poniedziałek, 30 stycznia 2017

Od Edany do Kiler

Ostatnio słońce coraz częściej świeciło, ocieplając całe Falamor, wioskę oraz okoliczne lasy. Śnieg zaczynał już powolutku topnieć, zostawiając po sobie mokre i śliskie ślady utrudniające żywot niemal wszystkim, którzy ośmieliliby się wyjść poza próg swojego bezpiecznego domu. Ognistowłosa dziewczyna z pewnością do takich osób należała, dlatego też powszechnie obecna "chlapa" była denerwująca i nie pozwalała jej na normalną, codzienną pracę. Nawet zbliżenie się do celu było trudne, bo chociażbyś niewiadomo jak idealnym złodziejem był, dźwięku chlupotania pod sobą nie zagłuszysz. Na całe szczęście tamtego dnia nie zapowiadało się na to, aby znalazła jakiegoś konkretnego jegomościa cieszącego się sporą ilością cennych przedmiotów w swojej kieszeni albo i poza, dlatego postanowiła odwiedzić swoich starych, ulicznych przyjaciół. Każdemu poświęciła co najmniej godzinę rozmowy, ani się zeszło a już było południe, aż natrafiła na bodaj jednego z najbliższych jej znajomych, któremu zdarzyło się nawet nieraz uratować ich obojgu z niezłych opałów. Tym razem, zamiast jednak patrzeć na nią proszącym o choć parę monet wzrokiem, szczerzył się szeroko proponując jej rzekomo ponoć niezwykle opłacalny biznes.
- Edana! Jak dobrze Cię widzieć! Słuchaj, bo jest bardzo ważna sprawa. Wiem, że nigdy nie wyjeżdżałaś poza granicę rzek i nie lubisz się tam zapuszczać, ale mam dla Ciebie naprawdę świetną propozycję. - Zaczął od razu pogodnym i bardzo pewnym siebie tonem głosu, obejmując smoczycę w skórzanej zbroi starczym, ale umięśnionym po dawnych przejściach weterana wojennego ramieniem. Dziewczyna na to zareagowała wywróceniem oczami i charakterystycznym dla siebie parsknięciem, mówiącym jakby "Już wiem, czego chcesz". Wtedy uśmiech żebraka poszerzył się, a ludzie przechodzący obok z delikatnym obrzydzeniem spoglądali na jego niepełne i niekoniecznie perłowo białe uzębienie.

- Bo widzisz, słyszałem od przyjaciela, że w Aseroth jest taka jedna kobieta zajmująca się szukaniem skarbów, albo coś podobnego. Jednak z pewnością jest ona bardzo bogata! A wszyscy wiemy, co potrafisz robić. To jak? Ja, za tę dobrą informację z pierwszej ręki może zasłużę sobie na dwadzieścia pięć procent? Nic nie stracisz, obiecuję. - Odparł, po czym odsunął się od niej zagradzając dalszą drogę i na tle słońca klasnął zadowolony z siebie w dłonie. Spotkał się z głośnym westchnięciem i delikatnie niedowierzającym, albo wręcz kpiącym wzrokiem nastolatki. Jednak krótkiej chwili dojrzał jej kiwnięcie głową na znak twierdzący. Takim o to sposobem, mimo, iż dziewczyna z pewnością nie była do końca chętna na wyjazd poza granicę rozdroża rzek, ruszyła następnego dnia ówcześniej się przygotowując. Co nią targnęło? Cóż, najprawdopodobniej nie tyle chęć zarobienia, co chęć przygody. Bo zarobić przecież mogła tutaj, równowartość tego, co znalazłaby u tej kobiety. Podróż na jej wierzchowcu nie zajęła więcej, niż trzy noce. 

