poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Sarai'a do Bezimiennego


Pościg zaczął się źle, a skończył się jeszcze gorzej.
Escaton siedział w wozie, związany, na pewno nie mógł się ruszyć. Na jego śniadej twarzy malowały się plamy kurzu, czarne włosy zlepione miał krwią z rozbitej brwi. Sarai, jadąc na swym wierzchowcu tuż za wozem, pilnował rabusia. Już liczył pieniądze, które otrzyma w bonusie za złapanie rabusia żywcem. Gdy dojeżdżali do rzeki rozległ się tętent kopyt. To reszta bandy Escatona szarżowała na wóz. Sarai nie zdążył zawrócić konia, gdy ktoś szarpnięciem zrzucił go z grzbietu. Spadł prosto pod kopyta wierzchowców otaczających wóz. Z którego, w tym samym momencie wyskoczyła krótkowłosa blondynka. Za nią wyskoczył Escaton. Blondynka zauważyła dzikiego i zmarszczyła się, jej oczy błyszczały złotem.  Najgorsze rzeczy przychodzą w najpiękniejszym opakowaniu. A Pożoga była tego idealnym przykładem. W jednym momencie stała przy wozie, w drugim już zaatakowała Saraia. Tylko, żeby odwrócić jego uwagę i go sprowokować. Ten od razu rozpalił ogień na swoich dłoniach. Escaton w tym czasie wskoczył na konia i przejeżdżając, chwycił Pożogę. Ta, śmiejąc się perliście, popaliła wóz. Sarai przeklął.

Następnie zaczęło się szukanie kozła ofiarnego. A kto był jedynym magiem ognia w okolicy?
Tak więc, to Sarai, winien był opłacić za spalony wóz. Sarai, ścigający cholernego rabusia od tygodni. Sarai, mający resztki swoich oszczędności.
Na tą wiadomość Dziki zaśmiał się, wsiadł na konia i zawrócił.  Nie rozważył, że kupiec kontrolował całe to miasteczko, ani,  że strażnicy go zatrzymają w bramie. Nawet mu to przez myśl nie przeszło.
Chcąc uniknąć zwiedzania miejscowego aresztu, Sarai zmuszony został do zapłaty.
I tak oto, z marnym groszem w sakiewce, w huczącej burzy, dotarł do stolicy. W najbardziej zatęchłej karczmie zapłacił za pokój, ignorując nieufne spojrzenie karczmarza, którego twarz przypominała szczurzy pysk,  po czym wrócił na zewnątrz, żeby odprowadzić konia do stajni.
Miał dość. Był bez pieniędzy, zmęczony i przemoczony. Od dawna tak źle mu się nie powodziło.
Nie ukrywając, wkurzony niepowodzeniem szybko przetarł Tsintaha świeżą słomą,sypnął groszem dla stajennego, żeby ten dodatkowo pilnował wierzchowca, , po czym ruszył do wynajętego pokoju. Pomieszczenie był dokładnie takie, jak się spodziewał. Siennik pod ścianą, oby nie zapchlony, niemyte nigdy okno wpuszczało trochę światła. W tej chwili - jedynego światła błyskawic, szalejących w burzy. Przynajmniej tyle. Pod oknem odłożył sztylet i swoje rzeczy. Koło siennika, gestem nadgarstka zapalił świecę.
Zamknął za sobą drzwi, nawet ich specjalnie nie zabezpieczał. Wiedział, że ma delikatny sen i ktoś wchodzący do pokoju, nawet skradając się, bez problemu go obudzi.

