bardziej pogarszają nasz stan - westchnąłem głośno - Zrobię ci coś do jedzenia i nie ma zmiłuj - rzekłem jeszcze ze śmiechem kładąc jej rękę na głowie.

<Kiara? :3 Jemy i tyle! xd>

piątek, 25 sierpnia 2017

Od Kiary cd. Reker

Po takim wysiłku jakim miałam w poprzednią noc, spałam jak suseł! Jednak cieszyłam się że mogłam sobie nieco zarobić. Gdy dzisiaj rano się obudziłam, no w zasadzie to koło południa, więc teoretycznie powinnam jeść już obiad a nie śniadanie ale cóż...
To bolały mnie wszystkie mięśnie. Dawno tak wysoko się nie wspinałam i nie biegałam, a chodzenie po cichu też jest dość męczące dla mięśni jak zazwyczaj na co dzień się tego nie używa. Jednak był też plus tego "poranka" taki iż na stole leżała koperta a w niej były trzy tysiące Oreinów, podziękowania i dostałam wiadomość iż księgę już ktoś wziął kiedy spałam, więc żeby oto sienie martwić...  
Super ktoś mi paraduje po domu, a ja o tym nie wiem, po prostu świetnie! mruknęłam niezadowolona w myślach, lecz postanowiłam temu gościowi odpuścić, bo w końcu dzięki niemu zarobiłam dobre pieniądze w krótkim czasie, nie licząc oczywiście tego że sama rabuję tych paskudnych bogaczy, bo tych dobrych to ja zostawiam w spokoju bo nikomu nie szkodzą ani nic!
Tych złych zawsze trzeba się jakoś pozbywać, albo kraść im pieniądze i najlepiej oddawać tym co mają przez nich źle albo tym biednym, co stracili domy.
Miałam troszkę takich ludzi i od czasu do czasu dawałam im pieniądze, żeby mogli jakoś wyżyć, czy też przetrwać później zimę, bo te zazwyczaj są ciężkie, lecz ostatnio bogowie są nieco bardziej łaskawi i są lekkie od pewnego czasu, ale to dla takiego człowieka bez dachu nad głową katastrofa! Niektórzy już sobie znaleźli jakieś domy i nawet pracę dzięki ojej pomocy, co sprawiało iż robiło mi się ciepło na sercu, zważywszy iż to najczęściej są rodziny z małymi dziećmi!
Masakra mówię wam! Wracając jednak do tematu, to wstałam z łóżka, zeszłam na dół i gdy miałam już sobie robić śniadanie,nagle do mojego domu, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wparował Reker! Zupełnie bez pukania ani nic... Chciałam już go opierdzielić na czym świat stoi, lecz on pierwszy wszedł mi w słowo i wyszło że znowu jako zielarz byłam potrzebna.
Postanowiłam że kolejny dzień odpuszczę sobie jedzenie, choć byłam zmęczona a żołądek mnie już cisnął. Spojrzałam na Rekera uważnie i kiwnęłam zgodnie głową.
- Pojadę! Przyszykuję tylko zioła i konia na szybko - rzekłam, na co on tym razem skinął głową na znak iż rozumie i zaczęłam pakować zioła i inne przydatne rzeczy do robienia lekarstw, a później zbiegłam szybko po Alkatrasa, którego szybko osiodłałam, wsiadłam na niego i ruszyłam za Rekerem znowu. Jechaliśmy bardzo szybko więc w domu tego Arona byliśmy już po niecałych piętnastu minutach. Gniadosz spisał się jak zwykle świetnie, dzięki czemu zasłużył sobie na smakołyki jak wrócę z nim do domu, ale teraz nie o tym!
Reker zaprowadził mnie do domu, gdzie przebywał ten Aron, a kiedy weszliśmy Reker dał szybko znać ręką przyjacielowi, żeby nic nie mówił, ponieważ był bardzo zdziwiony moją wizytą, ale siedział cicho tylko mnie uważnie obserwował.ja szybko zaś zaczęłam badać chłopca, który był w złym stanie... Po szybkim lecz dokładnym badaniu, wiedziałam już że to ta sama choroba!
- I co z nim? - spytał Aron, kiedy zobaczył że przygotowuję składniki, które wcześniej wyjęłam z torby.
- To ta sama choroba na którą zachorowała sistra Rekera... Jak widać się rozprzestrzenia szybciej niż myślałam! Będzie dobrze jeśli zrobię lekarstwo... Powinien przeżyć - powiedziałam skupiając się na tarciu ziół.
- Ale co to za choroba? - dopytywał.
- To tak zwana zaraza Redini... Nowa choroba, wiec nie jest przez wszystkich zaraza, lecz jednak coraz więcej zielarzy o niej wie przynajmniej w naszym mieście - odparłam spokojnie.
- Skąd się to bierze? Staraliśmy być ostrożni z myciem rąk i takich tam - stwierdził.
- Z tego co udało mi się dowiedzieć, ta choroba zostaje przenoszona drogą pokarmową... Skażone owoce, woda... Jednak bardziej przyczyną są owoce, lecz nie wiemy skąd się to bierze, dlaczego i jak temu zapobiec, no i oczywiście gdzie są takie owoce! - powiedziałam nieco zdenerwowana.