niedziela, 29 stycznia 2017

Od Edany do Saraia #2

Słońce delikatnie ogrzewało i obejmowało swoimi połyskującymi promieniami całą okolicę. Uwydatniało wręcz jaskrawość świeżej, wiosennej trawy, jak i ciepłe kolory polnych kwiatów. Nie wydawała się jednak podziwiać tego piękna, a jedynie biegła z wyciągniętymi przed siebie rączkami. Jej smocze skrzydełka, rozłożone niemal na całą rozpiętość, powiewały wraz z wiatrem, pozwalając jej jednak na lepsze utrzymanie równowagi. Również i długi, pomarańczowy ogon pokryty twardymi, choć jeszcze nie w pełni wykształconymi łuskami skręcał się od czasu do czasu niczym u kameleona. Przyspieszyła, próbując dogonić swoją małą, puchatą zdobycz. Zaśmiała się głośno kilka razy , mając jednak cały czas wymalowane na twarzy wcale niemałe oburzenie. Zataczała sporych rozmiarów kółka, raz na jakiś czas wykrzykując różne niewinne bluźnierstwa w stronę swego celu. Nazywała go pędrakiem, tępakiem, ba, nawet małą mendą! Choć wiedziała, że osobie w jej wieku takie coś nie przystoi. Ale tu przecież nikogo nie było, prawda? Tylko ona, kolorowe motyle i uciekające przed nią stworzonko. Które zostawiało za sobą małe ślady łapek odciskających się na jeszcze wilgotnej od porannej rosy glebie. Od czasu do czasu co prawda przeleciał jakiś trzmiel czy inny nektarolubny owad wydający bzyczenie. Widziała mały, biały ogonek który wydawał się być ciągle w takiej samej odległości, mimo, że przecież biegła najszybciej jak potrafiła. W pewnym momencie zatrzymała się oburzona i oparła dłonie na kolanach, na chwilę składając smocze skrzydła. Wzięła głęboki wdech, uspokajając tym samym rytm serca, a następnie spojrzała swym gadzim, ale i piękno złotym ślepiem w małe, błyszczące oczka polnego królika. Królika niemal całego białego, jedynie o niewielkiej czarnej plamce na nosku, który zatrzymał się w równym tempie, co dziewczynka. Skierował ku niej głowę, poruszając tym swoim małym denerwującym noskiem. Podjęła kolejną próbę, powoli zbliżając się do niewinnego zwierzątka, uważając na każdy swój krok, poruszając się bardzo ostrożnie i z rozwagą. Istotka o długich uszach nie wydawała się tym przejąć, jedynie dalej obserwując uważnie ognistowłosą smoczycę, nie ruszając się nawet o milimetr. Gdy uznała, że odległość między nimi jest wystarczająco mała, skrzydlata podskoczyła w górę, układając się do przodu i... wylądowała buźką w mokrej trawie, zaciskając niewielkie piąstki. Została tak przez chwilę, oddychając ciężko w ziemię. Zmarszczyła brwi a następnie uniosła głowę, aby spojrzeć na stworzonko siedzące dosłownie tuż obok, które zrobiło minimalnego susa przed jej upadkiem. Wydała z siebie dziecięcy krzyk zdenerwowania, ale krótką chwilę po tym uspokoiła się wyciągając z włosów nasiona dmuchawców. Westchnęła, tym razem znacznie spokojniejsza, zerkając na zwierzę. Postanowiła podjąć ostatnią próbę, ale tym razem zupełnie inną metodą. Całkowicie się podniosła, przez co przepłoszyła puchatą kulkę zmuszając ją do nieznacznego oddalenia się, aczkolwiek następnie usiadła po turecku, oddychając wolno i z cierpliwością. Wyciągnęła łapki ku królikowi, patrząc nań błagalnym wzrokiem. Siedziała tak dobre dwie minuty, aż dotąd nieruchoma istota postanowiła sprawdzić dlaczego u jej prześladowcy nastąpiła taka zmiana. Małymi i ostrożnymi susikami zbliżył się do dziewczynki, na samym końcu lądując w jej rękach. Wtedy uśmiechnęła się szeroko, nawet nie zwracając uwagi na to, co się dzieje dookoła niej. Jedyną ważną rzeczą było to, iż się jej udało. Spojrzała na królika i przytuliła go mocno do siebie chichocząc przy okazji, głaszcząc po mięciutkim futerku.
-  No widzisz? A jednak się dało! Zrobiłam Ci coś? No przecież nic Ci nie robię, pędraku! - Wypowiedziała wzniosłym i niezwykle radosnym tonem głosu, podnosząc się z ziemi wraz z królikiem na rękach. Trzymając go w wygodnej dla obojgu pozycji, ruszyła w głąb lasu, w stronę swojego domu. Chciała po prostu pokazać rodzicom swojego nowego przyjaciela i znów pochwalić się dobrze zagospodarowanym dniem, mimo, iż nastał ledwie ranek. Rasa Draconów rzadko kiedy poświęcała swoim podopiecznym uwagę, więc można było stwierdzić, iż rodzina Valhaarów była takim małym wyjątkiem. Mimo to, nie porzuciła żelaznej zasady wychowywania dzieci; to znaczy, niech żyją własnym życiem. W przypadku ognistowłosej smoczycy nie stało się to problemem, gdyż z każdym dniem wydawała się być coraz lepszą osobą. Taką, która potrafi dojrzeć dobro we wszystkim, choć nie zawsze to możliwe dla oka przeciętnej istoty. Nie trudno było też ukryć, iż dwójka dorosłych Draconów była szanowaną parą w Ravele, nie jednak jako miejscy urzędnicy, przyjaciele królewskich podwładnych czy inna tego typu zaszczytna profesja. Byli niezwykle respektowani, a w szczególności przez przestępczy półświatek, bo zawodowo zajmowali się oni likwidowaniem osób za pieniądze. Zaś zleceniodawcami byli Ci, którzy nie chcieli już mieć świadomości, iż czyjaś godność wciąż stąpa po tym świecie. Mała Edana jednak o tym nie miała pojęcia. Nie wiedziała, czym zajmują się jej rodzice, nigdy jej tego nawet nie próbowali tłumaczyć, uznając, że gdy przyjdzie odpowiedni czas i wiek, dziewczynka sama się domyśli. Kiedy jednak to miało nastać? Z pewnością nie, zanim ukończy dziesiąty rok życia, a przecież jeszcze nawet siedmiu wiosen nie przeżyła. Wesołym kroczkiem przeszła niemal pod próg leśnego domu, pozostałości po jej dziadku, który zmarł na długo przed tym, jak wzięła swój pierwszy oddech. Dzięki nieznacznie wyostrzonym zmysłom dosłyszała jednak, będąc parę metrów dalej, dziwne dźwięki dochodzące z drewnianego, lecz doprawdy urokliwego domostwa. Nie spodziewała się niczego, ale słyszała głos swojej matki i śmiechy kilku nieznanych sobie mężczyzn, nie potrafiła dokładnie stwierdzić, ilu. Odruchowo schyliła się aby wypuścić przerażonego królika, który natychmiast ruszył w leśne gęstwiny, woląc nie pakować się w ów sytuację. Dziewczynka nieraz była świadkiem sytuacji tego, że ludzie obrażali jej rodziców lub patrzyli na nich nawet nieraz ze strachem, ale nigdy nie słyszała kogoś obcego u siebie w domu. Instynktownie reagując, schowała się za możliwie jak najbliższym, ale starym i omszonym dębem, aby nie wydawać żadnych dźwięków. Bosymi stopami wspięła się na jeden z korzeni, zaś niedługie spodnie i zwykły podkoszulek były bardzo pomocne w utrzymywaniu zwinności ruchów. Obserwowała swój dom w milczeniu, słysząc coraz to głośniejsze dźwięki, choć nie dało się zrozumieć konkretnych słów czy zdań. Nagle w okolicy rozległ się dość charakterystyczny huk, a złotooka ujrzała swojego ojca, który niemal wyważył drzwi wraz z futryną. Zadrżała delikatnie pod wpływem tak głośnego dźwięku i tak nietypowego wyglądu. Za nim wyszli dwaj mężczyźni celujący do niego z różnych broni, nie wszystkich potrafiła jeszcze nazwać. Jeden z nich na pewno miał kuszę, pamiętała tę broń. Nie to jednak było jeszcze tak przerażające, bowiem krótką chwilę za nimi, najstarszy i widocznie najsilniejszy, jak i najwyższy mężczyzna w ciężkiej, czarnej zbroi, wyszedł z jej domku trzymając dorosłą smoczycę, jej matkę za długie, szkarłatne włosy. Wstrzymała na chwilę oddech, stąpając o krok bliżej drzewa, tak, jakby chcąc się do niego przytulić. Oparła obie dłonie z długimi pazurkami o miękki, ciemnozielony mech. Najsilniej uzbrojony mężczyzna spojrzał na swoich wyraźnie zadowolonych z siebie kolegów z powagą i rozsądkiem w oczach. Niemniej jednak, to on miał więcej broni. I to on trzymał jej matkę. Nie widziała w nim niczego dobrego, nie potrafiła ten jeden raz tego dojrzeć. I chwilę później, zaraz po usłyszeniu jaskółczego pisku gdzieś w niebie, mężczyzna wyciągnął długą maczetę odcinając kobiecie o długich, dorodnych skrzydłach głowę. Wciąż trzymając ją za włosy. Na widoku skrępowanego już od jakiegoś czasu mężczyzny. Zadrżała mocno a następnie stanęła jak sparaliżowana słysząc przebicie powietrza przez błyskawiczne ostrze. Złote oczy zaszkliły się nieco, zaś oddech stanął na nowo. Nie pozostawiając po sobie żadnego życia. Widziała krwistą strużkę wylewającą się z ust wpatrzonej weń martwym wzrokiem matki. Nie myślała teraz. Nie myślała o tym, co się dzieje. Wybiegła z rękami wystawionymi przed siebie beż żadnego dźwięku, jedynie płacząc bezdźwięcznie. Wykradła mężczyźnie głowę własnej matki, siadając po chwili i kuląc się, przytulając do siebie część jej ciała. Wtedy wszyscy troje mężczyźni zdziwili się. 
 -  Hola! To wasze dziecko? Ej, Sarvatt, tamten gość mówił coś o jakimś dziecku? Raczej nam za tą małą nie zapłaci, co nie? Ciekawe, czy w ogóle o niej wiedział. - Zapytał ciężkozbrojny osobnik, kierując głos do jednego ze swoich współpracowników, ale wzrok i uwagę przykuwając wyłącznie małej dziewczynce. Spotkał się jedynie z przeczącym pokręceniem głowy i brakiem słownego odzewu. Wtedy jednak, dorosły Dracon korzystając z okazji odepchnął w tył dwóch osiłków trzymających go za ręce i rzucił się w stronę trzeciego, jednak nie zdążył. Ciężki buzdygan wylądował prosto między jego oczami, miażdżąc czaszkę z charakterystycznym, nisko tonacyjnym chrupotem. Cisza trwała długo. Przerywana jedynie od czasu do czasu dźwiękiem wciąż płynącej jeszcze krwi. Uzbrojony mężczyzna zostawił broń i kucnął przy małej dziewczynce, wzdychając ciężko. Nie miał na nią zlecenia. Nie dostałby żadnej monety więcej. Spojrzał na nią, a następnie wyciągnął niewielki, wypełniony złotem mieszek, podrzucając go pod jej kolana. Uniosła głowę, spoglądając nienawistnym wzrokiem prosto w jego oczy. Tęczówkami żarzącymi się niemal żywym ogniem. Widocznie przestraszyło to dwóch pomniejszych Łowców, ale osobnik w zbroi został niewzruszony. Zagwizdał na konie, które szybko przybiegły. Wskoczył na swojego śnieżnobiałego ogiera i w akompaniamencie dwóch współpracowników ruszył w swoją stronę. Zostawiając dziewczynkę, samą. Przestała się kulić, zaś krew jej matki skaziła niemal całe ciało. Dziewczynka podsunęła się na kolanach do ciała kobiety, ściągając charakterystyczny, mały wisiorek przedstawiający płaskorzeźbę smoka z niewielkim kamieniem szlachetnym po środku o ognisto-pomarańczowej barwie. Założyła go na swoją szyję, zalewając się łzami. Milcząc bezustannie, klęcząc nad ciałami obojga rodziców.
Stwór zaszeleścił cicho czarnymi naroślami wyglądającymi jak małe, błyszczące kulki na wąskich nitkach. Wydały dość charakterystyczny, ale też i najwyraźniej niewystarczająco głośny dźwięk, aby obudzić rudowłosą dziewczynę. Krótką chwilę po tym dojrzał niewysokiego mężczyznę, który, jako rzecz jasna nieproszony gość, pojawił się tuż przed nimi i zaczął wymachiwać ogniem niemal tuż przed jego pyskiem. No, tuż przed to za dużo powiedziane, ale dla niego była to dość bliska odległość. To już był ten moment, w którym warto byłoby obudzić swoją przyjaciółkę. Niebezpieczeństwo było dość duże. Ryknął agresywnie w stronę mężczyzny, zmieniając pozycję i otwierając swój zębiasty pysk, przy którym zagrzechotały również pajęcze szczękoczułki. Wtedy młoda smoczyca postanowiła otworzyć oczy, na początku spoglądając nieco zdziwiona na swojego wierzchowca, a następnie jak gdyby nigdy nic podnosząc się i przeciągając z zamkniętymi oczami. Sen, który miała, powtarzał jej się już parę razy w życiu, ale nie za często. Ciężko jej było wracać do tej chwili. Nie lubiła jej również wspominać, co zresztą miał uzasadnienie. Choć już dawno ten koszmar przestał być koszmarem, a zaczął być jedynie zwykłym snem, "przeżywanie" czegoś takiego znów i znów było dość... męczące. Była całkiem naga, miała jedynie smoczy wisiorek nieco ponad linią piersi. Rozciągnęła wszystkie mięśnie, w tym i skrzydła, które, choć nie w pełni rozwinięte, z pewnością były okazałe i wyglądały majestatycznie. 
 -  Co jest, Cian? Jesteś głodny? Mówiłam Ci, że... - Zamarła głosem, gdy w końcu przestała spoglądać na nietypowego przyjaciela i spojrzała tuż przed siebie na nieznanego sobie mężczyznę. Nie słyszała jego wcześniejszych słów, wolała skupić się na bardzo przyjemnym i błogosławionym śnie. Przyjrzała mu się wpierw dokładnie. Miał różne barwy na twarzy i długie włosy, a także bardzo nietutejszy ubiór. Z pewnością nie był stąd. Jeszcze nigdy nie widziała kogoś w takim stroju, mimo, że okradała parę osób o bardzo "egzotycznym" guście. Przechyliła nieco głowę, kończąc badać jego ciało a skupiając się w końcu praktycznie na samej twarzy oraz na wyciągniętej ku niej, okrytej rękawicą ręce. Jej przyjaciel był przyzwyczajony do widoku ludzi, a ten tutaj nie wydawał się być po próbie ataku, więc nie rozumiała faktu, dla którego stworzenie tak się zestresowało. Spojrzała jednak znów na spłaszczoną, siatkowaną głowę i pogładziła go spokojnymi ruchami tuż przy rozwartym pysku jak i po długiej, pokrytej grubą skórą szyi. Następnie złożyła skrzydła za swoimi plecami i wygodnie ułożyła ogon na śniegu, zostawiając półkolisty ślad w białym puchu. Wydawała się zupełnie nie przejmować temperaturą, która z pewnością była minusowa. Słowo "pierścień" oraz wyciągnięta ręka bardzo dużo jej mówiła. Zdała sobie również sprawę z tego, kim on był, bo jak właściciel nie wyglądał, zaś na strażnika za słabo uzbrojony. Był Łowcą Głów, osobą polującą na ludzi za pieniądze. Nie odzywała się długi czas, po prostu patrzyła w jego oczy z niepodobną sobie powagą. Po chwili podniosła się ukazując mu już swoje nastoletnie, nagie ciało w całej okazałości i podeszła do niewielkiej torby leżącej tuż przed łapami przedziwnego stwora. Pogrzebała parę sekund i upuściła ją na puch, w dłoni zostawiając jedynie srebrny pierścień wysadzany drogocennymi klejnotami. Był dużo wart. Mogłaby go sprzedać za naprawdę dużo złota.
-  Dlaczego miałabym Ci go oddać? - Zapytała spokojnym i bardzo melodyjnym głosem, który był u niej czymś zupełnie naturalnym. Podeszła nieznacznie bliżej niego, gestem dłoni uspokajając spore stworzenie. Bo w momencie oddalenia się swojej właścicieli, ryknął niespokojnie i uniósł się na wszystkie trzy łapy.