***

I przeliczył się. Nie kroki, a nóż na gardle go obudził. Chwycił rękę w nadgarstku, ogień zatańczył na jego palcach parząc napastnika.  Ten syknął z bólu, puścił sztylet i odskoczył pod okno. Dziki zerwał się na nogi i rozświetlił pokój jasnymi płomieniami na swoich dłoniach.
Było tuż przed świtem, ulewa szalała za oknem. Pewno to ona zagłuszyła kroki. Napastnik, przed chwilą trzymający się za rękę, znieruchomiał, jakby przestał odczuwać ból. Patrzył ciemnobłękitnymi oczami prosto na Dzikiego. Nawet, jakby patrzył przez niego. Miał pusty i nieobecny wzrok.
- Mam wiadomość do przekazania - powiedział monotonnie, nie zmieniając wyrazu twarzy ani na chwilę. Sarai zmarszczył się. Napastnik chyba nawet nie mrugał. To było bardzo nie w porządku. A jednak, ciekawość zmusiła Dzikiego do cierpliwego słuchania.
Nieznajomy ubrany był na czarno, z ciemną maską zasłaniającą usta i nos. Wyglądał po prostu jak złodziej. Ale kto wykorzystuje złodziei jako posłańców? Drgnął i otrząsnął się, jakby się budził. Po chwili, potarł rękę, ale nie jakoś szczególnie.
- Oni mogą ci zapłacić, jeżeli dostarczysz im Potwora -  Powiedział melodyjnym głosem. Sarai uniósł delikatnie brew. Zaczynało robić się interesująco. Kim są oni? Kim jest potwór? Ale najważniejsze, ile zapłacą? Pytania o dziwne zachowanie złodzieja, lub posłańca, zostawił sobie na później.
 - Żywego - Dodał mężczyzna, mrużąc oczy. Znaczy, uśmiechnął się.
Dziki uśmiechnął się wilczo. Schwytanie żywcem zawsze jest najciekawsze.

***

- Potrzebuję informacji - powiedział Na'vescane, otwierając drzwi i wchodząc do ciemno oświetlonego pomieszczenia. Pewnym krokiem podszedł do stołu ustawionego pod oknem. Nie widząc żadnej reakcji ze strony mężczyzny pochylonego nad stołem, prychnął. Od niechcenia przesunął jeden z listów leżących na stole.
Potężny mężczyzna, do którego przyszedł Sarai, akurat ten list czytał. Wziął głęboki oddech i przysunął go sobie  z powrotem.
- To nie będzie tanie - zaczął, nie odrywając wzroku od pisma.
- Podobnie jak twoja głowa, prawda? - Przerwał mu Sarai, uśmiechając się i prawie śmiejąc radośnie. Zastukał palcami po deskach stołu, małe płomyki i iskry sypały się przy każdym uderzeniu.  Mężczyzną, przewracając oczami odsunął listy zdała od Dzikiego. Tak dla bezpieczeństwa. Pokręcił jeszcze głową z dezaprobatą, jego ciemny warkocz zawinął się na jego ramieniu. Wyprostował się, był o dobre półtorej głowy wyższy od Sarai'a, pewno ze dwa razy cięższy. Wyglądał jak niedźwiedź. Nie dziwne, jeżeli jest się najemnikiem. Dziwne, że przejął potem kontrolę nad częścią półświatka stolicy.
- Przychodzisz do mojej kryjówki i jeszcze mi grozisz - powiedział spokojnie, kręcąc zrezygnowanie głową.
- Nie grożę - powiedział Dziki odwracając się w kierunku okna. - Jeszcze - dodał z uśmiechem, niebezpieczną iskrą w oku, gdy kątem oka spojrzał na najemnika. - Aktualnie, wymagam spłacenia długu.
Sarai, nadal złowieszczo uśmiechnięty, przejechał palcami po pliku listów.  Morowi wyraźnie napięły się mięśnie szczęki. Gęsty zarost ciemnej i krótkiej brody nie zdołał tego ukryć. A jednak, najemnik uśmiechnął się kącikiem ust. Tyle, że złośliwie.
- Kogoś szukasz? Dzieciaka, na przykład?
Sarai został zaskoczony. Zmarszczył brwi w zdziwieniu, po uśmiechu nie zostało nawet śladu. Najemnik nie powinien o tym wiedzieć.
- Bo widzisz - Zaczął Mór, tonem nie wróżącym nic dobrego. Sarai spiął się od razu.  - Jeden z moich ludzi odnalazł się. Bredził coś o potworze i chłopcu. A także o Dzikim Łowcy. I widzisz, niesamowite, ale na ręce miał poparzenie.- Mór udał teatralne zdziwienie, unosząc obie brwi. -  W kształcie dłoni - sprostował, przechylając się i uśmiechając złośliwie. Usiadł na krześle i odchylił się do tyłu.
- A wiesz, co jest najlepsze? - Zapytał, unosząc podbródek do góry - Chwilę później był martwy.
Sarai zachował kamienna twarz, ani jeden mięsień nie drgnął, a oczy pozostały skupione na najemniku. Nie miał nic wspólnego ze śmiercią złodzieja.  Ale nie był pewien czy może to udowodnić. Ani czy Mór będzie chciał słuchać.
- Uspokój się - zaśmiał się rosły mężczyzna. - Przecież wiem, że Nahda nie zginął z twojej ręki. Trucizny są poza twoim zasięgiem - powiedział, patrząc pobłażliwie na Saraia. W jego stylu byłaby zwykła  sieczka. Po prostu -  krwawa łaźnia. Bez krztyny finezji.
- Ale, możemy zawrzeć umowę - Powiedział Mór, już spokojnym, ale pewnym i stanowczym tonem. Sarai oparł się o stół i słuchał uważnie. - Ja poszukam chłopaczka, ty pomożesz mi znaleźć, kto zabił jednego z moich złodziei. 