- Nie jedliśmy ostatnio owoców - rzekł zamyślony - Od wody raczej nie bo i mi by coś było - dodał po chwili namysłu.
- Być może młody coś zjadł, a Ci nawet tego nie powiedział... Dzieci ukrywają wiele rzeczy! Wiem to z reguły i po sobie z resztą jak byłam dzieckiem. Być może ktoś mu dał zatrute owoce i tak doszło do tego wszystkiego. Wystarczy jeden kęs do zarażenia, a później zarażony umiera w męczarniach - rzekłam ponuro a on pobladł.
Reker wtedy go usadził, a ja, tak jak było w przypadku siostry przyjaciela, zrobiłam z tego herbatę i poczekałam do wieczora, gdzie później jakoś młody to popił, choć nieźle się krzywił. Dobre to nie było ale cóż... Przynajmniej pomagało!
Kiedy młodemu po paru godzinach nieco się polepszyło, wyznał bratu coś na ucho, a on nieźle się wkurzył i gdzieś wyszedł, prosząc Rekera by się nim zaopiekował na chwilę i wybiegł. Nie wiedzieliśmy o co chodzi, ale z pewnością później powie Rekerowi co się stało, bo przecież jemu ufał... Jednak zauważyłam iż nie za bardzo mają co jeść, więc poleciłam Rekerowi by coś upolował, a ja coś zrobię do jedzenia, na co chętnie przytaknął.
Oczywiście chłopca cały czas miałam na oku i zmieniałam mu zimne okłady na czoło. Z torby wyjęłam zaś czerwone wino. Dostałam je niegdyś od przyjaciela który się tym zajmuje, a on byle czego nigdy mi nie dawał! Zawsze zapominałam to wyjąć z boku siodła, ale w sumie to przyda mi się na obiad i stwierdziłam że zrobię potrawkę z ziemniakami.
Aron inne składniki potrzebne do tego miał, więc zapowiadało się nawet smacznie. Zamierzałam im to ugotować na dwa, trzy dni i to z pewnością by wytrzymało tyle czasu, gdyż sama już tak robiłam, gdy czasem pomagałam mamie w gospodzie.
Po około godzinie Reker wrócił ze zdobyczą jaka była sarna i szybko oddzielił futro od mięsa, a później mi je dał, a ja zajęłam się resztą na obiad, a on robieniem zapasów dla Arona i jego brata młodszego, wiec każdy miał swoje zadanie. Co jakiś czas doglądaliśmy tam Connora i poprawialiśmy mu koc, bo się nieco kręcił, ale po za tym spał bardzo spokojnie.
Szybko pokroiłam cebulę oraz inne warzywa, po czym je oprawiłam, pokroiłam na drobne kawałeczki, przysmażyłam w kociołku jako, lecz było ciężko, podlałam je czerwonym winem dość dużo, lecz spokojnie! Nikt się tym nie schleje to to tylko podkreśla smak mięsa nic więcej i młodemu też będzie smakować! Później wszystko poddusiłam, a następnie kiedy miało być niebawem gotowe, obrałam szybko ziemniaki, ugotowałam je i było wszystko gotowe do zjedzenia. Zrobiłam jeszcze sałatkę z pomidorami, ogórkiem i śmietaną, po którą poszłam na chwilę bo było do mleczarza niedaleko i tak oto powstał obiad.
Sama co prawda byłam głodna jak wilk, lecz uznałam że ja sobie zrobię coś innego w domu. W sumie tej potrawki wyszło znacznie więcej, lecz wolałam żeby oni się tym posilili, zważywszy iż oboje wyglądali jak zombie...
Później wszystko posprzątałam i się przeciągnęłam tak, że aż strzeliło mi w krzyżu, lecz na szczęście nie tak, żebym nie mogła chodzić, jak to mają niestety stare babcie. Kiedy wszystko sprawdziłam, usłyszałam że wrócił Aron, więc uznałam że pora się zwijać...
Tak jak to miałam w zwyczaju, zostawiłam kartkę z wiadomością że będzie już wszystko dobrze z chłopcem i przygotowałam mu w dzbanku inną herbatę, żeby w razie mdłości mu ją podawał i bólów głowy, napisałam im tam że zrobiłam obiad żeby mieli bo powinni lepiej się posilić po takich stresujących sytuacjach, zaleciłam odpoczynek i w sumie to było wszystko.
Zostawiłam kartkę w widocznym miejscu i wymknęłam się niesłyszalnie tylnymi drzwiami, po czym wsiadłam na grzbiet Alkatrasa i najpierw ruszyłam stępem, żeby nic nie było słychać że odjeżdżam, a kiedy uznałam że nic nie będzie słychać, pogoniłam konia do cwału.
W domu byłam dość szybko, lecz głód mi przeszedł całkowicie, więc napiłam się tylko nieco wody, oporządziłam gniadosza, dając mu przy tym parę smakołyków i wyruszyłam w nocy na miasto, gdzie nic specjalnego się nie działo, więc wróciłam w przebraniu dość szybko, lecz i tak była późna noc... Kiedy tylko weszłam do domu i ściągnęłam maskę, usłyszałam za plecami znajomy głos przyjaciela.