sobota, 28 stycznia 2017

Od Silyena do Edany



 Posępne spojrzenia, wymowne milczenie. Tak można byłoby zdefiniować spotkanie przy obiedzie rodziny królewskiej, po tym jak młody książę wrócił z targowiska. Ledwo tknął cokolwiek z talerza. Nie czuł głodu, ani nawet pragnienia. Wstyd mu było za to, co uczynił. Być może po raz pierwszy w życiu czuł, że winien był  słuchać tych, którzy tym krajem zarządzają. Młody wiek i jakże porywcza niekiedy dusza, nie są najwyraźniej zbyt dobrym połączeniem, jeżeli o dziedzica chodzi. Nigdy nie były to takie sprawy, aby jakakolwiek reputacja cierpiała, jedynie wzrastała, ze względu na częste i dobre czyny czarnowłosego. Tym razem jednak szala nieposłuszeństwa się przechyliła. Cały ten czas, kiedy to siedzieli pry zastawionym stole, głowa księcia, zamiast dumnie wyprężonej, kiedy to zawsze opowiadał i zachwycał się miastem, wspominając bratu o wszelkich przygodach pod postacią zakapturzonego mężczyzny bądź sarny, była opuszczona. Zapatrzona w talerz, a usta milczały, jakby skażone przekleństwem. Przypominał sobie wszelakie oczy, wpatrzone w niego, pełne rozbawienia i zdziwienia. Pośmiewisko? Wtedy drewniane krzesło ze zgrzytem odsunęło się od stołu, a krępy król wstał z niego. Wzrok pozostałej trójki zwrócił się na niego. Jedynie służki nie pozwoliły sobie na to. Wiedziały, że to nie dotyczy ich osób. Dlatego dolały raz jeszcze do kielichów królowej i króla, wina, a kolejno odeszły na swoje miejsca w rogach sali. Naznaczona wiekiem dłoń powędrowała w dół dość długiej brody, nieco już siwawej, niegdyś jednak czysto orzechowej. Starszy mężczyzna w szatach drogich w barwach kremowych oraz w ciemnej narzucie z aksamitu wzrok swoich ciemnych oczu zwrócił na starszego wnuka. Zmiennokształtny rysia o uszach ze szczotkami, które wystawały spod spiralnych włosów, sięgających do ramion, przybrał najbardziej możliwą ze wszystkich, poważną minę. Silyen czuł na sobie presję, której zwalczyć nie potrafił. Spojrzenie takie wbrew pozorom wypalało go od środka, jak nagrzane żelazo przytykane do krwawiącej rany. Skulił uszy jak mógł najbardziej. Jednak uniósł głowę tak, jak oczekiwał tego Aeron Talishaar, jego dziad oraz król Drothaer. Kątem oka dostrzegł jak blada dłoń kobiety o jasnych włosach opada na wolną od brody dłoń męża. Babka, która zawsze próbowała uchować ukochanego od wrogich emocji, nerwów i niepokoju. Potrafiła to zrobić, pod pewnym względem przypominała nawet matkę sierot. Jej blond włosy splątane były tak, że żaden kosmyk nie opadał na ramiona, a gładka, przyjemna twarz ułaskawiała oblicze męża. Oboje jednak wiedzieli, że należy się dziedzicowi jakaś kara. Taka, która nie powinna być rozgłoszona, taka, która zamykała się w czterech ścianach zamku. Starzec poruszył uszami i podrapał się po orlim, jakże dumnym nosie.
- Twoja biblioteka, ogromna wieczna zbieranina wiedzy, zamkowa forteca Bogini Mądrości od dziś, na długi czas zostanie pod moim kluczem, a ty drugiego nie otrzymasz. Wstępu mieć nie będziesz i żadnego skrawka kartki nie odczytasz. Kara to odpowiednia za brak posłuszeństwa, a w konsekwencji swojego zachowania, upokorzenie. Obecny będziesz również podczas sądu zbrodniarki, z którą to styczność miałeś. Sensu nie widzę, bym zabraniać ci miał opuszczanie murów zamku, bowiem uważam, że przy aktualnej kolizji zdarzeń, sam wiesz, co powinieneś uczynić. – powiedział, a jego ton głosu wydawał się być na tyle ostry, że Yedhel nawet zatrzymał swe wirujące pod stołem nogi – Skruchę twą widzę, Silyenie, wnuku mój, jednak brak ci jeszcze doświadczenia, boś młody i za błędy swoje odpowiadać musisz.
Król jednak nieco się rozchmurzył, kiedy wypowiadał ostatnie zdanie. Kochał czystą i piękną miłością swoją rodzinę i wszystko poświęciłby dla nich. Stracił już syna, którego miłował nad życie, i żonę jego, która też bliska mu była. Mimo swej zawziętości i rozwagi, dobry był to król, który rozważał wszystko i poprawne decyzje podejmował. W oczach wnuków, wzorem do naśladowania można go nazwać. Również i żona za czyny go podziwiała, jak i za serce, które oddał jej dawno. Młody książę spojrzał na dziadka w milczeniu, ale i z pokorą na twarzy. Nie wiedział co dokładniej odpowiedzieć na jego słowa, tak więc przytaknął początkowo i zgodził się z jego zdaniem, gdy po chwili zmiennokształtny rysia pozwolił odejść każdemu od stołu. Yedhel pochwycił dłoń swej elfiej babki i w ciszy odszedł z nią, prawdopodobnie patrząc jak ta plecie gobelin. Miał ukazywać przedstawicieli wszelkich ras, jeden przy drugim. Jako dama, lubiła to. Kiedy odchodzili, jej ciemnoniebieska suknia, z szerokimi, niemalże do stóp rękawami, dotykała podłogi. Wyglądała majestatycznie, niezależnie od pory dnia czy sytuacji. Czarnowłosy książę zdążył jeszcze zapytać czy może pójść do lochów, gdzie trzyma się złodziejkę, zanim król odszedł. Zyskał pozwolenie, dzięki czemu bezzwłocznie ruszył w stronę podziemi. Przechodząc po schodach, gdzie paliły się pochodnie, dołączył do niego lisi towarzysz. Silyen uśmiechnął się nieco widząc go. Gdyby nie on, straciłby prawdopodobnie swój sztylet i resztki godności, gdyby dziewczyna dowiedziała się czyje jest owe ostrze. Westchnął pod nosem, odreagowując wcześniejszy stres.
- Wiele ci zawdzięczam przyjacielu, a tak rzadko mogę ci się odwdzięczyć za to, co dla mnie robisz. – rzucił przesuwając lekko palcami po głowie Terhala, a kolejno stąpając już na ostatnim schodku kręconych wzniesień. Obaj zeszli na teren równy, wilgotny i nieco cuchnący. Nocy jeszcze nie było, jednakże w lochach nie istniały pory dnia, wszędzie było równie okropnie i ciemno. Nie istniały żadne wygody, bo nie był to przytułek, czy karczemny pokój, a podziemia dla tych, którzy na wolność nie zasługują. Istoty podchodziły do krat, zmęczeni i pragnący zazwyczaj śmierci po długich latach przesiadywania tam. Wzrokiem mierzyły dziewięcioogonowego lisa oraz jego pana. Po pewnym czasie marszu między celami, mężczyzna dotarł do celnika i spytał gdzie wtrącono nowego więźnia. Ten prędko podał lokację i wrócił zafascynowany do jedzenia swojego mętnego obiadu. Terhal jednak przystanął na chwilę patrząc niepewnie na mężczyznę, który był odpowiedzialny za wszystkich więźniów, na którym spoczywała tak wielka odpowiedzialność. Wreszcie następca tronu dotarł do rudowłosej, która naga leżała na skalnej półce, niby to łóżku. Nie było mu jej żal, patrzył jedynie z bardzo wymowną miną. Swoim wcześniej ukradzionym przez nią sztyletem, przesunął po kratach chcąc ją obudzić, o ile spała. Ucho towarzysza księcia zwróciło się ku niemu, a celnik odetchnął z ulgą kiedy stworzenie odeszło od niego wreszcie. Lis usiadł przy nodze właściciela, wyczekując tego samego co on, kiedy jego uszy nieco rozeszły się na boki przez przyjemny nacisk dłoni Silyena na jego głowę, który lekkimi ruchami począł głaskać najbliższego sercu przyjaciela. Z rudowłosą draconką chciał jedynie porozmawiać. Wyjaśnić kilka kwestii i wspomnieć  o uczciwym osądzie. Chciał usłyszeć jednak przeprosiny, nie te, za kradzież, a te, kiedy zwróciła się do niego bez jakiegokolwiek szacunku, na oczach ludu z targowiska, dając życie plotkom wszelkiego rodzaju. Mógł szurać ostrzem po kratach do momentu, kiedy nie podeszłaby. Wydawał się bardzo cierpliwy, więc nic nie byłoby przeszkodą. Terhal natomiast siedząc tak w miejscu, wciąż rozkładał swoje ogony, falując nimi, jakby poruszały się pod wpływem delikatnego i kojącego wiatru z północy podczas gorących letnich dni. Zawsze pozostawał majestatyczny, nigdy jak szczeniak nie merdał żadnym z ogonów, nie bawił się odkąd oboje dorośli, wydawał się być o wiele bardziej poważny niż Silyen, choć skrywali równą ilość tajemnic, które były ze sobą złączone.