 ***

 Dobrze, że Mór kontrolował też żebraków. Ci zauważali najwięcej rzeczy. Słyszeli najwięcej plotek - nawet tych pozornie nieistotnych. Bo kogo by interesowało, że na obrzeżach miasta, na granicy z lasem, dzieci o świcie przyuważyły obcego, kradnącego jabłka prosto z drzew. No bo kogo obchodziłaby kradzież paru owoców?  A jednak, Sarai postanowił to sprawdzić. Opis się zgadzał -  jasne włosy, postura nieimponująca, trzyma się z daleka od ludzi. Pasowałoby.
Pierwszy raz Dziki przyuważył go właśnie w tym sadzie, tuż przed świtaniem. Fakt, było już widno, ale stanowczo za wcześnie by wstać. Nawet ptaki jeszcze nie śpiewały. Sarai planował się gdzieś przyczaić, ale plan wziął w łeb. Jak widać, potwór naprawdę nie chciał nikogo spotkać.
Sarai wycofał się cicho,  i gdy chłopak zajęty był wdrapywaniem się na drzewo, wziął z niego przykład.  Schowanie się w trawie byłoby niemożliwe, więc spojrzał z niechęcią na jabłoń. Bycie szczupłym i niewysokim miało swoje plusy, gdy bezgłośnie i ostrożnie wspiął się na gałęzie. Brązowe ubranie raczej maskowało go pośród liści i gałęzi. A jednak, prawie położył się na gałęzi, gdy chłopak zaczął się rozglądać. Mógł go zauważyć, usłyszeć.
Raczej nie zobaczył dzikiego, ale i tak uciekł w las. Sarai, po chwili zawahania, zeskoczył prosto na ziemię. Przynajmniej miał pewność, że jest tu jakiś bezdomny dzieciak, unikający ludzi. Ale nie był przekonany, czy potwór powinien uciekać.  Bardziej przypominał zdziczałego psa, wracającego co chwila do opuszczonego domostwa, ale stroniącego od ludzi.
Zgubił go. Drugim razem po prostu zgubił go w lesie. Sarai był wściekły, cały wieczór śledzenia dziecka, po to, żeby ślad najzwyczajniej się urwał. Poprzednie dni wędrówek po lesie, żeby odnaleźć ścieżki, na nic. Dziki przeklął. Było zbyt ciemno, traf chciał, że noc była bezchmurna, a księżyc w nowiu. Wyciągnął przed siebie dłoń i rozpalił ogień. Odstraszy dzikie zwierzęta, będzie mógł spokojnie wrócić do domostwa przy sadzie, w którym zostawił konia. Oby ten tam nadal był. Dziki zgrzytnął wściekle zębami, oglądając się jeszcze za siebie. Co jak co, ale dzieciak umiał ukryć ślady. I nawet jego ścieżki nie były tak oczywiste do odkrycia. Jedna sprawa, która go nurtowała. Potwór nie ryzykował wyjścia do sadu, czyli, duże prawdopodobieństwo, że dawno nie jadł. Warto też sprawdzić, na ile jest zdziczały. Czy potrafi myśleć logicznie.