< Reker? ;3 to ty tam się w ciemnościach skradasz? xdd >

Od Reker'a cd. Kiara

Kiedy tylko rozsiodłałem w domu Arrowa od razu poszedłem się położyć spać. Sam nie wiem do końca dlaczego zmęczyła mnie aż tak bardzo ta misja... Do dziś pamiętam, że byłem sam na cięższych i potrafiłem po nich nie spać jeszcze z trzy a nawet cztery godziny. Z kolacji zrezygnowałem, ponieważ nie miałem na nic najmniejszej ochoty, ale się temu nie dziwiłem, bo często tak miałem... Mniejsza już z tym! Zrzuciłem z siebie szybko szaty mordercy, które ukryłem tam gdzie zwykle i rzuciłem się na łóżko zasypiając od razu po kontakcie z poduszką. Chociaż zapowiadało się, że będzie to przyjemny sen podczas, którego znajdę chwilę spokoju oraz solidnie wypocznę to tak nie było... Znowu miałem koszmar z dzieciństwa czyli za czasów mieszkania w moim starym mieście zwanym Rithriad... W tedy niewinna zabawa zmieniła się prawię w moją śmierć. Do dziś będę pamiętał ten okropny chłód wody i śmiechy tamtych dzieciaków... Dlatego właśnie nie lubię bachorów z rodzin szlacheckich chociaż sam z jednej jestem! Co prawda nie każde dziecko jest wredne i patrzy by komuś zrobić krzywdę, ale ja tylko takie poznałem i wolałem bawić się bardziej z tymi ubogimi co było dla innych niedorzeczne, lecz mój ojciec z matką nigdy mnie za to nie ganili ani od nich nie odciągali. Błąkałem się jeszcze trochę w swoich koszmarach aż w końcu otworzyłem oczy a nad sobą ujrzałem czarnego kruka, którego bym normalnie udusił! Wredne gadzisko tylko mnie straszy! Byłem cały spocony a na poduszce pojawiło się kilka plam spowodowanych łzami. Szybko podniosłem się do siadu i spojrzałem na ptaszysko, które miało do nogi przywiązaną jakąś wiadomość. Czego oni ode mnie znowu chcą? - pomyślałem wyciągając rękę do Galardo, który jak na złość wzbił się do góry i patrzył się na mnie z wysokości sufitu.
- Galardo chodź tutaj, bo nie dostaniesz śniadania - mruknąłem na swojego pupila, który po chwili namysłu wylądował na moim przedramieniu dając mi tą łaskę do przeczytania wiadomości.
Witaj przyjacielu! Piszę do ciebie w bardzo ważnej sprawię i chodć nie wiem kiedy to przeczytasz to proszę cię o wielką pomoc. Mój brat zachorował a nawet ja dzięki swojemu wykształceniu nie wiem za bardzo co to za choroba. Błagam Cię pomóż mi. ~Aron.
Kiedy skończyłem czytać list to aż wytrzeszczyłem ze zdziwienia oczy! On to mag i po części zielarz a tego nie może rozgryźć?! To na pewno będzie coś ciężkiego... Nie, że się na niego gniewam czy go obrażam, ale to dla mnie bardzo dziwne. Wiedziałem, że sam z tym rady nie dam, bo nie znam się na chorobach dlatego będę musiał pojechać do Kiary, która mam nadzieję mi pomoże. Wstałem szybko z łóżka oraz zacząłem się przebierać w nowe rzeczy, które bardzo dobrze się na mnie prezentowały. Poszedłem potem szybko do stajni gdzie rżeniem przywitał mnie mój kary wierzchowiec, który od razu po mojej minie wiedział, iż coś się dzieje dlatego nie sprawiał większych problemów przy siodłaniu czy też szybkim, ale porządnym wyczyszczeniu. Odpisałem jeszcze Aronowi, że niedługo u niego będę a sam ruszyłem w stronę domu przyjaciółki obserwując jeszcze jak Galardo znika gdzieś w oddali. Karus nie oszczędzał się w ogóle... Z resztą tak jak zwykle przez co był moim najukochańszym wierzchowcem jakiegokolwiek miałem, a uwierzcie mi, że miałem ich przed nim aż trzech! Były leniwe szkapy i specjalnie mnie zrzucały przez co prawie się zniechęciłem do tych zwierząt, ale Arrow mnie jakoś przed tym uratował. Pamiętam jak znaleźliśmy go jako źrebaka u tego okrutnego handlarza... Gdybyśmy go nie uratowali to pewnie już dzisiaj by nie żył biedaczek.
Wracając jednak do rzeczywistości to byłem już bardzo blisko swojego celu. Nie licząc tego, że prawie zabiłem się wjeżdżając przez swoje zamyślenia na drzewo to podróż minęła mi bardzo spokojnie. Ostatnio z tego co wiem większa zwierzyna się nieco pochowała więc ojciec musi się bardziej postarać by zdobyć jakąś większą zdobycz. Zresztą pewnie niedługo będę musiał wyruszyć z nimi na polowanie, ponieważ dawno tego nie było. W sumie to nie będzie mi to przeszkadzać, gdyż lubię te nasze rodzinne tradycje oraz spędzać czas z rodziną. Muszę przyznać, że czasami brakuje mi czasów dzieciństwa... Oj tak... W tedy każdy się o ciebie martwił i mogłeś bawić się z innymi kiedy chciałeś. Racja teraz też się martwią, ale jakoś brakuje mi tej przesadnej opiekuńczości.
Będąc już pod domem niebieskookiej zeskoczyłem szybko z wierzchowca i nie wahając się ani na chwilę wszedłem sobie od tak do jej domu. Może to i głupie włazić do kogoś bez pukania, ale sytuacja tego wymagała. Znalazłem ją szybciej niż przypuszczałem, ponieważ po dwóch minutach akurat w kuchni przez co chętnie bym coś zjadł... Tak mój żołądek właśnie teraz musiał przypomnieć sobie o swoim istnieniu, ale na szczęście nie zaburczał. Jej twarz wyrażała wiele uczuć, ale chyba największe było zdziwienie.
- Potrzebuje twojej pomocy - rzekłem szybko zanim zadała mi milion pytań co ja tu robię - Tak wiem wszedłem bez pytania jestem zły i niedobry, ale to później! Aron a raczej jego brat potrzebuje pomocy... Chłopiec zachorował a on nie wie na co... Pomożesz? - dodałem szybko patrząc prosto w jej oczy.