[Edano?]

czwartek, 26 stycznia 2017

Od Edany do Silyena #4

Ciężko było również stwierdzić, co dokładnie łączyło Edanę i jej niezwykle interesującego przyjaciela. Nigdy nie było im nic narzucane, nigdy też żadne z nich nie było zmuszone do tego aby trwać przy sobie, oni się po prostu ze sobą związali. Kilka lat temu, gdy dziewczyna uciekała z lasów Ravele na jego grzbiecie. Wtedy żadne z nich nie zwracało uwagi na to, że są sobie zupełnie obcy i warto byłoby się rozdzielić. Wtedy jedynym ich celem była ucieczka; w możliwie jak najdalsze miejsce. Przez drogę zdążyli się do siebie przyzwyczaić, spędzić kilka wspólnych nocy, zaakceptować obecność obydwu ze stron. A co, gdy już znaleźli się przed Falamor? Cian zdał sobie sprawę z faktu, że nie poradzi sobie sam w zupełnie nieznanym lesie i po innej stronie kraju, nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Przez to podążał za ognistowłosą długi czas, aż ta w końcu nie nadała mu imienia i nie zawołała go pierwszy raz. W ciągu tych kilku lat zdążyli ze sobą przeżyć tyle, ile niejeden chciałby przeżyć z przyjacielem w ciągu całego swojego życia, a każdy osobny dzień umacniał ich relację, aż w końcu ta nie stała się żelazna. Nie potrafiłaby teraz wyobrazić sobie sytuacji, w której poza murami miasta przesypia samotne noce, albo poluje bez towarzystwa trójnożnego stwora. Cian też nie miałby co ze sobą zrobić, gdyby nie częste nawoływania jego przyjaciółki, wspólne ucieczki przed nieznajomymi ludźmi, długie niezrozumiałe dla niego spacery zainicjowane przez dziewczynę czy choćby każda niebezpieczna sytuacja wymagająca nagłej interwencji z jego strony. Byli do siebie mocno przyzwyczajeni, wręcz uzależnieni od siebie, czerpali radość ze spędzonych wspólnie chwil. Dlatego uznała to stworzenie za swojego jedynego przyjaciela, za całe może nie tak wcale długie życie, ale gdyby coś mu się stało lub co gorsza, po prostu by zniknął z tego świata, jej życie stałoby się bardzo monotonne i bez smaku. Nie potrafiłaby już się uśmiechać, tak, jak teraz, ani patrzeć na wschód słońca niemal każdego poranka, uznając, że ten dzień jest piękny. Rozstanie z jej towarzyszem w tej sytuacji nie było najmilsze, ale wiedziała, że wróci do niego, prędzej czy później znów się ze sobą spotkają i może pojadą do lasu, aby nazbierać dorodnych maślaków z początkiem wiosny. No bo, przecież nie miała zamiaru przesiadywać całego swojego wyroku w smutnej, szarej celi, prawda? Spojrzała na księcia nieodgadnionym wzrokiem, gdy mówił do niej, nazwał ją parszywą złodziejką z prychnięciem godnym prawdziwego narcyza, a następnie oddał jej wisiorek do żelaznych rąk jednego ze strażników. A dokładniej tego, który ją trzymał. Uśmiechnęła się ciepło patrząc prosto w szare tęczówki. Nie był to dla niej jakoś strasznie ważny przedmiot, jedynie pamiątka po rodzicach, ot, taki mały sentymencik. Nie żałowałaby straty, niemniej lubiła go przy sobie nosić, o każdej porze dnia i nocy, czuła się mało komfortowo nie czując chłodnego metalu na swojej klatce piersiowej. Niemniej uśmiech nie znikał, będąc reakcją na ten niezbyt przyjazny czyn, odtrącenie jej zaufania. Westchnęła spokojnie i przemilczywszy całą sytuację bez żadnego oporu dała się odwrócić, a następnie schylić swój kark ku ziemi, co wcale nie było wygodne. Gdy strażnicy ułożyli się już w szereg mający odeskortować ją do lochu, na oczach księcia, bowiem zrobiła to specjalnie tak, aby tylko on mógł to zobaczyć, wykradła błyskawicznym i niezwykle delikatnym ruchem ręki wisiorek od mężczyzny w lśniącej zbroi, a następnie niezauważenie dla nikogo poza Koroną, włożyła go do ust i schowała pod językiem. Kątem smoczego oka zaobserwowała istotę o sarnich uszach, która wskoczyła na dorodnego ogiera i ruszyła w stronę zamku wraz z dziewięcioogonowym lisem. Natomiast ona, prowadzona przez ciężkozbrojną piechotę, poruszając się ślimaczym tempem, co momentami było wręcz irytujące, ruszyła ku pałacowemu więzieniu, patrząc się co jakiś czas na obserwujących ją, jeszcze mocno zaskoczonych przed chwilą zaistniałym zajściem ludzi. Niecałe dwadzieścia minut później, bo jakoś w połowie drogi przyspieszyli tempo, przeszli nieznacznie obok pałacu i skierowali się ku dość osobliwej fortyfikacji, a tam już tylko przeszli przez stalową bramę. Po zamknięciu jej wszystko jakby się zmieniło; słońce już nie raczyło docierać ani jednym małym promyczkiem do środka, zaś wnętrze oświetlał jedynie żółty płomień pochodni i kilkunastu świeczek ułożonych przy biurku komendanta. Rozglądała się po całym tym pomieszczeniu, jednak zanim trafiła do lokacji z celami więziennymi, spotkała się również z dość żmudnym spacerem po długim, zacienionym korytarzu. Miłym zaskoczeniem był fakt, że tuż przed właściwą salą stało jedno zakratowane, ale za to naprawdę spore okno, przez które wpływał przyjazny strumień chłodnego i świeżego powietrza. Natomiast tuż pod ów oknem znajdowało się następne biurko, prawdopodobnie celnika, trzymającego klucze i sprawującego wartę więzienną, co by przypadkiem nikt nie próbował uciec. Bo i prawdą było, że na obdartym, ale wyglądającym na wygodne krześle siedział dość wysoki, lekko pomarszczony mężczyzna na oko licząc sobie trzydzieści parę lat, z lekkim zarostem w formie brody jak i wąsów. Spojrzał nienawistnym spojrzeniem na dziewczynę, gdy była tuż obok niego, ale właśnie przez to skupienie na jej smoczych oczach nie był w stanie dojrzeć ni usłyszeć tego, że ukradkiem sięgnęła po jedną z dwóch par kluczy od celi więziennych. Dalej przyglądała się ścianom, teoretycznie czysto rekreacyjnie, ale biorąc pod uwagę drugie dno, również zwracała dość dużą uwagę na kratowane okno, które było wręcz idealnym sposobem ucieczki dla osoby tak zwinnej i drobnej jak ona. Pytanie tylko, jak pozbyć się celnika, skoro ten stoi dosłownie pomiędzy jej celą a ucieczką. Na razie jednak nie zaprzątała sobie tym głowy, a zwróciła uwagę na nielicznych zaciekawionych starców stojących za metalowymi prętami, przyglądającymi się jej jak bardzo ładnemu kąskowi akurat na łóżko idealnemu. Bo wprawdzie, jej ładna buzia czasem była również przekleństwem, biorąc pod uwagę, jakiej była płci. Najbardziej jednak zainteresowała się jedynemu posiwiałemu mężczyźnie, w celi na prawo od niej, który siedział skulony w kącie patrząc na nią przenikliwym wzrokiem. To nie było pożądanie, ani żadna konkretna emocja, nie potrafiła zrozumieć tego spojrzenia. Również przypatrywała mu się jakiś czas, aż w końcu nie wrzucono jej siłą do chłodnej, przyciemnionej celi.
- Masz tu, oddawaj zbroję i zakładaj to. - Warknął z niskim śmiechem jeden ze strażników, rzucając w jej stronę starą beżową szatę i spodnie, przypatrując się prześmiewczym jak i bardzo pożądliwym wzrokiem na jej okryte jeszcze zbroją ciało. Wydawała się jednak tym zupełnie nie przejąć, czym prawdopodobnie zawiodła wszystkich uzbrojonych, zapewne mających na celu sprawić jej dużą dozę zażenowania, bo bez skrupułów rozebrała się do naga ukazując szczupłe, idealnie gładkie i blade, z lekka jakby wręcz połyskujące ciało. Nie zwracając najmniejszej uwagi na reakcję strażników, po prostu nałożyła na siebie o wiele za dużą, męską koszulę, nawet nie ubierając spodni, bo pierwszy kawałek materiału zakrywał wszystkie najintymniejsze punkty. Następnie jeden z mężczyzn wziął jej elastyczną zbroję, celnik zaś zamknął prętowe drzwi i wrócił do swojego stanowiska. A istota o spiczastych uszach i ognistych włosach, po chwili jakby lekko zdenerwowana ściągnęła z siebie śmierdzącą koszulę i rzuciła nią w kąt, podobnie, jak i spodniami, biorąc głęboki wdech. Zupełnie naga, usiadła na lodowatym i wilgotnym łóżku, wpatrując się najpierw w ściany, a następnie przymykając delikatnie oczy i opierając swoje skrzydlate plecy o zimną ścianę. Co prawda, książę miał bardzo przystojną twarz i z pewnością również ciało, ale ładna buzia to nie wszystko, czego ona sama była idealnym przykładem. W takim spokoju właśnie, mając w końcu chwilę teoretycznej samotności, analizowała całą zaszłą przed chwilą sytuację. Podczas tego również wyciągnęła spod języka lekko wilgotny od śliny wisiorek i nałożyła sobie na szyję, zaś płaskorzeźba smoka odznaczała się teraz srebrną barwą pomiędzy jej niewielkimi, ale ładnymi piersiami.  Machnęła smoczym ogonem, a następnie skrzydłami, co można było porównać do jej sposobu na chwilowe wyżycie się, ale czy tak naprawdę była zła? Spotkała się z czymś, co niekoniecznie było po jej myśli, ale wcale nie przeszkadzało jej to nadto. Myślała o księciu i o tym, co właściwie teraz będzie, bo szczerze powątpiewała w to, że tak po prostu będzie teraz siedzieć w celi, za to, co zrobiła Koronie, i to na oczach wielu ludzi. Ktoś musiał po nią przyjść, albo chociaż i strażnicy powinni dostać rozkazy na odpowiednie ukaranie jej. Była ciekawa tego wszystkiego i można powiedzieć, że w jej sercu rodziła się nawet mała iskierka przyjemnej adrenaliny. Coś się działo. Coś, co pozwalało na poczucie, że jeszcze się żyje, że nie jest się tylko małą szarą istotką muszącą przeżyć swoje życie w jakikolwiek sposób, aby skończyć pod ziemią lub jako pokarm dla wygłodniałych drapieżników. Bywała już w więzieniach w Ravele. Lecz czy to oznaczało, że była kiepską złodziejką? Możliwe. Dużo bardziej jednak prawdopodobnym było to, że nigdy nie przejmowała się swym losem tak bardzo, i że zawsze miała pewność wydostania się z niechcianego pomieszczenia, a w razie nieudanej próby... cóż, trudno. Biła się ze swoimi myślami przez długi czas, osuwając się po ścianie i lądujący w końcu całym ciałem na "łóżku", o ile tak można było to nazwać, a przynajmniej taką funkcję miało pełnić i wyciągnęła ręce nad głowę, aby się przeciągnąć. Jej skrzydła w całej swojej okazałości miały całkiem sporą rozpiętość. Potrafiła całkiem nago spać na śniegu, więc czemu miałaby nie przeżyć kilku nocy w tym więzieniu? Tu po prostu było nudno.

