- Dla nieśmiertelnych najgorsza jest nuda! - krzyknął rudy chłopiec, przybierając tak poważny wyraz twarzy, na jaki tylko mógł zdobyć się pięciolatek.
- Hm…? A skąd ta mądrość? - Thirra zaśmiała się, pstrykając lekko malca w czubek nosa.
Ten z dumą wypiął pierś, zadowolony z pochwały.
- No bo… Czemu miałabyś opuszczać leśne stworki? Nie było ci tam dobrze?
- Mówi się elfy, skarbie.
- No dobrze, przepraszam. Elfy były dla ciebie niedobre?
- Nie.
- Więc czemu je zostawiłaś?
Thirra nie odpowiedziała, opuściła wzrok. Zmiażdżyła w palcach jagody berberysu, a czerwony sok pociekł po bladej nodze. Zmieszał się z krwią, rozmywając ją i skapując na ziemię. Pozostawił na trawie lśniące, szkarłatne plamy.
Chłopiec zasyczał z bólu, a ona pocałowała ranę.
____________________________
Dni mijały, przynosząc kolejne pory roku. Co noc przekwitały kwiaty, rankiem krzewy rodziły nowe. Czas jednak wydawał się zapomnieć o mieszkańcach wioski. Żyli długo, podobno nikt nigdy nie widział ich śmierci. Trudnili się białą magią i zielarstwem, sami leczyli swe rany, nawet te najgłębsze, jakby siłą potrafili zwrócić duszę ciału. A ciała ich były piękne, emanowały blaskiem tak jasnym i czystym, jakby należały do boskich stworzeń. Wzrostem przewyższali ludzi, twarze nie znały upływu czasu. Wiecznie młode i piękne, o delikatnych rysach, a spojrzeniu głębokim i przenikliwym, jakby w oczach zaklęte było nocne niebo. Ich wysokie, smukłe sylwetki bezszelestnie przemierzały lasy z kołczanami na plecach. Niczym delikatny powiew wiatru, stale nieuchwytne, biegały za stadami saren; nie znały zmęczenia.
Ludzie często nawiedzali ich tereny, szukając schronienia, pomocy czy też aby dobić targu. Plemię to bowiem specjalizowało się w wyrobie biżuterii i broni najlepszego gatunku. Nie chodziło jednak o finezyjne ozdoby czy sam kunszt wykonania. Każdy przedmiot wydawał się mieć duszę, a zawdzięczały to uwięzionych w nich drobinach białej magii.
Mówiono o nich jako o duszach lasu, gdyż w istocie większość czasu spędzali wśród zieleni drzew. Znali każdą roślinę w kniei, z ziół tworzyli eliksiry. Co pełnię wyprawiali wspólne łowy, nie jednak by zabić, a schwytać zwierzynę. Nie jadalni bowiem od wieków mięsa i śmierć ofiary uważali za niepotrzebną. Rytuał polowań pozostał mimo to tradycją. Do łowów używali strzał o zatrutych grotach, przynoszących sen miast cierpienia. By nie ranić, celowali w krańce płatków uszu, trucizna tylko lekko muskała skórę.
Ludzie obserwujący te zabawy nie potrafili mówić o tym inaczej, niż jak o przypadku. Mieszkańcy lasu nigdy jednak nie chybiali.
Kim było to plemię, zbyt idealne by istnieć? Skąd brało swe zdolności?
Żyjąc, uczymy się. Żyjąc wieki, tylko doskonalimy.
Thirra urodziła się w elfiej wiosce gdzieś na dalekim wschodzie. Jej przodkowie własnymi rękami posadzili tamtejsze lasy, a ona pielęgnowała je razem z nimi. Z dnia na dzień uczyła się żyć w elfiej społeczności.
Tutaj jednak czas się nie liczył. Nie pamiętała już, ile lat zajęło jej opanowanie wszystkich umiejętności plemienia. To jednak nie miało znaczenia. Mógł minąć rok, mógł też cały wiek. Znała każdą tajemnicę lasu, każda sztuka stała się jej nawykiem.
Elfy były rasą długowieczną, a plemię jedną, wielką rodziną, wiecznym drzewem, którego korzenie nigdy nie obumarły.
____________________________
- Może masz rację, że dla nieśmiertelnych najgorsza jest nuda.
Owinęła nogę ciasno białą tkaniną, tak grubo, aż krew przestała przesiąkać.
- No, wstawaj. Do wesela się zagoi - posłała chłopcu uśmiech, a on wstał z kamienia.
- Thirra, czy ty…
- Nie, nie powiem twoim rodzicom.
____________________________
Po opuszczeniu wioski spędziła wiele wiosen na wędrówce. Przemierzała wsie i lasy, utrzymując się dzięki wdzięczności gospodarzy za leczenie. Niesienie pomocy zadowalało ją bardziej od biernego życia wśród innych elfów. Znów czuła się jak małe dziecko odkrywające świat, po raz pierwszy od tak dawna stąpała po nieznanych ziemiach. Jej celem była stolica Droather, Falamor. Zaciągnęła się do straży, stała się jednym z królewskich łuczników, a w razie potrzeb służyła jako ochrona osobista. Wychodziła wtedy z zamku, wtapiała się w tłum przechodniów i z ukrycia pilnowała bezpieczeństwa ważnych osobistości. Jej strzały były nieomylne.
Skąd w elfie posłuszeństwo innej rasie? Wszakże były to istoty pełne dumy.
“Nie pytaj mnie, a tam, gdzie znajdziesz odpowiedź.”
____________________________
Długie, jasne włosy owiewały jej twarz. Promienie słońca tańczyły na jej bladych liacach, cieniami rysując kontury delikatnych rysów. Zmrużyła zaślepione blaskiem oczy, a kolor cytrynu jej tęczówek zdawał się pociemnieć. Założyła lekką kolczugę, a na nią codzienne szaty, futrzany płaszcz. Zarzuciła na ramię skórzany kołczan z siedmioma strzałami. Błękitne pióra załaskotały jej uszy.
Wysoka, smukła sylwetka opuściła bezszelestnie komnatę.
____________________________