poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Ahmanet cd Sarai

Oho robi się niebezpiecznie czym szybciej zwieję, tym lepiej. Spojrzałam za siebie, za mną była woda. Taki plus, przyszli i nam przerwali, dlatego musiałm zrobić kroki do tyłu. Jedynie uśmiechnęłam się do Sarai i strażników. Jedną ręką ruszyłam woda w ich stronę. Poleciał strumień jakby ktoś lał na nich wodę. Ja w tym czasie wskoczyłam do wody, po chwili pojawił mi się ogon, wpłynęłam głębiej, aby nikt mnie nie zauważył.

Od Sarai'a do Killer

Wszedł do karczmy, zmęczony podróżą, ale spokojny. Podróż nie była taka zła. Pogoda dopisywała, co prawda, większość ludzi, których spotkał narzekała na upał, ale jemu to nie przeszkadzało. Poprzednie zlecenie poszło gładko. Sakiewka przyjemnie ciążyła mu na biodrze. Przeczesał włosy do tyłu, odgarniając je z czoła, odsłaniając czerwono-czarną, pomalowaną twarz. Uśmiechnął się kącikiem ust, widząc, jak ludzie siedzący w ławach najbliżej umilkli, niektórzy patrząc w zadziwieniu, inni zaczęli studiować własne talerze.
Karczma, była zatłoczona. Przez co, pachniała jak karczma. Ale była o dziwo bardzo jasna i ludowo urządzona. Na ścianach można było zobaczyć tarcze ze znakami rodów, naszyjniki z suszonych kwiatów i tarcze z barwami Drothaer.
Sarai powoli skierował się w stronę dalszej części karczmy, która pozornie wyglądała na bardziej pustą. Udało mu się znaleźć wolną ławę, gdy ciżba zgromadziła się dookoła trzech rosłych mężczyzn, opowiadających jakąś pasjonującą historię.
Sarai przyjrzał się tarczy herbowej, wiszącej na ścianie nad oknem przy jego ławie. Przedstawiała niebieskiego ptaka. Sarai rozpoznał go po chwili. To ten śmieszny ptak, taki ozdobny, a jednak nie potrafiący latać. Paw. Czyli pewno jest to herb błękitnego pawia.
Wzruszył ramionami i starał się cierpliwie czekać, aż karczmarka go zauważy. Stukał rytmicznie palcami, na przemian gasząc i zapalając świece postawione na stole.
Nie doczekał się. Karczmarka, wraz z karczmarzem dali się ponieść historii mężczyzn. Dziki wstał, wściekły i zaczął przepychać się przez ciżbę. Nie zwracał uwagi, czy kogoś popchnął, czy nie. Rzucał jedynie brzydkie spojrzenie i tyle, między innymi rudej dziewczynie, która zwyczajnie przechodziła.

Od Sarai'a do Ahmanet

Syknął z bólu, gdy rzucony przez dziewczynę sztylet drasnął go w ramię. Nie zdążył przed nim uskoczyć, a szczerze, nie spodziewał się, że blondynka cokolwiek zrobi. Leniwie obejrzał zranienie. Nic poważnego,  nie krwawi obficie. Spojrzał znów na blondynkę. Doigrała się. Chciała bójkę, dostanie walkę o życie.
- Oddaj mi to poroże, potrzebne jest mi. Może potem coś ci dam za nie. Cena nie gra roli. - Powiedziała. Sarai prychnął.
- To tak się pyta o kupno? Najpierw kradniesz, później atakujesz a na koniec pytasz o cenę? - Zapytał, nie kryjąc gniewu w głosie. - Zapłacisz za dużo więcej niż to poroże. Ale najpierw poznasz strażników. - Dodał, uśmiechając się wilczo i mrużąc oczy, złotawe, niczym u kota.
Zaczął się do niej zbliżać, strzelając kośćmi u dłoni. Podrzucała jeden ze swoich sztyletów. Drugi raz Sarai nie da się zaskoczyć, będzie mógł bez problemu odskoczyć przed ostrzem.
Jedną ręką sięgnął po sztylet, przymocowany na pasie na krzyżach, drugą swobodnie trzymał wzdłuż nogi. Powoli objęły ją leniwe płomienie ognia.
- Klawisz więzienny na pewno cię polubi. - Przechylił głowę jakby mówił do dziecka. W tym samym czasie wyciągnął sztylet. Trzymał go w lewej ręce, prawą czarował.
Już miał posłać w jej stronę kulę ognia, a następnie wyskoczyć i zaatakować sztyletem, gdy rozległ się donośny głos, zimny i oschły.
- Co tu się wyprawia? - Rozpoznał ten głos, zanim zobaczył strażniczkę, wkraczającą pomiędzy niego a blondynkę. Strażniczka, ta sama co wcześniej, o włosach białych, jak śnieg i oczach zimnych, jak lód spojrzała na niego z niechęcią. Po chwili nadbiegł drugi strażnik, on za to zaczął rozmawiać z kupcem, który widział całe zdarzenie.
- I jak się teraz wykręcisz? - Sarai zapytał dziewczyny, która go zaatakowała. Uśmiechnął się złośliwie, gasząc ogień z dłoni i chowając sztylet.

Od Sarai'a do Bezimiennego


Pościg zaczął się źle, a skończył się jeszcze gorzej.
Escaton siedział w wozie, związany, na pewno nie mógł się ruszyć. Na jego śniadej twarzy malowały się plamy kurzu, czarne włosy zlepione miał krwią z rozbitej brwi. Sarai, jadąc na swym wierzchowcu tuż za wozem, pilnował rabusia. Już liczył pieniądze, które otrzyma w bonusie za złapanie rabusia żywcem. Gdy dojeżdżali do rzeki rozległ się tętent kopyt. To reszta bandy Escatona szarżowała na wóz. Sarai nie zdążył zawrócić konia, gdy ktoś szarpnięciem zrzucił go z grzbietu. Spadł prosto pod kopyta wierzchowców otaczających wóz. Z którego, w tym samym momencie wyskoczyła krótkowłosa blondynka. Za nią wyskoczył Escaton. Blondynka zauważyła dzikiego i zmarszczyła się, jej oczy błyszczały złotem.  Najgorsze rzeczy przychodzą w najpiękniejszym opakowaniu. A Pożoga była tego idealnym przykładem. W jednym momencie stała przy wozie, w drugim już zaatakowała Saraia. Tylko, żeby odwrócić jego uwagę i go sprowokować. Ten od razu rozpalił ogień na swoich dłoniach. Escaton w tym czasie wskoczył na konia i przejeżdżając, chwycił Pożogę. Ta, śmiejąc się perliście, popaliła wóz. Sarai przeklął.

Od Thirry C.D: Silyen

- Kimżeś jest i czemuż to stajesz naprzeciw królewskiemu konwojowi bez żadnych skrupułów? – odezwał się jeden ze strażników, a drugi dobył miecza.
Ta sama sarna, którą przed chwilą widziała umykającą w stronę lasu, stała teraz przy pierwszej parze kół wozu, przypatrywała jej się uważnym, pełnym ludzkiej wręcz podejrzliwości wzrokiem. Zatupała małym kopytkiem, nie jednak ze strachu, a jakby z niecierpliwości. Nie bała jej się zupełnie, a wyglądało to raczej, jakby chciała ponaglić dziewczynę do odpowiedzi. Na szyi sarny świeciły klejnoty godne króla. Jakież dumne i pyszne było z niej zwierzę.
- Odpowiadaj więc. – warknął ten sam strażnik.
- Moje imię Thirra Ov'issadir. Pochodzę z elfiej wioski na dalekim wschodzie. - zaczęła spokojnie z melodyjnym akcentem swojej rasy.
- Jesteś zatem elfką? - powiedział woźnica, bystrym okiem patrząc na dziewczynę.
W odpowiedzi na jego pytanie zdjęła z głowy kaptur, by lepiej mógł przyjrzeć się jej uszom. Cierpliwie zniosła każde ciekawskie spojrzenie, także malca, który na dźwięk jej głosu wychylił się zza okna. Miał włosy koloru słomy i jasną cerę nieskażoną promieniami słońca. Zapewne mieszkaniec dworu, syn wysoko postawionego szlachcica.
- Żaden z nas tutaj nie jest głupcem - ciągnął woźnica, łypiąc na nią groźnie spode łba. - Każdy wie, że dzicy nie zapuszczają się w te rejony pojedynczo. Gadaj, gdzie się chowa twoja kompania?
- Przybyłam sama. - udała, że nie słyszy ubliżającego tonu mężczyzny, ani tego, jak nazwał ją "dziką". - Dlatego też chciałabym prosić, panie, o przysługę. Jeśli dobrze usłyszałam, konwój zmierza do Falamor... - tutaj urwała, zdając sobie sprawę, że jeden ze strażników uprzednio nazwał go "królewskim".
"Cóż za brak kompetencji!", pomyślała. Byle obcemu wyjawia, jak wielkiej wagi przewozi persony. Szybki napad, szantaż, porwanie... Nietrudno o nie w tych okolicach, zwłaszcza, jeżeli strażnik tak dobrze motywuje przejezdnych. Gdyby nie fakt, że potrzebuje ich wsparcia, zapewne obrzuciłaby go spojrzeniem pełnym pogardy. Dwór powinien go wymienić. Albo chociaż obciąć mu język.
- ...I ja także wędruję w tym kierunku. Jak dotąd przemierzałam las, dobrze znane mi ścieżki. Jednak puste drogi wrogie są samotnym pielgrzymom, pełne niebezpieczeństw. Dlatego proszę, błagam o przysługę.
Upadła na kolana, lewą dłoń kładąc na piersi, tak nauczono ją okazywać szacunek w jej wiosce.
- Dobrze usłyszałaś, ale nie przyjmujemy byle przybłędy...
- Zapłacę - przerwała woźnicy elfka, sięgając do pasa zapiętego u boku.
Rzuciła na jego kolana sakiewkę do połowy zapełnioną złotem. Mężczyzna przestał się krzywić, grymas niezadowolenia nagle zastąpiło nieme niedowierzanie. Szybko rozejrzał się na boki, żeby zobaczyć, w którym kierunku patrzyła w tym momencie straż.
- Nie przyjmę tego! - krzyknął, w tym samym czasie chowając jednak pieniądze za kożuch. - Wierzę ci jednak, elfy nie potrafią kłamać... Będę miał cię na oku, będziesz siedziała obok mnie, o tutaj - poklepał dłonią wolny kawałek ławki po swojej prawej stronie i zwrócił się do najbliższego strażnika. - Przeszukaj ją.
- To nie będzie konieczne - Thirra zatrzymała gestem dłoni zbliżającego się strażnika.
Zdjęła z ramion łuk i odpięła kołczan. Młody mężczyzna w zbroi zsiadł z konia, odebrał broń z jej rąk i odszedł. Widziała, jak kładzie je na wozie i okrywa ciemną płachtą. Nie zdążyła dojrzeć, co jeszcze skrywał materiał. Tymczasem strażnik był już obok niej. 
- Proszę za mną. - powiedział niskim głosem, nie patrząc nawet w jej stronę.
Nie czekając, zaczął maszerować w stronę krawędzi lasu. Elfka spojrzała na woźnicę pytającym wzrokiem, ten tylko machnął na nią ręką, jakby wszystko było oczywiste, a ona tylko marnowała czas.
Skrzywiła się lekko, zaczynając rozumieć, co będzie musiała za chwilę zrobić. Niezbyt chciała żegnać się z ubraniami, a tym bardziej z ostrzami kryjącymi się pod nimi. Wiedziała, że musi jednak zaakceptować wszystkie warunki woźnicy, by ten zgodził się ją ze sobą zabrać. I tak była wdzięczna, że ten zgodził się to zrobić za sakiewkę złota. Jeżeli to prawda, co uprzednio mówił starszy ze strażników, że konwój był królewski, miała niezwykłe szczęście, że woźnica okazał się zwykłym kupcem widzącym w całym tym zajściu jedynie zysk. Zapewne musiał skazać ją na te "przeszukanie", by strażnicy nie zaczęli czegoś podejrzewać.
- Mam cię poinstruować, dzikusko, jak zdejmuje się ubrania, czy sama zaczniesz się rozbierać?
Młody mężczyzna zaśmiał się rubasznie, pokazując dołeczki w gładkich policzkach. Zostali sami, a od reszty konwoju oddzielało ich pasmo smukłych drzew. Jedynie gałęzie były osłoną dla elfki. Niestety nie przed strażnikiem.
Zdjęła skórzany płaszcz i buty, odsłaniając czarny pas z dwoma nożami ze srebra. U kostek wisiały małe strzałki o niejasnym zastosowaniu. Wszystko to dziewczyna ułożyła obok siebie na mchu. 
- Więcej nie mam. 
Mężczyzna tylko uniósł brwi. 
- Teraz spodnie i koszula. 
Thirra westchnęła i posłusznie zdjęła dolną część odzieży. Strażnik uważnie przyjrzał się jej nagim nogom, najwyraźniej tak właśnie nakazywała procedura. 
- Góra - chrząknął.
- Nie ma takiej potrzeby, przecież widać, co jest pod spodem - powiedziała cicho elfka, odwracając wzrok. 
I rzeczywiście miała rację, jako że cienka bawełniana koszula odsłaniała o wiele więcej, niż powinna. Na tle białego materiału wyraźnie odznaczała się linia bioder, wcięcie w talii i zarys biustu. Niczym nie zakrytego biustu. Wszakże zbyteczne usztywnienia bielizny damskiej tylko niepotrzebnie spowalniałyby ruchy samotnego wędrowca. 
- Góra - powtórzył, a na jego usta wypełzł obrzydliwy uśmiech. 
Policzki elfki zapłonęły rumieńcem, a ręce skrzyżowały się na piersi w geście protestu. 
- Samuel, odpuść dziewczynie - usłyszała za sobą czyjś głos. 
Strażnik nazwany Samuelem z niechęcią odwrócił się na pięcie. Dołeczki wraz z uśmiechem zniknęły z jego twarzy. 
- Procedura zakończona. Możesz odejść, dzikusko - wymamrotał, a Thirra mogłaby przysiąc, że powiedział do siebie coś jeszcze. Coś o kolejnym przeszukaniu. Tym razem dokładniejszym.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Od Bezimiennego C.D: Silyen



Pamiętaj, że jesteś potworem. W każdej minucie swego życia pamiętaj o tym. Nie możesz mieć nikogo bliskiego. Bo wtedy poznasz smak jego krwi.

Od zawsze unikał bliższego kontaktu z ludźmi. Bo przecież był potworem, nieprawdaż? Tym który rozszarpuje na kawałki. Ten który zabija bez mrugnięcia okiem. Co jeśli nawet taki potwór jak on zechce się zmienić? Trzyma się z całych sił tego strzępka normalności którego kiedyś dostał w swoje drżące dłonie. Tak. Trzymaj się jej. Nic innego nie pozostało. Gdy pierwszy raz podczas swojego biegu natrafił na ludzi to nie pytał. W swym niemym amoku zabił ich nie bacząc na ich przerażenie w oczach. Obawa przed Nimi przerodziła się w paranoję w bardzo krótkim czasie. Jak miał żyć? Jak spełnić obietnicę za którą nie wiedział jak się zabrać? Obserwował. Ukryty w smolistej nocy. Dowiedział się kiedy najczęściej ludzie i inne stworzenia opuszczają swe domostwa. Gdy było ich najmniej, wtedy otwierał oczy. Okazało się, iż jego matka której imię brzmi noc została po jego prawicy. A to był tylko początek jego wędrówki ku spełnionym obietnicom. Jak do tej pory na własnej skórze nauczył się co może swobodnie jeść a co niestety mu zaszkodzi. Jednakże wciąż nie zdawał sobie sprawy jak przyrządzać różnego typu “dania”. Te szare pulpy które dostawał… tam. Były ciepłe i nie smakowały jak to wszystko co do tej pory udało mu się spróbować. Może właśnie na tym polega wolność? Na soczystości czerwonych kulek i orzeźwieniu czystej wody? Chciałby poznać nazwy tego wszystkiego. Chciałby nauczyć się żyć. Lecz do kogo mógł się zwrócić? Gdzie miał szukać pomocy? Oni tam są. Pamiętał o tym zawsze na każdym swoim kroku. Przypominał sobie o tym gdy kładł się spać i szeptał to do siebie gdy otwierał oczy. Bo wiedział, iż prędzej czy później go znajdą. Ale do tej pory będzie uciekał. Będzie walczył. Skoro nie mógł uczyć się od ludzi zaczął uczyć się od zwierząt. Podpatrywał co te jedzą, jak wykopują korzenie a jak inne rośliny omijają szerokim łukiem. Były jego cichymi nauczycielami nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Czasami gdy któreś go zauważyło cicho dziękował na co zwierzę uciekało spłoszone. Wszystkie się go bały. Bo jesteś potworem. Nie mógł z nimi rozmawiać więc próbował z ludźmi zamienić słowo bądź dwa. Przecież oni na pewno by go nauczyli. Tych wszystkich nazw. Znaczków na papierze. Pomogli by. Nie potrafił z nimi rozmawiać. Nie witał się z nimi tylko podchodził i wskazując na konkretną rzecz pytał co to takiego. Ludzie dziwnie na niego patrzyli a niektórzy widząc go z daleka nawet uciekało. Zupełnie jak te zwierzęta. Bo jesteś potworem. Zaprzestał więc tego precedensu. Nie rozumiał co mieli na myśli mówiąc o przywitaniu. Oto najczęściej ludzie pytali. Lub o to czy zapomniał języka w gębie. Nie byli zbytnio zadowoleni gdy go pokazywał udowadniając, iż tak nie jest. Zwierzęta były jednak pod tym względem prostsze. Nawet jeśli uciekały. Jeśli pogłębiały jego mniemanie o samym sobie. I wtedy nadszedł ten jeden dzień. Gdy jedno ze zwierząt ani myślało uciekać na jego widok. Nawet samo podeszło, przecząc wszystkiemu co do tej pory białowłosy znał czy się nauczył. Od początku tej dosyć niecodziennej znajomości ani razu nie pomyślał nawet aby wyciągnąć dłoń ku zwierzęciu i je pogłaskać. Gdy tylko próbował to sobie wyobrazić to widział swe dłonie poplamione karmazynem. Był w końcu Potworem, nieprawdaż? Więc trwał w pewnej odległości od nowego towarzysza swych rozmów. Może i zwierzę mu nie odpowiedziało nawet raz jednakże wciąż miał je w swym mniemaniu za niezwykle cennego rozmówcę.
A więc tak pierwsze żywe stworzenie które przed nim nie uciekało okazało się kozłem sarny. Tak. To był dobry początek. Tak uważał przez pierwsze dni. Jego potworzaste sumienie zostało poruszone przez czystą niewinność zwierzęcia. Oczywiście później przyszły te nieznośne myśli. A co gdy on odejdzie i zwierzę o mądrych oczach skończy jako danie któregoś z ludzi? Hej, takie jest życie, prawda? Nie mogło takie być. Nie mógł pozwolić dać skrzywdzić czegoś… czegoś tak… Czegoś co przed Tobą nie uciekało? Taka była prawda, nieprawdaż? To zwierzę było na zewnątrz jego klatki pierwszym żywym stworzeniem które nie brało go za potwora. Cóż z tego, iż zapewne nawet nie rozumiało co do niego mówi? Nie uciekło od niego w las jak najdalej. Zupełnie jakby uciekało przed tropiącym je drapieżnikiem. Ba! Nawet przybywało kolejnej nocy. Czy robiło to przypadkiem czy też specjalnie? Większość ludzi zapewne cieszyłaby się z przychylności Bogów bądź z ufności zwierzęcia. Jednakże On był potworem. Zabijał i mordował. I wszystko w koło to wyczuwało. Zupełnie jakby potrafili przejrzeć jego przeszłość. Ale czy patrząc w jego oczy mogli dostrzec to, ile bólu zniósł? Mogli dojrzeć lata katowania? Mogli dojrzeć jego wyciągniętą dłoń w ich stronę? Ku normalności? Nie potrafił ściągać swej maski na zawołanie a jeśli to czynił to zdarzało się to częściej przez przypadek. Nie mógł okazywać emocji na swej bladej twarzy. Nie mógł sobie pozwolić na taką lekkomyślność.
Więc chciał ją przestraszyć aby i nikt ją nie skrzywdził. Nie pozwoli na zabranie tych mądrych sarnich oczu przez ciemność. Przez pustkę. Tak powtarzał wciąż od nowa w swej głowie gdy szedł w jego kierunku z dłońmi zaciśniętymi w pięści. To dla jego dobra, nieprawdaż? Zwierzę raz zranione nie zaufa ponownie. Nie zaufa. Stanie się… Potworem. Jego puste oczy wpatrywały się w te zwierzęce. Widział w nich gwiazdy które tak go ciekawiły. Te mądre oczy pełne ufności do jego osoby. Przez moment widział ją. Jej rude włosy. Jej uśmiech i wyszeptane przez zakrwawione usta “wybaczam”. Jego lewa dłoń delikatnie zadrżała. Ona miała tak bardzo podobne oczy do tej sarny. Nie było tam gwiazd lecz on widział je również w jej oczach. Widział również jak te wszystkie jasne punkty zamknięte w jej oczach powoli gasną. Jedna po drugiej. Gdy serce kończyło swój  bieg. Delikatnie, ledwo dostrzegalnie zmarszczył brwi. Dlaczego zwierzę nie ucieka? W myślach wciąż powtarzał coraz szybciej z uporem “uciekaj”. I oto nareszcie stanął przed nim. Wystarczy, iż go zrani, nieprawdaż? Widział jak jego nocny towarzysz jest zmęczony. Wiedział o tym, gdyż był drapieżnikiem. Gdyż był nauczony w szukaniu wszelkich oznak słabości. Powoli podniósł dłoń do góry bez wyrazu na swej chudej twarzy. Nie. Nagle poczuł jak sarna opiera o niego głowę. Czuł jego ciepło. Zatrzymał gwałtownie podniesioną dłoń zaopatrzoną w metalowe pazury. Był przecież potworem, więc dlaczego? Jego podniesiona dłoń delikatnie zadrżała. Czuł się tak jakby kozioł sarny chciał mu przekazać, iż się go nie obawia. Nie. Chodziło o to, iż nie widzi w nim potwora, nieprawdaż? Ach. Ale to były tylko spekulacje. Przecież on go nie rozumiał. Mowy. Więc dlaczego trwał? Trwał w bezruchu razem ze zwierzęciem, zupełnie jakby ugrzęźli w jednej chwili. W tej samej chwili. Jednocześnie wyczuwał jak bardzo zwierzę jest zmęczone. Słabe. Specjalnie dla niego tutaj przybywało? Może nie będzie podchodzić do innych ludzi? Spojrzał na swoją uniesioną dłoń ku górze. Może… Potworze. Przez moment dojrzał krew na swej dłoni. Ach. Wyprostował dłoń mrużąc delikatnie przy tym oczy. Powoli opuścił dłoń w dół na szyję sarny. Jej futro było miękkie. Czuł spokojne bicie jej serca. Jej ciepło. Chciałby zatrzymać tą chwilę przy sobie.

Pamiętasz? Jak igrałeś z moją cierpliwością? Właśnie tak to się kończy. Śmiercią cennych Ci osób. Bo ty ich nie możesz posiadać. Potwory żyją w samotności.

Delikatnie pogładził sarnę po szyi. Nie chciał wierzyć w jego słowa. Kiedyś Elen go uczyła jak się obejmuje innych. Zaufanie. Spojrzał na swoją drugą dłoń i po chwili również i ją uniósł do góry. Powoli, ostrożnie, zupełnie jakby nie do końca był pewny jak to zrobić. Położył drugą dłoń na jego szyi i przytulił go do siebie. Trochę sztywno i trochę niepewnie. Lecz czuł, iż to tak powinno być. Zamknął na chwilę oczy. Jednak gdy to zrobił dojrzał tą krew. Te błagające oczy. Otworzył je ponownie i wyszeptał cicho.
- Nazwano  mnie Morte. Perfectum. Sang miało być mą siła napędową. Chcieli wymusić na mnie Obediencia. Więc dlaczego nie uciekasz? - przytulił ją mocniej. Myślał, iż może lepiej by było gdyby zwierzę biegło. Gdyby nie był w stanie spojrzeć w jej mądre oczy. Ach gdyby tylko mógł cofnąć czas i pierwszego dnia już.. Co? Zabił ją? Nie. Ponownie wyszeptał. - Muszę odejść sarenko. Nie podchodź do innych ludzi. A jeśli zamkniesz swe oczy już na zawsze… idź do takiej jednej elfki o rudych włosach. I o jasnych oczach. Ona się Tobą zaopiekuje. - nie potrafił puścić zwierzęcia. W głowie powtarzał “jeszcze chwilkę”. Nie miał częstych okazji do tego aby poczuć czyjeś ciepło. Aby usłyszeć z bliska czyjeś bicie serca. Powoli rozluźnił uścisk aby odejść. Bał się zostawać dłużej w jednym miejscu a tutaj został już dłużej niż w ostatnim. Wiedział, iż nigdy więcej nie zobaczy swego dosyć niezwykłego towarzysza. Miał jednak nadzieję, iż zwierzę w pewnym stopniu go rozumie. I dzięki ostrzeżeniu będzie wiodło jeszcze swe szczęśliwe życie. Powoli zabrał swoje dłonie i delikatnie podniósł głowę zwierzęcia aby zabrał go z jego boku. Z jego głowy również dłonie zabrał powoli patrząc w jego mądre oczy. Odezwał się z delikatnym skłonem. - Dziękuję. - powiedziawszy odwrócił się do niego plecami i ruszył w kompletnie inną stronę niż zawsze. Tak. Musiał ruszać dalej. Schować się. Przy tym mieście zabawił już dostatecznie długo. Dopiero jednak po chwili zdobył się na pierwszy krok w przód.

[Droga Sarenko?]

środa, 19 lipca 2017

Od Ahmanet cd Sarai

Kroczył w moim kierunku, jakby był gotowy się zabawić. Nie sięgał po broń, bo pewnie myślał, że można mnie wystraszyć. Oj nie nie. Walczyłam z silniejszymi, lecz nie oceniam go. Zobaczymy jak walczy -wtedy go ocenimy. Ciekawe czy jest spostrzegawczy. Może tak, może zauważy lodowo-metaliczne ostrze. Jeśli tak to da się go woda rozproszyć. Nawet jeśli to będzie trzeba grać nie czysto. Choć nie zbyt to lubię. Dla zapłaty oraz wykonanego zlecenia zawsze warto się poświęcić.
Walkę może czas zacząć albo oddam mojemu przeciwnikowi pierwszy ruch. To mu się należy za drobne draśnięcie. Na szczęście mam przy sobie aktywne źródło więc na bieżąco będę mogła się leczyć.
Wyjęłam noże i wycelowałam w niego, trafiłam w jego ramię, a niektóre go drasnęły. Stałam i patrzyłam na każdy jego ruch.
- Będzie z nim o wiele więcej zachodu. - powiedziałam do siebie.
Chciałam szybko myknąć, wypełnić zadania i dotrzeć do domu. Miałam przed zmrokiem dotrzeć. Ale chyba nie wyjdzie, pech. Czas to zakończyć i się pilnować, aby mnie nie zranił, nie jestem krucha.
- Oddaj mi to poroże, potrzebne jest mi. Może potem cos ci dam za nie. Cena nie gra roli. - Owy osobnik ani drgnął. Czekałam cierpliwie, bo może w końcu zacznie walczyć na to poważnie, a nie jak wystraszona sarenka patrzy i nic nie robi. Może obserwuje moje ruchy, aby znaleźć słaby punkt. Wykorzystać go potem, aby ze mną wygrać.

Stanęłam w miejscu i podrzucałam sobie nożem. Zaczął się zbliżać powoli, nadal stałam w miejscu.

Sarai? Sorki, że tak długo

niedziela, 16 lipca 2017

Od Silyena do Bezimiennego

  [muzyka]

   Już pierwszego dnia spotkanie z nieznajomym mu osobnikiem zdawało się być owiane bryzą tajemniczości i całkowitej inszości. Oddalał się od zamku na tyle daleko nocą, by pod gołym niebem i zwierzchnictwem gwiazd, móc zwierzyć się nicości z przewinień jakich mógł dokonać. Wpatrywał się w nie, błagając bogów o urodzaj dla królestwa, opiekę i opatrzność rodziców. Myślał o nich często. Zastanawiał się czy są tam, gdzie być powinni. Pamiętał ich jako wspaniałe osoby, które z pewną ręką i ciepłym sercem władaliby Drothaer. Wierzył, iż tańczą u boku stwórców przy akompaniamencie gwiazd, spoglądają w dół i zsyłają słońce lub deszcz na umysły rodziny królewskiej, w zależności od tego co powinni od nich otrzymać. Doglądali wszystkiego z obiecanego miejsca wśród najważniejszych. Ta myśl pocieszała młodego księcia, pomagała mu się uśmiechać. Wiadomym jest, że często opuszczał gród zamkowy i udawał się na łono natury bądź też na miejskie ulice. Kiedy padło w jego stronę pierwsze pytanie z ust białowłosego odpowiedział mu, jednak nieznajomy nie miał prawa tego usłyszeć, bowiem odpowiedź padła w umyśle Silyena. Owszem, jest spokojna, pozwala mi zająć się układaniem myśli, pomaga rozplanować to co rozplanowane być powinno. Choć i dzień stoi z nią na równi. Życie rozwija się wtedy na ulicach miasta, obserwuję wtedy mieszkańców, poznaję ich obyczaje i harmonogram dnia. Zdawało mu się jednak, że nawet, gdyby przybrał formę ludzką pytanie przeobraziłoby się w bardziej retoryczne. Nie mógł tego zrobić, jak zareagowałby nocny towarzysz? Nie znał go, a choć dobrze władał mieczem i należał do osób zwinnych, nie był uzbrojony po przeistoczeniu. Zdziwił go jednak byt białowłosego, mówił składnie, choć całkiem niezrozumiale, jakby melancholicznie. Wspominał o świecących na niebie punktach, o tym, czy można ich dosięgnąć, zupełnie jakby nie rozumiał czym są. Jednak, czy ktokolwiek wiedział co tak naprawdę przedstawiają? Księgi mówiły wiele, choć zazwyczaj niewystarczająco wyczerpując temat. Za każdym razem kłębiły w głowie domysły i zmuszały do zadawania pytań, pozostawiając je bez odpowiedzi. Kozioł sarny odchodził i pojawiał się ponownie, za każdym razem słuchając wywodów mężczyzny i odchodząc kiedy ten żegnał się z nim słowami „dobranoc”. Czteronogi zwyczajnie żegnał się dostojnym gestem głowy, którą rozumnie zniżał nieco w dół, odwracał się i znikał gdzieś w ciemności. Silyena dziwiło jednak to, że mężczyzna nie rozpoznawał jego diademu na zwierzęcej głowie, być może nie pochodził stąd i zwyczajnie zatrzymał się w stolicy na pewien czas. To nic nowego, wielu jest podróżników w Falamor jak i całym królestwie Drothaer. Dniami jednak snuł się pogrążony w swych przemyśleniach odnośnie zawiłych słów. Próbował pojąć to co kryje się za wersami miłej powłoki. Żadne wykroczenie nie wydawało mu się przyjemne, dlatego każdy skrawek monologu nieznajomego stawał się tak interesujący i warty zgłębienia. Między innymi to właśnie ta fraza przyciągała go co noc w przeznaczone dla nich miejsce. Jasnowłosy nie rozpoznawał we względnie zwykłej sarnie księcia, a to pozwalało mu odpocząć od rutynowych spacerów poprzez miasto. Nie musiał przekradać się, kryć głowy i reszty ciała. Był i zasłuchany odpowiadał mu w myślach, zostawiając wszystko na późniejsze okazje. Kiedyś mu to opowie, znajdzie dogodny moment, dzięki któremu wróci do swej ludzkiej postaci. Jedyne czego potrzebował to niewielki gest, który szepnąłby mu – tak, to idealny czas, zmień bieg wydarzeń. Przyzwyczajał się do jego obecności i chcąc nie chcąc z czasem zaczynał czuć się coraz to swobodniej. Stał bądź kładł się z wrodzoną dostojnością i słuchał uważnie tego, co do powiedzenia ma rozmówca.
   Kiedy nastała ostatnia wspólnie spędzona noc kozła sarny z nieznajomym o białych włosach, Silyen nie wykazywał dobrego nastawienia w stosunku świata do niego samego. Babka dostrzegała jego roztargnienie i brak większego wypoczęcia. Nocne znikanie dawało się bowiem we znaki, również ciągłe pogrążenie się w rozmyślaniach stawało się uporczywe. Absurdalnie mało rozumiał słów wewnętrznych, zatopiony w innym świecie. Nic nie mogło umknąć ich uwadze. Nie wiedzieli jednak co stało się przyczyną tak egoistycznego nastawienia, mętnego spojrzenia i nieprzyjemnych sińców pod oczami młodego księcia. Wciąż jednak, jakoby omotany, chodził w przyjemne dla niego miejsce. Zafascynowany nieznaną istotą, całkowicie obcą, choć mówiącą i wykazującą zainteresowanie. Słuchając, mógł go poznawać, choć wypowiadane słowa nie ujawniały niemal nic. Po zagłębieniu się w nie, zaczynał rozumieć o czym mówi białowłosy. Wspominał czasy dla niego ważne, poruszał wątki istotne, które już nie powrócą włącznie z życiem obcej dla Silyena kobiety. Kim była i jaki związek z byciem potworem danego mężczyzny miała? Tego nie mógł znaleźć w niekompletnych zdaniach. Wspominał o służeniu panu, choć Silyen nie miał pojęcia czego się to tyczy. Gdyby był wyłącznym niewolnikiem w innym zakątku, nie mógłby wędrować przez krainy i królestwa.
   Kiedy nieznajomy nasunął kaptur na głowę i zaczął niebezpiecznie, z nieodkrytymi zamiarami, zbliżać się do księcia – młody mężczyzna nawet nie drgnął. Zwierzęce nogi trwały w stanowczym bezruchu, a głowa nieco uniesiona ukazywała niezrozumiałą majestatyczność stworzenia. W pewnym sensie chciał wywrzeć na nim swego rodzaju wrażenie wyższości niegroźnego zwierzęcia, które próbuje okiełznać człowieka. Po pewnym czasie, gdy oboje znajdowali się dostatecznie blisko, sarna oparła głowę o bok mężczyzny, tak, że parostki ułożyły się wzdłuż linii jego ciała. Nie bał się, jednak to nie o to chodziło w danym przesłaniu. Gest miał odpowiedzieć na ważne pytanie białowłosego, mówił mu w tym czasie, że nie widzi w nim potwora, osobę zagubioną, której z chęcią będzie słuchał. Przez pewien czas jeszcze, zastanawiał się czy jeśli przeistoczy się, to zniechęci do siebie nieznajomego. Przybywał tu dla zwierzęcia o mądrych oczach, dla sarenki, nie księcia całej krainy. Czuł jak między kłębami sierści przelatuje niesforny wiatr, błądzący między poszczególnymi wiązkami włosków i jak świszczy między parostkami. Pogoda była tak przyjemna, deszcz nie padał, gwiazdy zostały całkowicie odsłonięte, niebo pozbawione chmur. Cały gwiazdozbiór odbijał się w sarnich oczach sprawiając, iż stają się jeszcze bardziej kojące i uspokajające. Wilgotne i ciemne, wiecznie spokojne. Lekko uniósł lewą racicę i przegrzebał nią po zielonej, pachnącej trawie. Ciepłe serce Silyena otwierało się dla takich jak on. Wydawał się tak nieprzyjemnie smutny. Książę wiedział, jak niewielkie gesty mogą zawirować w głowie zainteresowanych. Przy okazji, nie chciał również, by było to ich ostatnie spotkanie. Czuł się dobrze w jego obecności, przyzwyczajał się i nie miał zamiaru tego tracić. W pewnym sensie nie potrafił również zrozumieć swojego postępowania, bowiem było ono lekkomyślne. Nazbyt ufał ludziom, widział w nich coś co iskrzy swego rodzaju dobrem, pokładał nadzieje w tym, że potrafi im pomóc, zmienić to co ich dręczy w coś, co zacznie cieszyć. Nie brakowało mu zawzięcia i perswazji, której nie zawahałby się użyć. Można określić go jako manipulatora w nieco łagodniejszym tego słowa znaczeniu. Działał ku dobru, aniżeli bestialskim przekonaniom. Postanowił wstrzymać się jeszcze choć ułamek sekundy, kiedy wyczuje zagrożenie – zmieni się i stawi mu czoło, ale teraz, czuł zadziwiające ciepło płynące z ciała białowłosego. Szeroko otwarte sarnie oczy, powoli zmrużyły się. Zmęczenie powoli go ogarniało. Nie posiadał dostatecznie dużo snu w poprzednich dniach, a wszelkie nieprzespane godziny kumulowały się. Atmosfera otoczenia wydała mu się odpowiednia do chwilowego odpoczynku. Z drugiej strony chciał zatrzymać nieznajomego.

[Drogi Nieznajomy?]

[Ach, nie martw się tym. To pozwoliło na kolejne przemyślenia.]

czwartek, 13 lipca 2017

Od Bezimiennego do Sarai'a

Podobny obraz

Szamocze się jednocześnie głośno dysząc. Trudno zdecydować który z nich ma większe szanse na powodzenie. Chłopak nie jadł od dwóch dni co oznaczało, iż energii ma jeszcze trochę w zapasie i raczej nie musi się tym przejmować. Jednakże mężczyzna najwyraźniej posiadał już jakieś doświadczenie w chwytaniu ludzi. Nagły szybko ruch i już był skierowany głową do dołu przez założoną dźwignię na rękę. Jeden ruch w złą stronę i ją złamie. Rzucił spojrzenie w kierunku pomalowanego mężczyzny który delikatnie się uśmiechał. Nie. To wyglądało bardziej jakby pokazywał kły. Jak wilki które walczą między sobą.


Tydzień wcześniej…
Wspinaczka na drzewo nie zabrała mu dużo czasu gdyż nabrał w tym niezłej wprawy. Siedział więc teraz w koronie zrywając jabłka którymi się zajadał. Trzy schował do tobołka na tak zwane “później”. Zjadał je całe razem z ogryzkiem i pestkami, zupełnie jakby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Było jeszcze widno ale uznał, iż jeszcze może sobie pozwolić na trochę frywolności. W końcu raczej nikt tak wcześnie nie wstaje. Poczuł ukłucie w lewym barku. To samo co wczoraj i przedwczoraj. Wgryzł się w jabłko i przeżuwając biegał wzrokiem dookoła. Pobliskie krzaki? Zbyt oczywiste. Może więc to domostwo które mijał? Zbyt daleko. Nie wiedział dlaczego posiadał to głupie uczucie, iż jest obserwowany skoro nie potrafił nikogo znaleźć za to odpowiedzialnego. Nienawidził niekomfortowych sytuacji. Wgryzł się w jabłko i zastygł w bezruchu. To nie mogli być Oni, prawda? Podniósł się delikatnie sprawiając, iż jabłko wypadło mu z dłoni. Nie. Ale na wszelki wypadek zeskoczył z drzewa i ruszył sprintem głębiej w las. Ku schronowi gdzie bezszelestnie się porusza.




Aktualnie…
Chłopak nie pozostaje dłużny i warczy gardłowo. Jednakże mężczyzna najwyraźniej na to liczył gdyż nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Odsapnął cicho. - Dlaczego niby Oni Cię chcą? - słysząc to krótkie zdanie nagle zamarł. Oni? Czy Oni dali mu zlecenie na złapanie go? Jego serce na krótki moment przestało bić a przez jego głowę przetoczyły się krwawe obrazy tego jak skończy gdy tylko dostanie się w ich ręce. Dostanie karę. Jaką jedną. Będa go karali dzień w dzień. Tym razem zabiją go. Tym razem pozostawi po sobie jedynie pustą skorupę skąpaną we krwi. Próbował się szarpnąć lecz ból w ręce na którą mężczyzna założył dźwignię skutecznie go przed tym powstrzymywała. Usłyszał jak wzdycha z dezaprobatą. - Uspokój się. Stoczyłeś dobrą walkę ale ją przegrałeś.




Cztery dni wcześniej…
Biegnie. W lewo. W prawo. Zaciera za sobą ślady. Dobrze mu się wydawało, iż ktoś go śledzi. Ktoś zostawia za sobą ślady które on potrafi odczytać. Dlaczego mu się przygląda? Sprawdza go? A może czeka na nadarzającą się okazję? Kiedy chłopak będzie najsłabszy? Wbiegł sprawnie na drzewo i znieruchomiał na gałęzi, wpatrując się w smolistą noc. On tu był. Jego oczy delikatnie zalśniły szkarłatem. Może to znów jego dziwne przeczucie? Może to tylko paranoja przez Nich? Przecież nie zniżyliby się do jakiegoś łowcy głów, nieprawdaż? To oznaczało, iż później gdyby przyprowadził chłopaka do nich musieli by go zabić. I zapewne rozkazali by to zrobić chłopakowi którego chwilę wcześniej pojmał. W lesie powoli się rozjaśniało. Ach, słońce wstaje. Pozwolił sobie na to aby zadrzeć głowę do góry. I nagłe uderzenie szumu zwierząt naokoło które obudziły się do życia. Tak oto nadchodzi życie. Zamknął powoli oczy oddając się snowi. Swoim koszmarom. Bo tam gdzie budzi się życie, śmierć zagłębia się we śnie.




Aktualnie…
Jego słowa echem odbijały się w jego głowie. Przegrałeś. Poczuł jak jego blizny palą wręcz żywym ogniem. Nie. Widział te błyski stali. Czuł ten zapach medykamentów którymi go faszerowali. Jego wzrok stał się tępy. Wpatrzony w ziemię. Mężczyzna uznał to za pogodzenie się z porażką. Cichy śmiech i trzask łamanych kości. Nie. Oni znowu Cię zakują. Walcz. Gryź. Rób to do czego się stworzyli. A obietnica? Pieprzyć obietnicę. Teraz masz szansę wykorzystać to co tak skrzętnie hodowali. Wypuść potwora. Uwolnij bestię. Tak. Tak. Cicho pod nosem wyszeptał. - Nie… - mężczyzna podniósł jedną brew do góry jednak nie przejął się tym zbytnio. Wtedy chłopak gwałtownie podniósł na niego oczy i już głośniej powiedział. - Nie. - jego oczy jakby trochę się zmieniły. Jakby były bardziej rozbiegane. Bardziej dzikie. Pewne siebie. Nieobliczalne. A przede wszystkim. Groźne. Tak wyglądały oczy osoby która jest jedną z najniebezpieczniejszych. Tej która nie ma nic do stracenia.




Dwa dni wcześniej…
Widział go dzisiaj. Zastawił na niego pułapkę co uznał wręcz za obrazę swojej osoby. Chociaż ile ten mężczyzna mógł o nim wiedzieć? Na pewno naopowiadali mu, iż jest zwierzęciem. Albo jakimś nieokiełznanym… Potworem? Potrząsnął delikatnie głową i przyjrzał się pułapce. Pośrodku znajdował się kawałek chleba. Mężczyzna dobrze wiedział, iż chłopak nie jada zbyt często. Mądre posunięcie. Ale to również pokazywało, iż nie wie zbyt dużo o samym chłopaku. Zręcznie przeskoczył nad sidłami i w locie zgarnął kawałek chleba, sprawiając iż pułapka nawet nie drgnęła. Schował chleb do tobołka pozostawiając go na inną okazję. Wstał i wyprostował się wręcz wyzywająco. Czuł jednocześnie strach jak i adrenalinę. Działo się coś na czym się znał lecz jednocześnie ta nadchodząca walka mogła być jego ostatnią. Bo to przecież oczywiste, iż do tego to zmierza, nieprawdaż? Teraz zachowują się jak para wilków która krąży w kole, łypiąc na siebie groźnie. Jeden wie o drugim lecz czekają. Sprawdzają który z nich pierwszy się potknie. Chłopak rusza lekkim truchtem przed siebie.




Aktualnie…
Otwiera szerzej oczy gdy próbuje się obrócić lecz tak jak i wcześniej silny uścisk mężczyzny uniemożliwia mu to. Pomalowany mężczyzna odzywa się spokojnym głosem. - Już Ci mówiłem. Przegrałeś. - zaczął coś grzebać przy swym pasie, najwyraźniej szukając sznura którym go spęta. Jak bydlę. Jak Potwora którym jesteś. Krzyknął tym razem z pomrukiem. - Nie! - ponowił próbę obrócenia się na którą mężczyzna nie zareagował. Odwrócił się dopiero gdy usłyszał narastający trzask. Dosyć charakterystyczny. Gdyż kość pęka i przebija się przez skórę w dosyć charakterystyczny sposób. Spojrzał wprost w te delikatnie karmazynowe tęczówki. Szeroko otwarte oczy na których nie widniała żadna z emocji. Jego oczy były dzikie. Rozbiegane. Ponownie krzyknął lecz tym razem już trudno było nazwać to krzykiem człowieka. Bardziej podpada to pod ryk. I to mocno zdenerwowanego zwierzęcia. Chłopak gdy złamał swoją rękę którą trzymał mężczyzna skorzystał z chwili jego zaskoczenia po czym wybił się do góry wraz z uniesionym kolanem. Uderzył nim w brzuch, dosyć dotkliwie. Krzyknął. - Nie wrócę do nich! Nie! Nie wrócę tam! - gdy mężczyzna puścił go pod wpływem uderzenia odskoczył na pewną odległość. Stał w rozkroku, przygarbiony, dysząc ciężko niczym po maratonie. Mężczyzna również dyszał. Oboje trwali na przeciw siebie gdy chłopak ponownie krzyknął niemalże rykiem. - NIE BĘDĘ WIĘCEJ ICH POTWOREM! - odchylił się do tyłu pozwalając słońcu ogrzać tylko jego przód. Wyglądało to zupełnie tak jakby oblekał się w ciemność. Gdy na nowo spojrzał na mężczyznę najwyraźniej już trochę się uspokoił. Ważył w głowie wiele opcji. Dodał pół rykiem pół mową. - Nie będę więcej zabijał w ich imieniu. Nie mają nade mną kontroli. Przekaż im to. - chłopak zdawał się nie zwracać uwagi na swoją złamaną rękę i cieknącą po niej krew. W tym półmroku wyglądało to tak jakby wyciekała z niego ciemność. Oczekiwał na odpowiedź mężczyzny wciąż trwając w pozycji do ataku.


[Pomalowany mężczyzno?]

(Zrodziło się oto i to. Podoba mi się. Prosze bardzo - baw się dobrze~)

Od Sarai'a do Ahmanet

Nienawidził miast portowych. Morza. Zimnej bryzy. W ogóle zastanawiał się co wyprawia na północy i dlaczego jeszcze nie wrócił na południe. Odpowiedź znał, ale wolał ją ignorować. Zepchnąć gdzieś na kraniec umysłu
 Poprawił się na grzbiecie wierzchowca. Jechał już od dobrych paru godzin i zaczynał mieć dość. O tyle dobrze, że byli już w mieście. Dał nieco mocniejsze łydki,  koń nieznacznie przyśpieszył kroku.
Przynajmniej było lato. To o tyle lepiej, że nigdzie nie było lodu, śniegu i przynajmniej dało się żyć.
Przewrócił oczami, widząc zaciekawionych strażników,  idących pewnym krokiem w jego kierunku.
Uśmiechnął się wilczo, bardziej szczerząc kły niż się uśmiechając. Zawsze, w każdym mieście i w każdej wsi znajdzie się strażnik, mający ochotę go zaczepić. Powoli tracił do tego cierpliwość.
Zeskoczył z konia w chodzie, zanim żołnierze podeszli. Wyszedł im na spotkanie i nieznacznie przekrzywił głowę, z wyrazem znudzenia malującym się na twarzy.

środa, 12 lipca 2017

Od Edany do Silyena #5

Choć drzemka wydawała się być wręcz pożądana przez dziewczynę, nigdy nie nadeszła, a zimną posadzkę nie ogrzewało nawet dosadne ciepło jej ciała. W dłoni trzymała stary, nieco przyrdzewiały kluczyk od swojej własnej celi, który skrzętnie wykradła celnikowi w momencie, w którym ją tu wrzucili. Dlaczego jeszcze się nie wydostała? Czekała na noc. Kiedy ten idiota zrobi z siebie jakikolwiek pożytek i zaśnie, a ona niepostrzeżenie przekradnie się obok. Nie rozumiała, jak w ogóle można nie dopilnować tak błahej rzeczy jak strażnik więzienny; już w przydrożnych lochach spotykała się ze znacznie bardziej wykwalifikowanymi osobnikami. Nie miała jednak co narzekać, bo każda taka słabość była jej wyjątkowo na rękę, a jeszcze tej nocy miała zamiar opuścić tę cuchnącą lepiankę. Drugim powodem, dla którego nie próbowała wydostać się w tejże chwili, był również fakt, że przeczuwała małe odwiedziny. Domyślała się od kogo a jej instynkt zawsze przeczuwał takie rzeczy, nie wiedziała jednak, czy jest w jakikolwiek sposób zagrożona, czy będzie to zwykła, rutynowa rozmowa. Mężczyzna, którego okradła wydawał się mieć nieco zbyt przerośnięte ego, choć czego miała się spodziewać po królewskim synu? Dla nich nie liczyło się pospólstwo i plebs. Niektórzy dbali o poddanych; gdy chodziło jednak o sprawy jednostkowe, miażdżyli je jak mrówki. Całkiem możliwe, że dlatego Edana tak bardzo nienawidziła życia w centrum miasta, a im bliżej pałacu tym gorzej. Zawsze wolała trzymać się na obrzeżach, gdzieś w tle, niezauważona, gdzie za murami roznoszą się o niej jedynie nic nie warte plotki.

wtorek, 11 lipca 2017

Od Ahmanet

Pływałam sobie po całym królestwie bez konkretnego celu. Lubie pływać to moja pasja, mogę dzięki temu często wzbogacić o różne piękne dekoracje moje mieszkanko. Często, gdy obserwuje ludzi to są strasznie zabiegani jakby kogoś gonił. Gdy już siada to za parę minut od nowa. Całe ich życie jest w biegu, to odrobinę nieludzkie. Gdy usłyszałam, że królowa będzie opowiadać swoje, jak i ludzkie historie, to wszyscy się zgromadziliśmy w Wielkiej sali i wokół królowej siedzieliśmy. Czyli jest kółko, które tworzą syrenki, trytony oraz zwierzęta morskie na środku jest królowa. Po pewnym czasie skończyła i musiała się zbierać do pracy. Mnie tymczasem porwała młodzież do zabawy. Jest kilka zabaw np. złap Meduzę bez dotykania, nakłoń, aby popłynęła z tobą, barek flagowy, szkarłatne jajo (czyli jest kilka jak ci, co ich nie znajdą odpadają), oraz taka spokojniejsza moja ulubiona używa się wtedy swojej mocy, każdy z nas tworzy coś z mocy postać/zwierze/rzecz/co chcą, a następnie oplatają się wokół ogona i staramy się zmienić jego barwę oraz wypłynąć na powierzenie, ale ta obręcz wokół ogona, która ściąga nas w głębię. Oczywiście są też inne gry i zabawy, ale to takie najciekawsze. Czasem także pomagałam królowej i reszcie.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Od Bezimiennego do Silyena.

Znalezione obrazy dla zapytania fantasy moon tumblr

Noc. Gwiazdy nigdy nie przestawały go zadziwiać. Nigdy również nie potrafił ich zrozumieć. Czym są? Dlaczego nie można ich dosięgnąć? Pamiętał co mówiła mu o nich Elen. To dusze tych którzy byli dla kogoś ważni. Ponownie wyciągnął w ich kierunku swą zabandażowaną dłoń jakby naprawdę mógł ich dosięgnąć. Czy mógłby? Co by się wtedy stało? Dwa Światy zderzyły by się ze sobą? Nastąpił by niekontrolowany wybuch? Co sprawia, że one tak świecą? Miał tak wiele pytań na które nie otrzymywał żadnych odpowiedzi. Wolał jednak nie ryzykować spotkania z ludźmi gdyż nigdy nie był pewny czy właśnie nie prowadzi swej ostatniej rozmowy. Bo Oni go w końcu znajdą, prawda? Podniósł się powoli, wręcz ociężale. Jakby nagle grawitacja stanowiła dla niego zbyt duży wysiłek. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Ponownie opadł na ziemię nie łagodząc upadku w żaden sposób. Dosłyszał zbliżające się zwierzę więc przymknął na moment oczy. Niezbyt duże. Na czterech nogach. Niezbyt ciężkie. Otworzył oczy i okręcił głowę w bok. W moment aby dojrzeć kozła sarny który z pochyloną głową zmierzał w jego stronę. Było w nim coś innego. Coś specjalnego. Może to chodziło o jego oczy? Były jakby mniej dzikie. Zwierzęce. Może nawet bardziej ludzkie od jego własnych oczu. Wpatrywali się przez chwilę lecz chłopak spodziewał się, iż za chwilę zwierzę ucieknie w popłochu. Westchnął cicho gdy tak się nie stało i nie odrywając od niego wzroku powoli się podniósł. Dojrzał... jakąś rzecz z kryształami. Ktoś założył to mu? Był czyimś zwierzęciem? Czy może zaplątał się w to niepotrzebnie? Przekrzywił głowę delikatnie w bok bardziej mu się przyglądając i jednocześnie korzystając z okazji, iż zwierzę nie uciekło. Wyprostował głowę po czym podwinął kolana do góry i oparł na nich ręce by następnie oprzeć o nie głowę. Wciąż wpatrując się w dzikie zwierzę. Zazwyczaj nie miał okazji przyjrzeć się im z aż tak bliskiej odległości. Odezwał się cicho. 
- Sarna... - gdy zwierzę nie uciekło na dźwięk jego głosu poczuł jakby zrobiło mu się trochę lżej. Ponownie się odezwał patrząc w jego rozumne oczy. 
- Też wolisz noc od dnia? Gdybyś potrafił mówić na pewno powiedziałbyś mi coś o gwiazdach. - odchylił się nagle do tyłu i położył ponownie na plecach rozkładając przy tym ręce. Podniósł do góry swoją prawą, zabandażowaną dłoń. Ponownie się odezwał patrząc w gwiazdy. 
- Jak myślisz? Czy da się ich dosięgnąć? Złapać na chwilę. Czy nie zrobi im to krzywdy? - jego dłoń gwałtownie opadła na ziemię. Ponownie nawet nie amortyzował jej upadku. Nie usłyszał jednak aby zwierzę uciekło więc obrócił głowę aby na nie spojrzeć. Gdy je dostrzegł wpatrywał się w jego oczy swoimi oczyma pozbawionymi wyrazu. Ponownie cicho się odezwał. 
- Nie możesz być tak blisko ludzi. Oni Cię zabiją. Ja bym Cię zabił gdybyś uciekał. Ale ty nie uciekasz. Nie boisz się mnie? - nie otrzymawszy odpowiedzi powrócił wzrokiem do gwiazd. Po chwili ciszy dosłyszał spokojny ruch kopyt które się oddalały. Nie biegł więc nawet on sam nie wstał aby za nim pogonić. Był jakiś inny. I w pewnym sensie poczuł się trochę lżej mogąc się odezwać do żyjącej istoty. 

***

Kozioł sarny zjawił się następnego dnia. I jeszcze jednego. I później również. Razem był to już prawie tydzień. Drugiej nocy gdy się pojawił chłopak próbował go przestraszyć poprzez syczenie i szczekanie lecz nie dało to oczekiwanego rezultatu. Wtedy znowu zaczął do niego mówić. Trzeciej nocy udawał, iż śpi lecz sarna uparcie trwała na swym miejscu co w końcu sprawiało, iż chłopak obracał w jego kierunku głowę i patrzył w rozumne oczy. Ponownie mówił sarnie o wszystkim i o niczym. Zupełnie jakby mógł uzyskać ułaskawienie swej duszy poprzez zwierzanie się zwierzęciu. Czwartego dnia nawet oczekiwał jego przyjścia więc leżąc i patrząc w niebo tak naprawdę nie skupiał się zbyt bardzo na gwiazdach tylko na charakterystycznym odgłosem czterech kopyt. Nigdy jednak nie wyciągał dłoni aby pogłaskać zwierzę czy schwytać. Oto i nadeszła piąta noc. Tym razem był trochę bardziej po za otaczającym go światem. Gdy sarna przybiegła nie odwrócił się do niego tylko wpatrywał w niebo nucąc coś cicho pod nosem. W końcu się ocknął i odezwał cicho jakby doskonale zdawał sobie sprawę z obecności zwierzęcia. 
- Czuję się jak wtedy. Trawa też jest zielona. Ma nawet podobny zapach. Lecz tym razem mogę dostrzec niebo... - zasłonił swymi dłońmi swoją twarz wraz z oczyma i ponownie się odezwał - Dlaczego ona nie może żyć a ja umrzeć? Ach. Bo jestem psem. Który słucha swego Pana. Ślepo. - opuścił powoli swe dłonie na dół po czym zdał sobie sprawę jak bardzo przyzwyczaił się do towarzystwa sarny i tego, iż może do kogoś się odezwać. Zamknął oczy i ponownie się odezwał. 
- Sarenko. Zadałem Ci tak wiele pytań. Ale mam jeszcze jedno. Najważniejsze. Czym ja jestem? - podniósł do góry swoje dłonie patrząc na nie wraz z przekrzywianiem głowy. Kontynuował cicho. - Czy naprawdę jestem Potworem? Czy będę musiał Cię zabić? Tak jak zrobił by to Potwór? - zamilknął nagle i obrócił się na bok, plecami do zwierzęcia. Nie odezwał się już słowem zupełnie jakby zakończył właśnie tym zdaniem rozmowę. Pogrążył się w rozmyślaniu. Czy zabicie zwierzęcia uczyniło by kogokolwiek Potworem? Takim Potworem jakim był On? Westchnął cicho i ponownie się odezwał cicho, głosem bez wyrazu.
- Dobranoc sarenko. - mogło by się wydawać, iż rzeczywiście chłopak za chwilę pogrąży się we śnie. Lecz zamiast tego wstał powoli i poprawił kaptur na swej głowie. Zawsze żegnał się z nim słowami "dobranoc" po czym odchodził w sobie tylko znanym kierunku. Gdy już stał odezwał się cicho.
- Sarenko. Dzisiaj ostatni raz tu przybyłem. Musze ruszać dalej. A ty musisz trzymać się z dala od ludzi. Więc wybacz mi sarenko. - obrócił się w jego stronę z brakiem emocji na swej bladej twarzy. Z kapturem na sej głowie który przysłaniał mu oczy wyglądał bardziej mrocznie. Bardziej groźnie. Wyciągnął lewą dłoń zaopatrzoną w metalowe pazury po czym ruszył powoli w kierunku zwierzęcia. Jak go wystraszy to przestanie tutaj przychodzić, prawda? Przestanie ufać ludziom gdy się go skrzywdzi? Tak jak ty już im nie ufasz. Zatrzymał się ważąc w swej głowie słowa i wciąż wpatrując się w rozumne oczy sarny. 

[Sarenko?]

(Wybacz, iż wyciągam to aż tak daleko lecz ten pomysł usadowił się w mej głowie i nie potrafił odpuścić. Daję Ci pole manewru. Możesz uciec bądź pokazać się pod swa ludzką postacią lub... co tam jeszcze tylko wymyślisz. Jeśli coś nie pasuje lub się nie zgadza - zmienię natychmiast.)



niedziela, 9 lipca 2017

“Jesteś tutaj aby służyć ludziom a nie być jednym z nich.”

"Drown yourself in the same sorrows as your demons."  -O.V.D.M.:

Brak imienia || Wołaj na mnie jak chcesz || Brak wiadomego wieku || Nawet nie wiem czy mam ich tyle na ile wyglądam || Brak miejsca urodzenia || Narodziłem się pięć razy. Bo tyle razy umierałem || Brak zawodu || Byłem mordercą. Zabójcą. Nie potrafię robić nic innego. || Humanoidalny || To, że wyglądam jak człowiek nie znaczy, iż nim jestem ||



Mrok duszy


- Jakie jest Twoje marzenie?
- Co to jest?
- Marzenie? To coś do czego dążysz i czego pragniesz.
- W takim wypadku, moim marzeniem jest śmierć.

Pierwsze wspomnienie. Ciemność i chłód. Zapach wilgoci. Nie ma nikogo obok Ciebie. Nagłe ostre światło które dochodzi gdzieś z góry. Delikatnie rozprasza mrok.  Umarłem? Głosy których nie rozumiesz. Słowa które nic dla Ciebie nie znaczą. Pojawiają się i znikają. Nie wołasz nikogo bo nawet nie wiesz jak to zrobić. Błoga nieświadomość i tęsknota ku czemuś czego nigdy się nie miało.
Drugie wspomnienie. Błysk stali połączony z karmazynem. Jedno uderzenie za niewłaściwą postawę. Trzy za zbyt krzywy ukłon. Znowu dostajesz baty za złe spojrzenie. Za okazanie emocji na chudej twarzy.  Chcę umrzeć. Ból który przedziera się przez kości wprost do głowy i serca. Tak potężny, iż sprawia utraty przytomności. Krzyczysz głośno. Lecz oni wciąż na nowo tną Cię i zszywają. Tłumaczą, że jesteś zepsuty. Z uporem wciąż to powtarzają. Nie chcesz być naprawiony. To tak strasznie boli.
Trzecie wspomnienie. Ciężki trening. Bardzo ciężki. Kończą dopiero gdy nie możesz się ruszać. Gdy złamana kość zaczyna wystawać spod skóry. Sześciu specjalnych ludzi. Mówili o sobie “treserzy”. Pluli na Ciebie gdy nie potrafiłeś się podnieść.  Umrzyjcie. Dali Ci twardą lekcję o życiu. O tym, iż nie jesteś jak oni. Bronią wpajają Ci prawdę znaną od najmłodszych lat. Nie jesteś człowiekiem i nigdy nie będziesz. Jesteś mniej warty od nich. Duszenie w klatce piersiowej znika wraz z upływem dni. Godzisz się z faktami.
Czwarte wspomnienie. Karmazyn. Tak wiele karmazynu. Och i ten zapach który Cię oszołomił. Droga niby tak prosta a zabiera tak mnóstwo czasu. Gubisz się. Gdy otwierasz drzwi oślepia Cię światło dnia. Umrę. Płaczesz. Nareszcie dosięgasz to światło które zawsze widziałeś gdzieś z góry. Wyciągasz w jego kierunku swe blade dłonie upstrzone czerwienią. Dajesz ogrzać się jego promieniom. Oni Cię znajdą. Dopadną. Ponownie zakują w kajdany. Połamią Ci kości. Znowu będą chcieli Cię naprawić. Ale do tego czasu uciekaj. Biegnij. Szybciej.

Doskonałość. Chcieli Ci tak dać na drugie imię. Wiesz jak jest to w języku leśnych elfów? Perfectum.
Śmierć. Tak dali Ci na pierwsze imię. Wiesz jak to jest w języku mrocznych elfów? Morte.
Krew. Miała Cię napędzać. Wiesz jak to jest w języku orków? Sang.
Posłuszeństwo. Wymusili je na Tobie. Wiesz jak to jest w języku krasnoludów? Obediencia.

“Zapamiętaj to do końca swego żałosnego życia. Jesteś mniej warty niż pies. Jeśli ktokolwiek Cię zabije to nikt się tym nie przejmie bo to jak zabicie jednego głupiego zwierzaka. Pasożyta. Potwora.”

Kajdany ciążą Ci na nadgarstkach i kostkach. Od jak dawna je masz? Nie znasz przecież niczego innego. Niczego poza czterema zimnymi ścianami wypełnionymi dniem wczorajszym. Jesteś niczym! Kruszysz się na dźwięk czyichkolwiek słów. Wpajana przez nich mantra przez wiele lat. Wyryte na skórze znaki które przepaliły Twoją siłę woli. Wyrwano Ci kręgosłup bo jest Ci niepotrzebny. Masz być posłuszny i nie dbać o siebie. A więc stałeś się tym co tak skrzętnie hodowali. Jesteś potworem. Nie ma bólu który potrafiłby chociażby wykrzywić Twoją twarz w grymasie braku komfortu. Otaczasz się całunem ciemności która jest Twoją matką. Pamiętasz? Zapach trawy i rozmowy bez wymierzonej kary? Pamiętasz smak jej krwi? Twoja wola i Twój umysł należą tylko do nich. Twoje ciało to broń. Żyjesz tylko dlatego bo Ci pozwolono. Wracaj do Ciemności. Wracaj do szeregu. Uduś się blaskiem księżyca i szeptami sięgających resztek twej duszy. Co byś robił poza Ciemnością? Nie potrafisz nic poza zabijaniem. Mordowaniem. Rozcinaniem. Dźganiem. Duszeniem. Wyrywaniem. Drapaniem. Krzyczeniem. Jesteś powierzony ciemności. Jesteś Potworem który ma służyć ludziom. Wydłubujesz swe oczy i przełykasz gorzki smak łez. Nie umrzesz. Nie możesz. Lecz nie potrafisz również żyć.

“O czterej. Zwracam się do Was z prośbą o dobry sen. Tylko o tyle. Nie chcę śmierci tych co mnie ścigają bo sam ich zabiję. Nie chcę abyście uleczyli me rany gdyż to niemożliwe. Nie chcę abyście pokazali mi jak żyć bo na to jest za późno. Proszę Was tylko o spokojny sen. O brak koszmarów przynajmniej przez jedną noc. Nie proszę Was o wybaczenie. Bo rzeczy których się dopuściłem nie idzie wybaczyć.”

- Czasami rozmyślam o tym jakby to było gdyby mnie zabito zaraz po tym jak się narodziłem.
- To trochę straszne i smutne, nie uważasz?
- Nie. To wesołe myśli. Pełne nadziei. Umarłbym jako równy ludziom.
- Ale możesz marzyć o tym co by się stało gdyby twoja matka…
- Nie. Nie wpłynąłbym na jej charakter w żaden sposób. Mogę więc marzyć o swej śmierci. O tym jak prawie byłem wam równy.
- Chciałabym…
- Ale nie możesz. Jestem Potworem. Czymś. Ty jesteś człowiekiem. Jestem stworzony. Wyhodowany tylko po to aby wam służyć. I nawet ty nie możesz tego zmienić.

Chciałbym to wszystko zmienić. Zamknąć w jakimś kufrze i wyrzucić na dno oceanu. Ale nie mogę. Nie potrafię. Nie idzie starego psa oduczyć raz nauczonych sztuczek. Tych dzięki którym dostawał jeść. Tym które pozwalały mu żyć. Chciałbym wrócić do tych chwil. Do zapachu trawy. Do jej śmiechu. Do tych rozmów prowadzonych bez strachu kary. Chciałbym cofnąć czas i móc ją ocalić przed samym sobą. Chciałbym zapomnieć smak jej krwi. Lecz widziałem w jej oczach zrozumienie. Dlaczego musiałaś mnie wtedy do siebie przytulić? Wiesz jak bolało gdy Twoja dłoń bezwładnie opadła? Gdy twoja uśmiechnięta twarz wyszeptała “wybaczam”? Chciałbym abyś mnie nienawidziła. Gardziła mną. Ale nie potrafiłaś prawda? Chciałbym móc cofnąć czas. Nie potrafiłbym tego zmienić. Lecz chciałbym spędzić z Tobą trochę więcej czasu. Chciałbym móc znowu poczuć ten zapach trawy. Nawet jeśli nie widzieliśmy nieba. Chciałbym dowiedzieć się o Tobie więcej. Chciałbym…

- Kiedyś stąd wyjdziesz, wiesz? Ale nie po to aby znowu zabijać na ich zlecenie, ciemną nocą.
- Mhm…
- Nie wierzysz mi?
- … ciężko wierzyć w coś tak absurdalnego…
- Ale mi wierzysz, prawda?
- … Tobie… tak…
- Więc pewnego dnia zobaczysz słońce. Wygrzejesz się w jego blasku.
- … tak…
- Chciałabym móc Ci w tym pomóc…
- … ale nie możesz. Ja rozumiem. Więc na razie wystarczy mi, że ze mną rozmawiasz. Że tu jesteś.
- Dziękuję.
- Nie. To ja dziękuję.






Odautorsko:
Gryzie, kopie i co tam jeszcze się nadarzy.
Nie zna podstawowych uczuć.
Czy dasz radę go nauczyć?
Kontakt: lordwmordewol@gmail.com
Życzę powodzenia.
Kłaniam się nisko.
Aktualizacja: 31.08