To będzie dłuuuuuuuuga noc. - Odparła do samej siebie podczas przeciągania się, a następnie przewróciła się na bok buzią do ściany i skuliła swoje ciało, zakrywając je częściowo smoczymi skrzydłami o dwóch różnych barwach.

Czemu oni patrzą?

Od Silyena do Edany



Gest dziewczyny w stosunku do jej wierzchowca, a najwyraźniej i przyjaciela, znacznie poruszył oblane aktualnie powagą serce księcia. Sytuacja rozczuliła go, jednakże nie mógł okazać jej tego, ani nikomu innemu wkoło. Starał się zachować resztki swojej szlacheckiej dumy i jakiegokolwiek szacunku, pośród mieszczan. W pewnym sensie zazdrościł dziewczynie takiego przywiązania do wierzchowca. Może nie tyle co przywiązania, a po prostu uczucia. Jego i lisa o dziewięciu ogonach nie łączyło nic tak magicznego. Czasami wydawało się, iż jest to jedynie obowiązek obu stron, który nakazuje wzajemnego pilnowania się. Każdy miewa jednak złe i dobre dni, prawdopodobnie i tak, było u lisa oraz czarnowłosego mężczyzny normalne. Niekiedy wytłumaczenia nie istnieją i trzeba pojąć coś w takim stanie rzeczy, w jakim zostały przedstawione. Pomimo jednak czułego rozstania między ognistowłosą a jej wierzchowcem, Silyen nie mógł nic na to zaradzić. W tamtej chwili to ona na zbyt wiele sobie pozwoliła, a także dokonała przestępstwa, na oczach przyszłego władcy Drothaer. Bardzo często jednak osoby pewne siebie potrafiły go zainteresować i zaciekawić. Być może i tak było również podczas tego incydentu. Defacto nie mógł tego w żaden sposób okazać. Nie jako kolejna głowa rodu i z pewnością już nie w takich okolicznościach. Podczas dłuższego milczenia, zastanowił się, czy tego właśnie dnia na pewno powinien był opuszczać zamek. Co się jednak stało, tego nikt nie cofnie. Toteż z cichym westchnięciem przesunął wzrokiem po wszelakich zebranych mieszczanach. Dostrzegł to, jak rozśpiewane usta dwóch Lycanek szepczą o zaistniałej sytuacji. Ani trochę nie podobało mu się to, jednakże w tamtym momencie był bezsilny. W czasie późniejszym pragnął jakoś połatać nadszarpaną reputację. Znaczna bowiem część, zależała od niego i jego postępowania. To gryzło go najbardziej. Również to, jak ucierpi król wraz z królową, na dumie. Bowiem ich wnuk właśnie na oczach istot zamieszkających Falamor, dał okraść się jakiejś złodziejce spoza muru stolicy. Żałował, że nie jest nikim ważnym. Tak czy inaczej jednak, szarooki spojrzał raz jeszcze na dziewczynę i zamrugał, by przyjrzeć się jej dokładnie. Pomimo wcześniejszego kaptura, wyglądała tak pięknie jak i wcześniej. Dziewięcioogonowy towarzysz dwudziestopięciolatka znów zakręcił się wokół nóg swego pana i muskając go puszystymi wyrostkami, spojrzał na niego, jakże inteligentnym wzrokiem. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a wyglądało to mniej więcej tak, jakby stworzenie chciało pocieszyć swojego pana. Dziwna między nimi była więź, bowiem nikt, kto nie był w nią wplątany, nie miał prawa zrozumieć symbiozy i zależności obojga. Tak czy inaczej, kiedy to dziewczynę ściągnięto z wierzchowca o trzech masywnych łapach, a także podprowadzono ją do księcia, ten spoglądając na nią z wyższością, zdawał się przejść ogromną metamorfozę charakteru w dość krótkiej chwili. Mężczyzna chciał jedynie jak najprędzej usunąć całe to widowisko z targu, by móc już wrócić do komnaty i zaszyć się tam na kilka dni, na potrzeby wszystkiego. Kiedy złodziejka tak przed nim stała i jakby nigdy nic, postanowiła się odezwać, niczym do kolegi, którego zna co najmniej kilka lat, jedynie prychnął. Publicznie ośmieszała go, a on nie miał zamiaru sobie na to pozwolić. Odebrał obydwa sztylety chowając je sobie za pas. Czuł na sobie ponaglający wzrok staży, przez co nie chcąc ich dłużej zatrzymywać, rzucił jedynie.
- Na zbyt wiele sobie pozwalasz, mówiąc do mnie w ten sposób. Może powinienem ci przypomnieć z kim tak naprawdę masz do czynienia i do kogo zaczynasz przemawiać. Jesteś tylko i wyłącznie parszywą złodziejką, ja jestem głową rodu. Zacznij dostrzegać różnice i przywiązuj do tego wagę. – jego ton głosu wydawał się oschły i twardy, taki jak zamierzał, aby był.
Fakt faktem, był zdenerwowany, choć wszelakie emocje trzymał na wodzy, na tyle ile było to możliwe. Chwyciwszy jej naszyjnik, bez zawahania i jakiegokolwiek sentymentu, oddał go jedenemu ze strażników, jako karę za odzywanie się bez udzielenia głosu, w taki sposób, jaki dla księcia był nie do pomyślenia. Jego sarnie uszy nawet na chwilę nie zadrżały w jakimkolwiek ruchu, natomiast oczy nieco się zmrużyły, jakby wypatrując reakcji Daconki, chcąc ją przenalizować. Straże jednak nie pozwolili na to, bowiem pochylając tułów młodej dziewczyny w przód, ku ziemi, poczęli odprowadzać ją w stronę zamku, gdzie miała zostać wtrącona do lochów. To jedno z najbardziej chłodnych i nieprzyjemnych miejsc w całej stolicy. Nie służyło w końcu do spędzania miłych chwil z przyjaciółmi, a do czekania na proces, a często po nim – powrocie w to samo miejsce, by spędzić tam długi okres swojego życia, w odpłacie i karze za winy jakie się ponosi. Księciu ofiarowano jednego z koni, który miał posłużyć mu za chwilowego wierzchowca w eskorcie straży. Niczym przesyłka lub telegram miał zostać dostarczony do zamku, bez większych problemów na drodze. Dotarcie w wyznaczone miejsce to jedynie kwestia przejechania połowy miasta, aby dotrzeć do murów otaczających „dom”. Również i w tą stronę podążała pojmana rudowłosa, z pewnością niezadowolona, iż spotkała się z taką odmową w stosunku do dziwnej biżuterii. Jeśli sądziła jednak, że książę w jednej chwili zostanie jej jakimkolwiek poplecznikiem, trzeba by stwierdzić surowo, iż się srogo myliła. Nie znała go i ledwo co znał go ktokolwiek. Niekiedy ukazywał się od strony jakże wesołej i z życia się cieszącej; czasami jednak odwrotnie. Podsumowując wszystko, Silyen to jedna z większych zagadek i tajemnic, jak można by go nazwać. Wszystko zależeć może od dnia i miewa tak prawdopodobnie każdy osobnik jakiejkolwiek rasy. Temu nie można prawdopodobnie zaprzeczyć. Po pewnym czasie, do lochów pod zamkiem wprowadzono rudowłosą. Te wydawały się być dość puste, gdzieniegdzie jedynie w celach dostrzegalni byli starcy, prawdopodobnie łotry, którym jak i jej, nie udało się uciec z łupem, bo ktoś wcześniej dostrzegł ich czyny. Książę w podobnych odstępach czasowych, stanął na dworze królewskim, zdejmując z siebie szkarłatny płaszcz i bez żadnych wyjaśnień udał się do swojej komnaty. Król wraz z królową z mało przychylnymi minami odprowadzili go wzrokiem, twierdząc, że czekali już na niego dość długo, więc zaczekają i jeszcze trochę. Czarnowłosy w komnacie cisnął peleryną w ziemię, jakby w ten sposób uwalniając choć w małym calu swoje emocje. Ze swoich włosów splecionych w warkocz zdjął rzemień i rozpuściwszy dokładnie włosy, wyszedł dążąc na spotkanie z dziadkami. Wiedział, co go czeka i wiedział jak to się skończy. Tym razem naprawdę jednak żałował. Czuł w sobie żal i to, jak bardzo lekceważył rodzinę. Oboje zasiadali już do stołu, gdy dwudziestopięciolatek dostał się do sali jadalnianej. Również wtedy dobiegł niewielki chłopiec o blond, nieco zakręconych w lekkie spiralki, włosach. Brat dorosłego już księcia, ten przy którym w połogu umarła matka obojga. On zawsze potrafił rozbawić księcia, nawet w tejże chwili, przez co szarooki uśmiechnął się słabo do młodzieńca. Kierował się emocjami i sumieniem, to bardzo ludzkie, bowiem ta rasa najbardziej kierowała się tymi wartościami w życiu.
- Przepraszam, tym razem najszczerzej jak potrafię. Przepraszam, że naraziłem was i siebie na brak szacunku i na obniżenie reputacji. Wszystko naprawię i także skory jestem, do wymierzenia kary dziewce, którą straże pojmały. – powiedział cicho, ale dosłyszalnie, tak, by każdy go zrozumiał, a w równowartości okazując swoją skruchę, dodatkowo kuląc uszy i schylając głowę, zanim to zajął miejsce przy długim stole, na którym leżało już jedzenie.

[Edano?]

środa, 25 stycznia 2017

Od Saraia do Edany



Dziki prychnął niezadowolony.  Ślad po rabusiu, którego Sarai poszukiwał od paru dni,  urwał się. Nie, żeby było to jakoś rzadko spotykane zjawisko, że zbiega nie uda się pojmać, jednak zawsze pozostawiało uczucie niedosytu i rozczarowania.  Poniekąd też niezadowolenia, że będzie musiał podjąć się kolejnego zlecenia i rozpoczynać poszukiwania od nowa.
Problem z rabusiem był, prosto ująć, oczywisty. Mężczyzna nie wyróżniał się wogóle z tłumu,  podobno ubrany był jak przeciętny mieszczanin, twarz tak pospolita, że po zamknięciu oczu nikt nie był sobie w stanie jej przypomnieć. Namierzanie istot bez żadnych znaków szczególnych było najbardziej uciążliwym zadaniem spośród wszystkich. Dzięki swojemu odmiennemu wyglądowi, często udawało mu się zastraszać ludzi, w celu uzyskania informacji o zbiegu.

wtorek, 24 stycznia 2017

Od Edany do Saraia

Wolała nie wprowadzać się w stan nietrzeźwości, dlatego siedząc w karczmie z zupełnie nieznajomymi osobami po prostu podała następną kartę, odmawiając uśmiechem i gestem dłoni kufla pieniącego się, złocistego piwa. Nigdy nie była fanką alkoholu, mimo, że zdarzyło jej się spróbować ów trunków. Nigdy nie rozumiała, co ludzie w tym widzą, przecież to było zupełnie niesmaczne. Następnie jej kartę przebił wysoki mężczyzna o barczystych ramionach i brązowych włosach spiętych w kok, unosząc kąciki ust w lisim uśmiechu. Potrząsnął sakiewką złota, która następnie znów napełniła się paroma błyszczącymi monetami. Rzecz jasna, upewniony tym słodkim zwycięstwem postanowił porwać się na decyzję losu i postawił całą stawkę nie tylko wygranych od niej, ale również i własnych pieniędzy. Co było gorzką porażką, bo ognistowłosa zachowała najlepsze karty na sam koniec, jakieś minimalne doświadczenie w kartach mając i uśmiechnęła się szeroko, biorąc odeń pełen mieszek brzęczącego złota. Mężczyzna wyglądał na załamanego, nawet i przykrył twarzą dłonie żałując swojego czynu, a biorąc pod uwagę, iż był on podpity, westchnęła cicho i otworzyła mieszek, wyciągając garść monet i rzuciła ją na stół, obserwując reakcję zdziwionego jegomościa.
-  Co? Dlaczego? Przecież wygrałaś... - Nie potrafił zrozumieć jej czynu, choć w duchu głęboko się cieszył, nie biorąc nawet pod uwagę faktu, iż mogło być to zwykłe krętactwo, a złoto zaraz znów zniknie ze stołu. Smoczyca jednak tylko machnęła dostojnie ogonem i odwróciła odeń wzrok. Obdarowując nieznajomego pogodnym uśmiechem i obróciła się na pięcie, wychodząc z karczmy. W między czasie schowała również skórzany mieszek do niewielkiej torby podróżnej, a następnie znów spotkała się z mrozem tegorocznej zimy i spojrzeniami ciekawskich mieszczan. Na szczęście nie byli to jacyś nad wyraz wścibscy ludzie, no, a przynajmniej nie na tyle, aby podążyć za nią, dlatego ruszyła wolno w kierunku miejskich bram. Prawdą było, że nie posiadała żadnego celu na chwilę obecną, nawet, gdyby chciała sprzedać z rana skradziony komuś pierścień, nie miała gdzie się udać, bo wszystkich znanych jej paserów szlag trafił, a do nowych się nie wybierze, co to, to nie. Trzeba się targować, dodatkowo nie ma się zupełnego zaufania, a jakby jeszcze tego było mało, tacy ludzie nie słyną raczej z uczciwości i sami bardzo lubują się w przestępczym zarabianiu na towarach. Innymi słowy, nigdy nie masz pewności, że taki jegomość Cię nie ociućka i nie da za mało, chyba, że bardzo dobrze znasz się na wartości kradzionego przedmiotu i masz niezłą charyzmę lub po prostu ów pasera bardzo dobrze znasz. Najlepiej mieć wśród nich dłużników, bo co, jak co, ale resztki honoru to jeszcze każdy ma i nie ośmieli się oszukać kogoś, kto pomógł w jakiś sposób Twojemu marnemu żywotowi. Westchnęła cicho, a gdy stanęła już przed bramą, spojrzała na dwóch przysypiających strażników. Dmuchnęła nosem z rozbawienia, bez najmniejszych wątpliwości kusząc los i podkręcając zamarznięte wąsy jednego z nich, a następnie odrywając małą kępkę i zostawiając go z nierównym, za to przezabawnie wyglądającym zarostem. Gdy przekroczyła próg bramy i znalazła się już poza wioską, gwizdnęła w palce, przystając na chwilę, a niecałe dwie minuty po tym spotkała się ze swoim trójnożnym przyjacielem, kręcącym się jak zawsze gdzieś w pobliżu. Wskoczyła nań i stuknęła delikatnie piętami w jego ciało, na co ten natychmiastowo zareagował i wyskoczył daleko w przód, przy zderzeniu z ziemią opierając się dwoma przednimi łapami. Takie susy pozwalały na niezwykłą prędkość i stanowczo był w stanie prześcignąć wszystkie znane konie temu światu, jednak problem był taki, że nie potrafił utrzymywać równego tempa przez cały swój bieg. Nie zdarzyło się jeszcze jednak nigdy, żeby musiała uciekać przed kimś, kto byłby w stanie dogonić lub, co gorsza, przegonić jej dziwnego towarzysza, więc nigdy też nie obawiała się o zajście takiej sytuacji. Około pół godziny później zatrzymała stwora klepiąc go uspokajająco po szyi, a następnie zeskoczyła miękko na ziemię i rozejrzała się chwilę po okolicy, znajdując bardzo wygodną polankę okrążoną starymi, pozbawionymi liści dębami. Nie fatygowała się nawet, aby urządzić małe ognisko, a po prostu łyknęła nieco lodowatego powietrza i ściągnęła z siebie półskórzaną odzież, pomagającą minimalnie przy tych mrozach. Następnie ułożyła je przed leżącym już Cianem i ściągnęła przez ramię torbę, zostawiając ją tuż obok. Wpierw usiadła na śniegu, wpatrując się w coraz to bardziej pomarańczowe niebo zwiastujące nadejście kolejnej gwieździstej nocy. Szybko jednak zdecydowała się na sen i obróciła na bok, wtulając w ciepłe ciało przyjaciela. Słońce powoli docierało do jej czułych zmysłów, niemniej jednak wolała spędzić jeszcze te ostatnie chwile na przyjemnej drzemce, pomimo zimy, jaka wszechobecnie panowała. Od czasu do czasu zdarzyło jej się zadrżeć, nie przeszkadzało to jednak w niczym, a wręcz pozwalało na większym skupieniu się na błogiej senności. Stwór, leżący tuż obok, pilnujący jej ubrań jak i skromnego ekwipunku w postaci niewielkiego srebrnego sztyletu oraz paru kromek chleba i czymś, co wydawało się być czyimś drogocennym naszyjnikiem, od czasu do czasu pomrukiwał spokojnie, oddychając głęboko. Zimne powietrze tak naprawdę nikomu nie służyło, co zresztą nie wydawało się być żadną nowością. Drogi były trudne do przejazdu, zwierzęta często zapadały się w śnieg, a epidemia gorączki owiała niemal pół wsi i tych biedniejszych z miasta, których niekoniecznie było stać na lekarstwa czy wycieczkę do lasu po zioła. Ognistowłosej z jakiegoś powodu choroby rzadko kiedy się imały, nie była pewna, czy to przez jej niecodzienną rasę, czy też naturalną odporność, nie narzekała jednak, swobodnie poruszając się wśród puchowych, przyziemnych warstw lodowatych płatków. Choć duże zwierzę nie spało, od czasu do czasu wsuwało charakterystyczny łeb między swoje łapy, aby szturchnąć pyskiem wtuloną weń smoczycę. Istota ta okrywała się również ognistymi skrzydłami i podobnej barwy łuskowatym ogonem, owiniętym wokół gładkiego, dziewczęcego uda. Bo, wprawdzie nie miała niczego na sobie, może poza małym wisiorkiem przedstawiającym niewielką płaskorzeźbę smoka z okiem wysadzonym żarzącym się na pomarańczowo kamieniem szlachetnym. Nie przykuwała dużej uwagi do tego przedmiotu, mimo to lubiła go przy sobie nosić, o każdej porze dnia, nawet, gdy było to niewskazane. Jednak stworzenie w pewnym momencie zaczęło być bardzo niespokojne i mimo, że bezustannie trwało przy swojej przyjaciółce starając się jej nie wybudzać, to wprawiło swoje czarne, błyszczące narośle wyrastające z porów skórnych w drgania. To był jego sposób na zaalarmowanie przeciwnika, żeby się oddalił i to szybko, bo jest groźny i walka może nie skończyć się zbyt dobrze dla napastnika.

Od Kiler

To była wyjątkowo.... Paskudna egzekucja.
Nie lubiłam, gdy ktoś pastwił się nad żywymi stworzeniami. Ale cóż, na to poradzić ? - Akurat, to co działo się teraz, nie leżało w zasięgu mojej mocy. Byłam tutaj, tylko po to, aby dostarczyć kolesia posądzonego o kradzież konia wysokiej krwi.
Siedząc w siodle Sigurda, czułam jak się jeży kiedy miażdżyli chłopakowi rękę kamieniem.
Pogłaskałam, swojego tygrysa po grubym futrze, pocmokałam.
-Już, malutki. -Szepnęłam, zaciągając uzdę do siebie, aby przypadkiem nie rzucił się na biednego szlachcica, który dyrygował katem. -Mogę swoją zapłatę ? -Zapytałam, grabowym głosem, starając się nie puścić pawia od widoku szarpanej skóry i miazgi zamiast kości, która zmieszana z krwią wydobywała się na zewnątrz. Zamknęłam oczy, zaczynając liczyć by powściągnąć nerwy i coraz wyraźniej, odczuwalnej treści żołądka, która coraz usilniej wznosiła bunt.
-Nie chcesz popatrzeć ? -Zapytał szlachcic.
-Nie! -Uniosłam się. -Znaczy, mam jeszcze inne misje do wykonania. No i jesteśmy zmęczeni. -Wsunęłam dłoń w futro na karku Sigurda, który uśmiechnął się przyjacielsko, pokazując swoje białe i ostre kły.
Widok, kłów mojego wierzchowca, z których ściekała ślina musiał zmiękczyć szlachcica, bowiem zaraz pokiwał głową i rzucił mi pełną sakiewkę.
-Dzięki wielkie. -Machnęłam jedną ręką, dotykającą czoła jakbym chciała zasalutować. Ściągając specjalnie zamontowane cugle, ruszyłam w inną stronę. Oby jak najdalej, od tego zwyrodnialca.
~*~*~
Wróciłam do miasta, w którym mieszkałam. Jako iż, mój dom był niemal na jego końcu a mnie i Sigurda złapał deszcz oraz głód, postanowiłam zatrzymać się na noc w najbliższej karczmie. 
 -To do prawdy był męczący dzień,  i paskudna egzekucja. -Wzdrygnęłam się, wychodząc otulona ręcznikiem z łaźni przy portowej tawernie, gdzie w pokoju spał mój wierzchowiec. Spojrzałam na swoje tatuaże, po czym założyłam, bluzkę o czerwonej, głębokiej barwie i z rozkloszowanymi rękawami.
Na nogi zaś, naciągnęłam błękitne spodnie, po bokach odsłaniających moje nogi. Ponieważ połączone były, szerokim splotem przypominającym siatkę o dużych oczkach.
-Od razu lepiej. -Odetchnęłam, zakładając bardziej lekkie buty.Związałam swoje włosy w wysokiego kucyka i wróciłam do karczmy.Machnęłam barmanowi, by szykował dla mnie posiłek. Blask złotej monety, zdecydowanie ułatwił mu podjęcie decyzji o postawieniu tej sprawy na priorytet.
Z pokoju, zabrałam gitarę i wymieniając Sigurdowi wodę, wróciłam na dół, aby po dobrej kolacji i po miodzie, zagrać coś miłego na swoim instrumencie.
I tak też się stało. Oto szanta, którą zagrała w ten sztormowy wieczór :

Nim na świecie zjawił się,
Nim sam wiedział czego chce
Los już szeptał o tym, że na morze w ślady ojca pośle go
W oknie jego domu w dzień
Główki portu uśmiechały się
Nocą światła falochronu migotały mu do snu

Ojciec jego szyprem był
„Całe szczęście, że to syn”
Szeptał cicho kiedy delikatnie szorstką ręką głaskał go
Ale kiedy w morzu był
W samotności matki łzy
I modlitwy o szczęśliwy koniec rejsu słyszał w każdą noc

REF. Mały chłopiec co się morza trochę bał
Taki mały był a morze wielkie tak
Czasem nocą kiedy słyszał jego szum
Myślał o tym jaki los szykuje mu

Może trochę winy w tym
Było babki co przed snem
O czeluściach morskich na dobranoc plotła mu
Może to, że podczas mszy
Widział smutek ludzi gdy
Tych żegnali, którzy z morza
nie wrócili nigdy już

Więc się wciąż morza trochę bał
Taki mały był a morze wielkie tak
Czasem myślał co odpowie ojcu gdy
Spyta czy w kolejny rejs popłynie z nim

Wolno mijał dzień za dniem
Los przebłagać nie dał się
Zmienił chłopca w marynarza, wiatrem mu osmagał twarz
Lecz minęło wiele lat
Zanim w jego sercu strach
Na szacunek i rozwagę powolutku zmienił czas
F. I choć zawsze się morza trochę bał
Co dnia małym kutrem wielkie fale brał
Z biegiem lat tak się mocno z morzem zżył
Że najlepszym spośród wszystkich szyprów był

Mały chłopiec co się morza trochę bał
Taki mały był a morze wielkie tak
Czasem nocą kiedy słyszał jego szum
Myślał o tym jaki los szykuje mu

Bo nie ten dobrym szyprem jest
Kto z żywiołem mierzy się
I w nierównej walce na ulotnej szali szczęścia ślepo z wiatrem gna
Lecz ten co przewidzieć umie sztorm
Ominąć lub przeczekać go
A w morze wtedy idzie, gdy za sprzymierzeńca moc żywiołów ma