Następnego dnia odwiedził centrum miasta, by powoli zacząć przygotowywać się do łowów. Dokupił sznura, sidła, prowiant dla siebie, by nie musiał wracać przez dłuższą chwilę. Kupując jabłka dla Tsintaha przypomniał sobie o potworze. Dzieciak raczej od dawna nie jadł. Dziki wrócił się do piekarza.
W lesie, o świcie kolejnego dnia zastawił najprostszą z możliwych pułapek, zwyczajne sidła na wilka. Tyle, że polował na dziecko. Wygłodzone. Pół bochenka chleba zostawił w sidłach, ukrytych zręcznie runem leśnym. Mogłoby wyglądać, że pieczywo zwyczajnie wypadło mu podczas tropienia. Później wycofał się, ukrywając swoje ślady, żeby dzieciak nie wiedział dokąd podąża.  Sarai miał od paru dni pewność, że potwór wie, że szczególnie jedna osoba go śledzi. Dziki wiedział też, że potwór i jego obserwuje. Nie pozostał niezauważony.
O zmierzchu wrócił, by sprawdzić sidła. Nie był szczególnie zaskoczony, gdy zauważył nieruszoną pułapkę, pozbawioną przynęty. Prychnął. Przynajmniej dzieciak naje się na jego koszt. Zostawił wnyki. A nuż jakieś zwierze wpadnie w nie, a Sarai zdobędzie kolację za darmo.

***

O zaraniu zajechał do domostwa na skraju sadu. Zostawił tam konia, dla bezpieczeństwa. W lesie nie bardzo przyda się do tropienia. Sarai zdobył już wszystkie informacje, jakie chciał. Ten chłopaczek, był jedynym, który odpowiadał opisowi. Inni byli drobnymi złodziejami, ale końcem końców, zależni od kogoś. Ten tutaj, mógł być potworem. 
Dziki wziął ze sobą sznur. Na ten dzień zaplanował, że w końcu zasadzi się na potwora. Wystarczająco dobrze zna już okolicę, żeby łów nie mógł mu zwiać. Znalazł każdą ścieżkę, którą chłopaczek mógłby zechcieć uciec.
Ale najpierw, dziki poszedł sprawdzić sidła, które wieczorem pozostawił. Zmarszczył brwi, widząc drobnego koziołka sarny. Widać matka przebiegła obok, a młode wpadło w pułapkę. Sarai liczył na kolację, nie na górę kości bez mięsa. Zmarszczył się, otwierając sidła i chwytając jelonka, zanim ten spróbował chociażby poderwać się na ranne nogi. I tak dziw, że przeżył tak długo. Sarai wzruszył ramionami i puścił młode. On z niego pożytku mieć nie będzie, ale jakiś lis pewno się ucieszy. Bo dla wilka to za mało.
Jakie było jego zdziwienie, gdy na skraju lasu i łąk, prowadzących do sadu, zobaczył chłopaczka.Szybko jednak pozbył się zdziwienia i rzucił się pędem na chłopaka. Powalił go.  Siła uderzenia na chwilę otumaniła chłopaka, dzięki czemu Sarai zdążył się zebrać szybciej. Gdy dzieciak wstał,  Sarai już go pochwycił. Ten wyrywał się, ale dziki uderzył go barkiem i chciał chwycić go za ręce. Nawet nie wiedział, kiedy został uderzony i odepchnięty. Walka rozwinęła się szybko.