<Kiara? :3 Pomożesz? xd>

Od Kiary cd. Reker

W pewnym momencie oddaliłam się od chłopaków, znikając im z pola widzenia udając się tam gdzie mi kazano. Musiałam zdobyć dużą, brązową księgę ze złotymi zdobieniami. Widziałam że księga była zamknięta na mały kluczyk, więc otworzenie jej nie było łatwe, ale to już nie było moim zmartwieniem.
Czmychnęłam szybko na górę schodami, oczywiście bardzo po cichu by aby przypadkiem nie usłyszał mnie któryś ze strażników, a w razie czego chowałam się głębiej w cienie. Zdarzyło się też że musiałam się schować za zasłoną koło okna, gdyż w pewnym miejscu nie było w ogóle cieni, gdyż było bardzo dobrze oświetlone, lecz dałam sobie radę.
Po kilku minutach byłam już na górze, gdzie zaczęłam iść korytarzem, po czerwonym dywanie. Pochodnie płonęły po każdej stronie korytarza, dając jedyne źródło światła w ciemnościach, nie licząc oczywiście światła księżyca, lecz akurat tutaj ono słabo dochodziło, gdyż ten korytarz był inaczej umieszczony.
Właściwie to był taki jakby niby zamek, tyle że mniejszy… Ostrożnie wyjrzałam zza rogu i spostrzegłam przy drzwiach, które były moim celem, dwóch strażników. Byli wyczerpani i ledwie stali na nogach, a powieki co po chwilę im opadały.
Oczy mieli podkrążone i wyglądali dosłownie jak żywe zombie! Pokręciłam na to głową z niedowierzaniem i zaczęłam obmyślać plan. „To jedyny korytarz, więc nie mam zbyt dużego pola manewru. Mogłabym iść oknem, ale to by było za dożo hałasu i zaalarmowało by to wszystkich strażników, a do tego dopuścić nie mogę.
Ja bym jeszcze jakoś zwiała, ale nie wiem co robią teraz Reker i tamten drugi… Poza tym ten drugi jest niewyspany, a co za tym idzie ma zwolnione reakcje, nie mówiąc już o tym iż jest wolny. Cóż! Został mi więc tylko ten korytarz i parę opóźnionych i nie głośnych bombek dymnych”.
Stwierdziłam, po czym wyjęłam dwie takie właśnie białe bombki, które poturlałam cichaczem do nich. Dopiero kiedy bombki wypuściły dym, je zauważyli, lecz nawet sienie odezwali, gdyż zaraz padli na podłogę nieprzytomni.
Kiedy dym zniknął, szybko podeszłam do drzwi, lecz kiedy chciałam je otworzyć, nie ustąpiły… Dlatego wyjęłam jeden ze swoich sztyletów i zaczęłam grzebać nim z zamku, aż w końcu zamek ustąpił i drzwi się otworzyły.
Uśmiechnęłam się pod nosem spod maski i weszłam do środka. Jak się okazało była to mała biblioteka połączona z biurem czy coś oraz mieścił się też tam skarbiec. „No tak ciężko coś ukraść gdy wszystkie najważniejsze rzeczy mieszczą się pod nosem”.
Stwierdziłam i zaczęłam szukać księgi. Tam gdzie stało niewielkie biurko, był znowu wielki czerwony dywan, a dalej była już drewniana podłoga, która się ciągnęła do skarbca, a tam już była kamienna podłoga.
„Oj no tak… Przecież w podłodze są szpary małe, to naszemu bogaczowi mogły tam wpaść pieniądze, stąd kamienna podłoga w tym miejscu”. W pomieszczeniu znajdowało się też jedno, wielkie okno, zza krzesłem biurka, dając w dzień lepsze światło do wypełniania jakiś dokumentów czy coś tam, a po obu stronach okna były też dwie wielkie, czerwone zasłony, które były obecnie zawiązane złotymi sznurami.
Były też wielkie regały z książkami, na których było pełno książek, czy też ksiąg.
Na ścianach zaś były takie pułki na lampy naftowe. Podeszłam do regału i zaczęłam wypatrywać szukanej przeze mnie księgi, lecz jej nie było, więc zaczęłam patrzeć na biurko, pod nią czy aby nie ma jakiś ukrytych skrytek, szufladach i takich tam, lecz nie znalazłam.
Postanowiłam więc poszukać w skarbcu i tam ją dopiero znalazłam! Leżała obok wielkiej góry złota, więc przeszłam przez kraty niczym w lochach i ją podniosłam. Nie wiem czemu krata była otwarta, bo raczej taki chytrus i zły człowiek nie zapomina zamknąć czegoś tak dal siebie cennego, lecz w sumie nie zastanawiałam się nad tym długo.
Spakowałam księgę do torby, a później uszkodziłam zamek by w razie czego służba mogła sobie wziąć swoją wypłatę, której pewnie nie dostawali biedaki… Później dołączyłam do chłopaków, gdzie wsiedliśmy na swoje wierzchowce, prócz tego gościa. Zdziwiło mnie to lecz Reker się o niego bardzo martwił i zagrodził mu drogę, więc biedak wybrał mojego konia, co mnie jak i Alkatrasa nieco zdziwiło, a jego to już w ogóle, bo zazwyczaj nikogo prócz mnie na swój grzbiet nie przyjmuje, lecz jak widać moje konisko postanowiło przymknąć oko na to iż chłop ledwie żył! Po odwiezieniu go do domu, zawróciliśmy szybko konie i pognaliśmy przed siebie.
- Jak Ci się podoba praca zespołowa? - zapytał nagle, lekko na mnie zerkając gdy jechaliśmy z powrotem do naszych domów. No… Ja właściwie jeszcze musiałam zawieźć księgę w pewne miejsce i przekazać pewnemu gościowi, więc dla mnie to jeszcze nie był koniec.
- Nawet dobrze! Pierwszy raz pracowałam w zespole, więc jest do dla mnie nowość nie ukrywam – rzekłam spokojnie – Nie wiem tylko jak ten ktoś mnie znalazł, że razem na połączył – westchnęłam.
- Ma swoje sposoby… - rzekł przyjaciel.
- Czyli go znasz? - spytałam, lecz tylko skinął głową, więc nie pytałam później, a reszta drogi minęła nam w ciszy. Po trzydziestu minutach jazdy rozdzieliliśmy się, gdyż drogi się rozwidlały, a każde z nas jechało w innym kierunku. Rzuciliśmy sobie krótkie na razie, a później po kolejnych trzydziestu minutach dojechałam do domu.
Zsiadłam ze swojego wierzchowca w stajni, a następnie rozsiodłałam go, nakarmiłam, napoiłam, wyczyściłam i jakoś tak mi zeszło że zaczęło powoli świtać. Westchnęłam tylko na to i weszłam po trzech schodkach, gdzie przeszłam przez drewniane drzwi wchodząc tym samym do domu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i się przeciągnęłam. Byłam strasznie zmęczona, więc poszłam po kolejnych schodach na górę, gdzie padłam na łóżko i zasnęłam.

< Reker? ;3 >

Od Reker'a cd. Kiara

Wszyscy w komplecie - pomyślałem ze spokojem patrząc przez chwilę na migoczące na niebie gwiazdy, które chodź trochę rozświetlały tą ciemną noc. Księżyc chodź nie był w pełni też dawał ciut światła na naszą planetę, ale mniejsza już z tym! Na zachwycanie się urokami tej nocy będę miał jeszcze dużo czasu po skończonej robocie. Może uda mi się jeszcze porozmawiać z Kiarą? Wszystko się zobaczy, wszystko się zobaczy...
- Działamy po ciuchu, na spokojnie, ale nie za wolno... Staramy się zabić wszystkich, ale jeśli uważacie kogoś za niewinnego możecie go oszczędzić, ale już nie moja w tym głowa jak coś się stanie - rzekłem cicho, ale wiedziałem, że bardzo dobrze wszyscy tutaj obecni usłyszeli moją wypowiedź. Kiedy wszyscy pokiwali zgodnie głowami ruszyliśmy w stronę miejsca gdzie znajdował się nasz cel. Jak na razie nie chcieliśmy się rozdzielać, gdyż mogłoby stać się niebezpiecznie. Co jakiś czas zerkałem też na Arona, który nie wyglądał za dobrze więc pewnie nie spał wczoraj w ogóle co teraz odbija się na jego koncentracji. Musze go mieć na oku - westchnąłem w myślach, ale go za to nie obwiniałem, gdyż mogło chodzić o jego brata a wiem, że zrobi dla niego wszystko. W sumie to jeśli bardziej pomyśleć to zastępuje mu ojca i matkę jednocześnie. Może później opowiem o ich historii... Wracając jednak do rzeczywistości to znaleźliśmy się już w odpowiednim miejscu gdzie każdy zajął dogodną pozycję.
Wpatrując się w mały plac szlachcica, którego mieliśmy upolować od razu zauważyłem straż, która już prawie zamykała oczy co oznaczało, że ich czujność spadła do minimum. Przyjrzałem się jeszcze całej straży na szybko i dowiedziałem się w ten sposób, że ich wszystkich jest aż 26. Nie zastanawiając się długo na sam początek chciałem pozbawić życia tych co najbardziej by nam przeszkadzali, dlatego napiąłem cięciwę łuku i oddałem strzał do ludzi znajdujących się w cieniach. Strzała trafiła każdemu idealnie w krtań więc nie było kłopotów, że ktoś usłyszy ich jęczących z bólu. Jako pierwszy zacząłem powoli przemieszczać się w stronę budynku gdzie znajdował się nasz główny cel. Starałem się prowadzić całą grupę, ale Kiara za wszelką cenę próbowała mnie wyprzedzić co niestety średnio mi się podobało... Jestem przyzwyczajony, że jako morderca zawsze działam sam więc obciążenie innymi osobami jest dla mnie bardzo trudne... Jedyne co potrafię to współpracować ze swoją rodziną na polowaniach. Kiedy mieliśmy już przeskakiwać na następny budynek, Aron się potknął i prawie wylądował kilka metrów pod sobą jako trup. Na szczęście moja przyjaciółka zdążyła go jakoś złapać i uratować przed bolesną śmiercią a nas przed wykryciem.
- Dzięki - usłyszałem z ust chłopaka, który chyba pod maską lekko się uśmiechnął, ale nie zamierzałem o tym teraz myśleć. Ponownie szybko się zorganizowaliśmy oraz ruszyliśmy do budynku, do którego dostaliśmy się przez otwarte okno. Panował tutaj niesamowity mrok co było dla nas bardzo przydatne, lecz i tak musieliśmy zachować jak największą czujność.
Sunęliśmy przez mrok niczym węże po wodzie. Nie wywołaliśmy przy tym najcichszego skrzypnięcia deski ani niczego też nie zrzuciliśmy. Podczas wędrówki natrafiliśmy tylko dwa razy na strażników, którzy przeszli obok nas z lampami naftowymi totalnie nas nie zauważając. Widać jak szanuje ludzi - mruknąłem w myślach wiedząc, że jego służba jest już prawie na wykończeniu sił. Byli bardzo wychudzeni a na dodatek ledwo już stawiali kroki przez co miałem wrażenie, iż zaraz się wywrócą roztrzaskując lampy, które wywołają w całym domostwie ogromny pożar.
Będąc już blisko sypialni okrutnego typa, Kiara gdzieś mi zniknęła co bardzo mnie zasmuciło, ale starałem się skupić na swoim zadaniu dlatego wszedłem po cichu do pokoju gdzie zastałem śpiącego mężczyznę. Zadawał się niczym nie przejmować a na jego twarzy ujawniał się kpiący uśmieszek. Czułem jak z każdym krokiem gotuje się we mnie coraz bardziej krew, gdyż stety bądź niestety znałem tego drania! Mianowicie kilka dni temu zabił on niewinne dziecko dlatego, że przewróciło się podczas zabawy u jego stup. Chciałem je uratować, ale byłem zbyt wolny na skutek rany, która powstała po walce z przestraszonym zwierzęciem. Teraz za wszystko zapłacisz - pomyślałem i bez zawahania wysunąłem ukryte ostrze, które wbiłem mu prosto w bijące serce. Oczywiście zakryłem mu gębę od razu materiałem poduszki, ponieważ otworzył oczy i pewnie z bólu by się wydarł!
- Wracamy - rzekłem cicho w stronę przyjaciela, który skinął głową. Ciało mężczyzny było już praktycznie zimne więc nie mieliśmy już co tutaj robić. Nadal martwiłem się tym co się stało z niebieskooką... Może ją porwali gdy przechodziliśmy cieniami? Nie to na pewno nie to... Ona z pewnością by się im wyrwała! Wracając tą samą drogą minęliśmy kolejne osoby, które wyglądały jak chodzące ciała bez duszy. Było mi ich strasznie żal, ale nie miałem pojęcia co z tym można zrobić... Będąc już blisko okna, którym weszliśmy pojawiła się Kiara z jakąś książką, ale nie zamierzałem wnikać po co jej to i na co - Żal mi tych ludzi - westchnąłem cicho a ona rozejrzała się czujnie po pomieszczeniu.
- Mam na to sposób - stwierdziła po chwili szukając czegoś po kieszeniach a my patrzeliśmy na nią zdziwieni. Aron miał już się odzywać, ale w tedy ona wyciągnęła jakieś fiolki z niebieskim płynem na co zmarszczyłem brwi jakbym chciał dowiedzieć się przez obserwacje tego co to ma być - To ich uśpi - dodała dla sprostowania.
- Jeśli rozbijemy szkło zwabi to innych - rzekł Aron na co niestety musiałem pokiwać twierdząco głową.
- A kto powiedział, że mamy rozbijać flakoniki? Rzucimy je im pod nogi to same się otworzą... Musimy tylko wstrzymać oddech - powiadomiła nas co wydawało się bardzo sensowne i mądre.
- No dobrze - zatwierdziłem jej pomysł i po krótkich obradach każdy otrzymał po trzy eliksiry. Szybko się rozdzieliliśmy oraz ustaliliśmy miejsce zebrania dlatego nie było możliwości zgubienia się. Robota szła mi szybko. Już po pięciu minutach natrafiłem na pierwszy oddział, który dostał nagrodę za swoją ciężką pracę. Oczywiście stosowałem się do zaleceń Kiary czyli wstrzymywałem oddech za każdym razem gdy znajdowałem się w chmurze, usypiającego dymu. Oczywiście ludzi z lampami naftowymi szybko łapałem by nie wywołali pożaru przy czym gasiłem też źródło światła. Po około dwudziestu minutach moja część grupy już spała więc pobiegłem do okna przez, które szybko wyskoczyłem by znaleźć się na odpowiednim dachu gdzie czekała na mnie już dwójka przyjaciół. Bez słowa opuściliśmy teren martwego już szlachcica a wiedząc, że w bezpiecznej części miasta nikt nas nie usłyszy odetchnęliśmy z ulgom.
- Jednej gnidy mniej - mruknąłem pod nosem spoglądając w dół gdzie w krzakach ujrzałem swojego karego wierzchowca wraz z gniadoszem Kiary.
- Gdybym mógł wszystkich bym się pozbył - burknął dodając swoje Aron.
- Każdy by tak zrobił, ale nie jesteśmy herosami przecież - westchnęła dziewczyna na co przytaknęliśmy ruchem głów.
- Wracajmy już - zadecydowałem zeskakując na ugięte nogi z dachu przez co mój kary rumak od razu do mnie dumnie podszedł i zaczął szukać pieszczot dlatego podrapałem go za uchem. Jeśli chodzi o dawanie przyjemności to to lubił ponad wszystko - Dobry konik - szepnąłem mu na ucho przez co cicho zarżał a ja w mgnieniu oka wskoczyłem mu na grzbiet. Brązowowłosa też szybko poszła w moje ślady za to Aron rozejrzał się tylko dookoła i po cichym westchnięciu poszedł głębiej w las. No tak... Jego wierzchowiec ostatnio doznał kontuzji i nie może na nim jeździć jeszcze przez jakiś czas... Nie zastanawiając się ani chwili podjechałem do niego oraz zagrodziłem mu drogę by nie szedł dalej - Jedziesz z nami... Zanim tam dojdziesz to nam po drodze padniesz - westchnąłem a on popatrzył po nas niepewnie.
- Zrobię tylko kłopot... - mruknął patrząc w dal, chcąc pewnie znaleźć jakieś inne wyjście z tej sytuacji.
- Nie zrobisz i nie marudź! Wsiadaj na któregoś konia a nie gadasz - pogoniłem go ruchem ręki a on nie wiedząc gdzie ma się znaleźć wszedł na konia za Kiarą co nieco mnie zdziwiło, ale jednocześnie i spodobało, że jej nieco zaufał. Alkatras uniósł nieco głowę zdziwiony kolejnym ciężarem, lecz jakoś szczególnie nie protestował. Szybko poprowadziłem przyjaciółkę do miejsca gdzie mieszka Aron. Nie mieszkali w bogatym domu, ale najważniejsze było to, iż on i brat bardzo się kochali. Na miejscu czekał już na niego właśnie owy chłopiec z jego koniem, który widząc swojego właściciela nie posiadał się z radości. Mężczyzna szybko nam podziękował a my nie chcąc już zawracać mu głowy szybko odjechaliśmy w swoja stronę.
- Jak ci się podobała praca zespołowa? - zapytałem nagle spoglądając lekko w stronę niebieskookiej.

<Kiara? :3 Trochę się rozpisałam xd>

czwartek, 24 sierpnia 2017

Od Kiary cd. Reker

Po paru tygodniach wreszcie byłam zdrowa! Rany wreszcie się zagoiły, a ja mogłam znowu zacząć zarabiać, bo ostatnio z tymi ziołami to zaszalałam i nieco wydałam, a w razie czego musiałam mieć kasę by móc się z rodzicami przeprowadzić do innego miasta, albo na jeszcze innego wierzchowca. No jednak nie jest zbyt bezpiecznie z jednym wierzchowcem jeździć jako rabuś.
Poza tym wolałabym jednak na jeszcze większym odludziu mieszkać niż obecnie, bo teraz jednak i tak ludzie mnie widzą za dnia i plotkują, a to mi się w ogóle nie podoba! Dzisiejszej nocy obrobiłam paru bogatych ludzi, dzięki czemu szybko nadrobiłam swoje straty pieniężne, a nawet je zwiększyłam czterokrotne! „Elegansio” pomyślałam sobie zadowolona ze swoich łupów. Kiedy skakałam na dachach noc była w swojej sile. Wszyscy spali, a noc była ciepła. Księżyc świecił mocno, niczym słońce w dzień, tyle że białym światłem.
W końcu po jakiejś godzinie dotarłam do swojego domu, gdzie szybko i niezauważalnie czmychnęłam do środka. Okna były zasłonięte więc nie musiałam się tym martwić, iż ktoś mnie zobaczy. Kiedy zapaliłam lampę naftową, nagle spostrzegłam na stolę kopertę której sobie nie przypominałam żebym ją widziała czy też znała…
Nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi i rozejrzałam się po domu czujnym wzrokiem, choć i tak za wiele nie zobaczyłam, gdyż w pomieszczeniu panował pół mrok i jedynym źródłem światła była obecnie jedyna zapalona lampa naftowa. Wzięłam niepewnie kopertę do rąk i ją otworzyłam, odruchowo wstrzymując oddech.
Nigdy nie wiadomo kiedy i gdzie mogła czaić się jakaś trucizna. Moim oczom ukazał mi się list, zaadresowany do mnie, co mnie zdziwiło. Wyjęłam po chwili cały list, odłożywszy kopertę na stolik i zaczęłam czytać ze zmarszczonymi brwiami jej zawartość.
„Wiadomość kierowana do Ducha… Witam jaśnie panią! Piszę z propozycją dobrego zarobku, lecz oczywiście w zamian za przysługę. Mam dla Ciebie pewną misję grupową. Twoim zadaniem będzie ich wesprzeć oraz w razie czego opatrzyć, ale to nie wszystko! Będziesz jeszcze musiała coś ukraść… Pewną księgę”. Kiedy dotrwałam do końca wiadomości w której opisał mi wygląd książki, gdzie ja znajdę i wszystkie ważne informacje. Misja miała się odbyć jeszcze dzisiaj, więc można by rzec iż będę miała nie przespaną noc, lecz jak miałam zarobić trzy tysiące Oreinów, to ja w to wchodzę!
**
Na miejscu spotkania pojawiłam się o czasie, lecz już widziałam iż wszyscy są, więc czmychając cieniami z początku, postanowiłam się pojawić, zwłaszcza że rozpoznałam w stroju mordercy Rekera. Moja pewność siebie automatycznie podskoczyła, lecz na tego obcego wolałam mieć oko. Skinęłam głową na Rekera, który także mnie rozpoznał i jakby mu… ulżyło? W sumie to nie wiem, bo miał maskę na twarzy, a ja nie zamierzałam się o to zakładać czy coś.

< Rekrer? ;3 nieco brak weny ;c >

Od Reker'a cd. Kiara

Wredne konisko - pomyślałem z lekkim rozbawieniem wycierając się do sucha. Kiedy to nastąpiło zacząłem się przebierać w nowe, suche rzeczy. Nawet nie zwracałem uwagi na to co wyciągnąłem przez co gdy raz się przebrałem musiałem ponownie rozebrać i schować wszystko do szafy, gdyż strój strasznie mi się nie spodobał i wyglądałem w nim gorzej od błazna.
Zakładając na siebie odzienie zacząłem odczuwać, że ktoś na mnie patrzy... Takie dziwne mrowienie i w ogóle! Spokojnym, ale czujnym wzrokiem zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu aż natrafiłem na Kiarę. Patrzeliśmy na siebie w ogromnym osłupieniu nie wiedząc co powiedzieć, lecz ona pierwsza otrząsnęła się z transu i po kilku słowach wyjaśnień zniknęła na korytarzu zapewne się przede mną ukrywając. Na to wszystko westchnąłem tylko ciężko oraz szybko się ubrałem, a potem ruszyłem jej poszukać. Nie byłem na nią zły, bo przecież ja ją też już nago widziałem jak ja opatrywałem... Boże jak to teraz dziwnie brzmi... Mam nadzieję, że nie weźmie mnie za jakiegoś zboczeńca czy coś, bo przecież ja chciałem dobrze! Tylko oczyszczałem jej rany i zakładałem bandaże i nic więcej się tam nie pojawiło! Po krótkich poszukiwaniach znalazłem ją w łazience jak siedziałam w jakimś kącie i próbowała się uspokoić. Będzie ciężko - westchnąłem w myślach podchodząc do niej jak do dzikiego zwierzątka, które miało się zaraz spłoszyć. Znajdując się na odpowiednim dystansie ukucnąłem obok niej oraz nie pozwalając jej zwiać spojrzałem prosto w jej oczy.
- Nie bój się, nie jestem zły - rzekłem spokojnie, ale ona nie zareagowała i wpatrywała się we mnie jak w ducha - Taki brzydki jestem? - dodałem jeszcze na co dziewczyna niesamowicie się wzdrygnęła oraz zaprzeczyła moim słowom ruchem głowy.
- Nie... To znaczy... Ty... Ja... - nie mogła się wysłowić.
- Spokojnie - powiedziałem oraz przyjrzałem się jej bandażom, na których mogło dostrzec w niektórych miejscach plamy krwi - Trzeba zmienić ci opatrunki - stwierdziłem i już miałem ją dotknąć, ale ta jakoś cofnęła się w bok.
- Nie dotykaj mnie - wypaliła szybko a ja posłałem jej niezrozumiałe spojrzenie - Sama sobie poradzę - dodała szybko wstając, ale ja nie pozwoliłem jej opuścić pomieszczenia, gdyż zagrodziłem przejście swoim ciałem.
- Nie poradzisz sobie... - stwierdziłem krzyżując ręce na piersi, lecz ona nie zamierzała tak łato mi ulec.
- Może ja już lepiej pójdę - mruknęła pod nosem próbując cały czas mnie wyminąć, ale to wszystko szło tylko na marne.
- Nigdzie nie idziesz... Musisz solidnie odpocząć i pozwolić raną się zagoić, bo inaczej będzie źle! - uprałem się jak wół i nie czekając już dłużej wziąłem ją delikatnie na ręce zabierając z powrotem do sypialni gdzie ułożyłem ją na łóżku oraz sobie wszystko już przyszykowałem. Racja ona mi tego zadania nie uproszczała, ale w końcu po jakiejś godzinie wszystko było załatwione i na jej ciele znajdowały się nowe bandaże, na których widniała tylko i wyłącznie biel. Jakie mam straty? Krwawiący palec po kontakcie z zębami Kiary, ale już mniejsza z tym... Kiedy tylko ją puściłem tak od razu zawinęła się cała w koc i trzymała się go kurczowo jakbym miał jej zaraz zrobić krzywdę. Nie przejmując się tym usiadłem na krześle obok jej łóżka i spokojnie na nią patrzyłem, lecz mogłoby się zdawać, iż dziewczyna nie kontaktowała teraz ze światem - Kiara przecież nic ci takiego nie zrobiłem - westchnąłem, ale ona i tak się do mnie nie odzywała. Zrobiło mi się smutno... Chciałem przecież dobrze... Może lepiej byłoby już dawno zginąć? Miałem już ku temu wiele okazji.
- Jestem brzydka - burknęła nagle z myślą, że jej nie usłyszę.
- Nie prawda... Jesteś bardzo ładną kobietą i nie jedna zazdrości ci urody - rzekłem od razu a widząc, że chce pewnie temu zaprzeczyć pociągnąłem swoją wypowiedź dalej - Nie kłamię, taka jest prawda.
Dziewczyna się już dalej nie odezwała jakby myślała nad tym wszystkim co powiedziałem. Nie miałem ochoty wychodzić z pokoju. Po kilku minutach dziewczyna zasnęła a ja od razu po niej.
****
Minęły 3 tygodnie podczas, których Kiara się wreszcie porządnie wyleczyła i chociaż czasami było ciężko to dała radę. Siedziałem właśnie w swoim domu gdy nagle przez okno wleciał mój kruk, który od razu upuścił mi prosto do rąk kawałek kartki, na którym zapisane było nowe zlecenie. Nie podobał mi się to, że będę musiał z kimś współpracować, ale widząc cenę postanowiłem jakoś spróbować.
Kiedy tylko nastała noc przebrałem się szybko w szaty mordercy i ruszyłem w dane miejsce gdzie musiałem poczekać za dwójką towarzyszy. Miałem nadzieję, że to nie będą jakieś dzieciaki co nie znają zasad... Z takimi po prostu nie da się pracować a jedyne na co jesteśmy skazani to porażka i wykrycie... Sprawdziłem szybko swoje ukryte ostrze oraz strzały upewniając się czy wszystko zabrałem. To będzie raczej szybka robota - pomyślałem sobie obmyślając dobry plan działania. Miałem ochotę dzisiaj się wyżyć... Racja robota ma być cicha, ale jak sobie myślę, że rozetnę wreszcie komuś tchawicę to aż przymykałem z zadowolenia oczy.
Nagle usłyszałem za sobą jakiś szelest więc szybko odwróciłem głowę gotowy do ataku, ale jak okazało się był to Aron, który też dostał to samo zlecenie na co lekko się uśmiechnąłem, gdyż wiedziałem, iż to dobry morderca i ma dobrą technikę działania.
- Wiesz kto jest trzeci? - zapytałem przyjaciela szeptem, którego nie mógł nikt inny usłyszeć. Pokiwał on tylko przecząco głową. Rozejrzałem się czujnie dookoła a w pewnym momencie zobaczyłem ruch. Szybko znalazłem kontury postaci, w które zacząłem się wpatrywać i czekać aż ciemna masa pokaże się w całości moim oczom.

<Kiara? :3 Wyleziesz stamtąd czy tak będziesz stać? xd>