<NN?>
<Tekst szanty : Dreke sea folk >

Od Edany do Silyena #3

Przez długi czas, gdy to wszystko się działo nie bardzo potrafiła rozróżnić rzeczywistości od swoich myśli, na szczęście nigdy nie miała z tym większych problemów i ogarnęła szybko swój umysł. Prawdą było, iż łączyła fakty, wpatrywała się w mężczyznę wolno podążającego w ich stronę, a następnie spojrzała jednoznacznym i niepewnym wzrokiem w stronę stworzenia przed nimi. Które spowodowało, iż jej własny wierzchowiec nieźle się wystraszył, pomimo uspokajań swojej najbliższej przyjaciółki. Dziewięcioogonowy lis, znacznie większy, niż jego leśni odpowiednicy, znacznie groźniejszy i znacznie więcej warty w tym kraju. Przejechała spokojnie dłonią po całej długości szyi trójnogiego stwora, na co ten zareagował przeciągłym, ale ostrzegawczym mruknięciem. Jego głowa ciągle była skierowana w stronę dumnie obserwującego go lisa, ognistowłosa wyraźnie czuła, że coś tu jest nie tak, że jej przyjaciel się boi i choć bardzo by chciał stąd uciec, musi stać w miejscu. Tak zwana hierarchia stadna, u zwierząt jakże niezastąpiona. Ludzie to odczucie już dawno w sobie zatracili, a najlepszym przykładem była choćby i ona. Ciche, niepewne mrugnięcie wprawiające dwa śnieżnobiałe zęby w delikatne drgania, które były oznaką niepewności w stosunku do stojącej przed nimi istoty. W pewnym momencie duży stwór nawet cofnął się o krok, chyląc nieznacznie łeb, jednak wciąż powarkując w duchu, tak, jak robią to niejednokrotnie wilki, gdy samiec alfa próbuje stawić do pionu pozostałych członków stada. Zaraz za nimi zaś znalazł się zakapturzony mężczyzna, który wyciągnął ku niej dłoń. Nie trudno było się domyślić, co ten znak oznacza, jednak obróciła jedynie nieco głowę i wpatrywała się w niego przez krótką chwilę. Bo po tej krótkiej chwili jednym ruchem dłoni zdjął kaptur a długie, sarnie uszy wyprostowały się, zaś krótkie włoski falowały lekko pod wpływem lodowatej bryzy. Jej oczom ukazał się nie tylko młody, przystojny i niezwykle charakterystyczny mężczyzna, ale też i Książę, obecny Władca Drothaer. Nigdy nie widziała Księcia na własne oczy, nie na żywo, a tym razem, on był przy niej, dotykał ją i nawet, nieświadomie jego osoby, pocałowała go. Przez chwilę czas wydawał się dla niej zatrzymać, jednak tylko na krótką chwilę, bo zorientowała się, że jej usta spoczęły na nosie kogoś takiego. Odruchowo uniosła jedną rękę i delikatnie przejechała palcem po swoich wargach, wpatrując się w jego nos. Ten "gest" nie mógł uciec jego uwadze, mimo, iż robiła to zupełnie nieświadomie. Ale nie miała zbyt dużo czasu na przemyślenie tego wszystkiego, bo straż wydawała się niecierpliwić i w końcu, pod jej nieuwagą okrążyła zarówno ją jak i jej sporych rozmiarów towarzysza, który stanął wryty w jednej pozycji zaczynając być coraz bardziej zdenerwowanym tą sytuacją. Ognistowłosa nawet nie zdążyła spostrzec zbliżającego się do niej jednego ze zbrojnych, który ruchem silnej ręki zrzucił ją z wierzchowca i cofnął się wraz z nią o parę kroków, do kręgu. To jednak spotkało się z wyraźną nieprzychylnością dwuoogonowej istoty, która ryknęła niczym opętana i przełamując na chwilę całkowicie swój strach, zaskoczyła za oddalającym się strażnikiem, lecz wtedy spotkała się z co najmniej dziesiątką długich, wycelowanych w jej stronę włóczni. Wtedy uniósł łeb i jedną łapę, utrzymując się już tylko na dwóch, kręcąc głową aby przyjrzeć się wszystkim ludziom w mocnych, lśniących zbrojach. i dziewczyna nie była zbyt zadowolona z takiego przebiegu sytuacji, zanim jednak cokolwiek zrobiła, przyjrzała się każdemu z kolejna, mimo, iż mieli oni hełmy, jakby starała się rozpoznać choć jednego z nich. Faktem bez potrzeby ukrywania było to, że również i wśród miejskiej straży miała swoich "sojuszników", ale to nie była miejska straż. To był ktoś zupełnie inny, najprawdopodobniej gwardia królewska, o wiele bardziej wyszkolona do walk, niż zwykły psiejduch spod bramy. Z jej ust mimo to nie wydało się ani jedno słówko, ani jeden pomruk zniesmaczenia czy niezadowolenia, ba, wydawała się być nawet zbyt spokojna. Jedyne, co ją denerwowało, to fakt skrępowanych z tyłu rąk, bo nie było to zbyt wygodne. Spojrzała po wszystkich uzbrojonych dookoła, następnie wlepiła wzrok w oczy księcia, a na samym końcu westchnęła głośno, unosząc klatkę piersiową, i poświęciła uwagę swojemu przyjacielowi. Zręcznym ruchem wyślizgnęła jedną dłoń z objęć rycerza w mimo wszystko śliskiej zbroi, co pozwoliło jej na ułatwienie, a następnie uniosła wolną rękę i pokazała niezrozumiały dla większości znak w powietrzu.
- Teitheadh, Cian. - Uśmiechnęła się dość smutno do niego, a ten jak na zawołanie, pomimo strachu, przemknął głową pomiędzy włóczniami i zbliżył łeb tuż do swojej właścicielki, wydając cichy pomruk zmartwienia. Następnie jednym z dwóch ogonów wyrwał siłą włócznię jednemu ze strażników, którą następnie zbliżył do ognistowłosej i potrząsnął narzędziem w powietrzu, wydając kolejny pomruk, zupełnie tak, jakby coś jej mówił.
- Nie bój się, wrócę. Zawsze wracam. - Dodała po chwili, zamykając oczy i przykładając swoje czoło do siatkowej głowy stwora, a ten zrobił to samo, prostując ją niczym ścianę. Po tym krótkim, dziwnym, ale wyraźnie bardzo ważnym dla tej dwójki wydarzeniu, stworzenie łypnęło ostatni raz na dostojnie siedzącego lisa i podskoczyło wyodrębniając się z kręgu, a następnie niezwykle szybkim tempem pognał w stronę miejskich murów. Dziewczyna wciąż nie odezwała się ani słowem, ale po chwili poczuła obecność kogoś znajomego, kto pod żadnym pozorem nie powinien się wtrącać. Po krótkiej chwili milczenia dało usłyszeć się niewinny śmiech jakiegoś starca.
- Dajcie mili panowie spokój tej małej, ona naprawdę żałuje... - Odezwał się spoza kręgu, i stanął niebezpiecznie blisko uzbrojonych, mimo, że wszyscy pozostali "zwykli" ludzie trzymali się z daleka. Był to zwykły, podstarzały mężczyzna, lekko przyprószony siwizną na czuprynie oraz brodzie, ubrany w podarte łachmany, ale za to z przyjazną, zabliźnioną w kilku miejscach twarzą. Spotkał się on jednak z piorunującym złotym spojrzeniem smoczycy, która uniosła rękę i wyprostowała dłoń, aby następnie gwałtownie zamknąć ją w pięść, co wydawał się zrozumieć wyłącznie stary żebrak. Zmarszczył niespodziewanie brwi i westchnął z oburzeniem, a następnie machnął lekceważąco ręką i oddalił się w swoją stronę, przemieszczając pomiędzy zaciekawionymi i mocno przestraszonymi ludźmi. Chwilę po tym nie było go już widać.  I dopiero w tamtym momencie, dziewczyna, sama, naprzeciw Księcia, dziewięcioogonowego lisa i okrążona przez kilkorgu dobrze zbudowanych, a przede wszystkim ciężkozbrojnych mężczyzn, uniosła spokojnie głowę i spojrzała prosto w szare tęczówki, w końcu się odzywając.
- Z tymi Bogami to tak średnio mi się układa szczerze powiedziawszy. Ilekroć ja coś zrobię, to reagują, ale najwyraźniej zapomnieli o tym, co ktoś kiedyś zrobił mi. - Mruknęła, po czym spuściła znudzony wzrok i wpatrywała się przez chwilę w śnieżnobiały śnieg. Dmuchnęła nosem, przez co wilgotna i ciepła para uniosła się w powietrzu tworząc niewielką chmurkę między nimi, która następnie przerzedziła się pomiędzy hełmami. Wyciągnęła również i drugą rękę z uścisku strażnika, a następnie wyciągnęła wpierw zdobiony sztylet, a następnie swój własny, srebrzysty, może niezbyt drogi, lecz na pewno spełniający swoją funkcję. Zbliżyła się do księcia i podała mu oba przedmioty, a następnie jeszcze, patrząc z delikatnie zmarszczonymi brwiami i uniesioną głową w jego tęczówki, sięgnęła dłońmi za swoim karkiem i wysunęła spod zbroi niewielki wisior zakończony małą płaskorzeźbą smoka z okiem wysadzonym jakimś drogocennym, żarzącym się na pomarańczowo kamieniem. Również i to wręczyła mu do dłoni.
- Ty masz tego pilnować i oddać mi jak już się to wszystko skończy, bo im na pewno nie zaufam. - Opuściła ręce spokojnie wzdłuż swojego ciała, dobrze wiedząc, iż każdy z nich poszczególnie zrozumie, że chodzi o straż. Znała procedury więzienne, trzeba było oddać dosłownie wszystko, dostawało się jedynie starą więzienną szatę w zamian, czasem też onuce na zimę, jak w tym roku. Następnie jak gdyby nigdy nic okręciła nieznacznie głowę, spoglądając po nich wszystkich i ruszyła krok w stronę zamku. Jej ogniste włosy zafalowały na wietrze, unosząc dość charakterystyczny, ale bardzo przyjemny zapach w mroźne powietrze. Nie zwracała najmniejszej uwagi na gapiów czy na ludzi stojących dookoła. To było oczywiste, że ją zapamiętają, ale już niejednokrotnie tworzyła sytuacje, po których było "głośno". Nigdy jeszcze jednak nie zdarzyło się jej uczestniczyć w takim momencie, i to jeszcze jako główna bohaterka.

- To idziemy? Z drugiej strony, zawsze chciałam zwiedzić królewskie lochy. - Uśmiechnęła się lekko do siebie, jakby potrafiła znaleźć iskierkę dobra w każdej złej sytuacji, niezależnie od tego, jak okropna ona by nie była.

Spróbuj zrozumieć mnie.