 ***
Dysząc przez zaciśnięte zęby, chwyta go w końcu. Szybkim ruchem wykręca rękę, blokując ruchy chłopaka. Nie spodziewał się takiej walki. Chłopak szarpie się, niczym pies na łańcuchu. Szamocze, jak oszalały. Sarai przynajmniej nabrał pewności, że namierzył dobrą osobę. Gdy tylko chłopak uspokaja  się nieco, Dziki wolną ręką przeciera pot z czoła i uśmiecha się.
Niepotrzebnie wspomniał o Nich. Dzieciak przeraził się. A psy gryzą jedynie gdy się boją, prawda?
Sarai śmieje się gardłowo.
Trzyma już sznur, gdy słyszy ohydny trzask pękającej kości. W zasadzie, bardziej czuje, co się dzieje z ręką chłopaka. Odwraca się szybko, jednak nie dość szybko, żeby uniknąć potężnego, jak na tak niepozorne ciało, kopnięcia w brzuch. Zatacza się do tyłu, lecz nie traci równowagi. Pochylony, dysząc, patrzy w oczy chłopaka. Lub potwora. Nie potrafi stwierdzić, które z określeń jest prawdziwe.
Spuszcza wzrok i błyska zębami w parodii uśmiechu, tłumiąc śmiech. Jedno zdanie o Nich, a dzieciak jak reaguje? Traci panowanie nad sobą, tak mało brakuje, by się złamał... By zaczął być potworem. Jak bardzo Sarai chciałby to zobaczyć. Im tak bardzo zależy na potworze. A Dziki musi wiedzieć, dlaczego.
A jednak, jasnowłosy chłopak uspokaja się. Dziki jest niemalże rozczarowany. Wzdycha, prostując się powoli. To tyle z rozrywki na dzisiaj.
- Widzę, że mało do ciebie dociera – mówi, odchylając głowę do tyłu, nie spuszczając bursztynowych oczu z chłopaka.
Tak samo flegmatycznie odrzuca za siebie linę do spętania potwora. Teraz jedynie by zawadzała.
Ta cała sytuacja to miało być polowanie. A tym czasem przypominała dobijanie zdziczałego kundla. Dzieciak był wynędzony i mizerny. Mało jada, unika ludzi. Ucieka, lecz nie pozostaje zbyt daleko. Zwyczajnie zdziczały pies. Na'vescane prawie mu współczuł.
- Przegrałeś już raz - mówi spokojnie. Rozkłada ręce, prostując palce i uśmiecha się. - Przegrasz raz jeszcze.
Ogień tańczy na jego dłoniach. Każde dzikie zwierze boi się ognia. I proszę bardzo, tutaj mamy potwora. Podobno.
Sarai widzi jedynie przerażone dziecko, które nie ma szans żeby jakkolwiek zagrozić łowcy. Nie, jeżeli będzie toczyć walkę i przeciwko dzikiemu, i przeciwko samemu sobie. Dzieciak stojąc tak, w połowie skryty przed promieniami słońca, przypominał Sarai'owi dzikiego psa, bojącego się podejść do ogniska. Mogącego w każdej chwili odwrócić się i uciec. Albo zaatakować. Zbyt sfrustrowanego, żeby podjąc decyzję.
- A ich potworem nigdy nie przestałeś być. 
<Potworze?>
(Najmocniej przepraszam, że tak długo. Wiesz, jak to jest  z życiem. I to była moja wina, źle zaplanowany czas.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz