czwartek, 12 października 2017

Od Sarai'a do Bezimiennego



Prychnął ze wściekłości, gdy chłopaczek salwował się ucieczką. W przeciwieństwie do swojej ofiary, dziki nawet nie próbował wdrapać się na drzewo. Nie był przecież głupi, znał zdolności i przewagę chłopaka. Zamiast tego, z delikatnym uśmiechem malującym się na ustach pomimo irytacji, uniósł ręce na wysokość twarzy, odczekał i wystrzelił kulę ognia idealnie w momencie, w którym jego zwierzyna skoczyła. Pocisk spudłował jedynie odrobinę. Dziki zmarszczył nos, rozczarowany niemalże, rzucając się w pościg. Obserwował, jak młody chłopak podciąga się, zapominając o zranionej ręce. Ta nieostrożność watra jest odnotowania. Może się przydać. Pomimo ran jednak potwór nie zdawał się wcale osłabiony. Sarai słał w jego kierunki słupy ognia, żeby skierować go w odpowiednią stronę. Ogółem, dziki starał się utrzymać chłopaka na terenie który już dobrze poznał, odzyskując w ten sposób przewagę.
Nagle jednak potwór wyskoczył w tył, nad Sarai'em. Dziki podążył za nim wzrokiem, zatrzymując się natychmiast. Piętami zarył w miękkie, leśne podłoże. Dobrze, że nie było ślisko, bo tego typu manewr stanowczo by mu nie wyszedł. Skoczność chłopaka nie przestawała go zadziwiać. Pod tym względem Sarai był w stanie uwierzyć, że to dziecko niemalże, które goni, może być potworem. Szybkość i wytrzymałość także robiły niemałe wrażenie. Spróbował osłonić się, gdy tylko zauważył błysk odbitego światła księżyca na jakimś metalu w rękach chłopaka.
Nawet udało mu się uniknąć ataku, gdy ten ostro zapikował w dół. Dziki intuicyjnie posłał w jego kierunku kolejną kulę ognia, by chociaż trochę kontrolować ruch potwora.
Przygotowany na atak od przodu, jedynie w ostatniej chwili zdążył zareagować, gdy chłopak znalazł się za jego plecami. Jednak nie udało mu się nawet uniknąć ataku, który rozorał mu plecy od łopatki po lędźwie. Syknął, odskakując przed siebie i ignorując krew, która zaczęła spływać mu wzdłuż kręgosłupa. Rana nie była głęboka ani zbyt dotkliwa, skoro nie miał żadnego problemu z poruszaniem się. Następne ataki nastąpiły tuż po sobie, a ich celem były nogi dzikiego. Ten warknął, broniąc sie jak tylko mógł. Był wściekły, że pozwolił zepchnąć się do defensywy i odwrócić role. Ale nie mógł się dziwić. Nawet szczur zapędzony w róg zaczyna dotkliwie gryźć. Dwa kolejne razy dał się, przez własną nieudolność, zranić w nogi, nie dotkliwie, ale jednak. Czuł, jak krew przylepia mu ubranie do ran. Wtedy też, uderzeniem nogi w ziemię wywołał słup ognia tuż przed chłopaczkiem.  Dziki uśmiechnął się, gdy potwór musiał zmienić tor ruchu, a jego ubranie rozżarzyło się delikatnie. Powoli sprawy zaczęły wracać  na właściwy tor. Przy kolejnym ataku chłopaka, dziki zauważył delikatne drżenie mięśni swojej ofiary. Idealnie, chłopakowi, w przeciwieństwie do łowcy, czyli dorosłego mężczyzny, nie starczy już dużo siły na walkę. Sarai co prawda też czuł już zmęczenie w mięśniach, jednak nie było to wyczerpanie, nawet jeśli został ranny.
Rutynowo posyłał płomienie w kierunku psa, jakim był chłopak, zmuszając go do ciągłego ruchu. Wiedział, że w ten sposób po prostu go zamęczy. I nie musiał czekać długo, ponieważ chłopak, czy tam potwór, wpadł prosto w płomienie. Żar i brak tlenu natychmiast pozbawił go przytomności. Sarai od razu skoczył  ku niemu i jednym gestem wygasił ogień.   Klęknął ze zmęczenia przy nieprzytomnym chłopaku. Zaczął się niekontrolowanie śmiać. Na smoki, dawno nie walczył tak, żeby zastanawiać się, czy czasem nie przegra.
Dziki obejrzał pokrótce chłopaka. Nie licząc rany ręki i na tyle delikatnych oparzeń, że nawet nie powstaną bąble, potwór nie był bardziej poturbowany.  Sarai westchnął, podnosząc potwora. Był stanowczo zbyt lekki. Lżejszy, niż się nawet wydawało.
Po drodze zabrał sznur, który porzucił, gdy chłopak mu się wyrwał. Zdecydował, że zwiąże mu nogi i zdrową rękę, na wszelki wypadek, gdyby ten się nagle ocknął. Łowca nie chciał ryzykować jednak większego uszkodzenia złamanej ręki.
Opatrunki, bandaże i wodę znalazł tam, gdzie je zostawił - przy wierzchowcu, w małym domku na skraju sadu. Syknął z bólu, kładąc nadal nieprzytomnego chłopaka na trawie , obok płotu. Rany na plecach zaczynały dzikiego ponownie boleć przy jakimkolwiek pochyleniu się, otwierając sie pewno.
Przyjrzał się ponownie złamaniu otwartemu chłopaka. Przeklął, gdy okazało się, że nadal krwawi. Ale przynajmniej chłopak sam nastawił odpowiednio kość. Tyle, ze mógł ostrą częścią kości przeciąć dodatkowo kolejne mięśnie. W takim przypadku dziki nie mógł odkazić tego alkoholem, a musiał wypalić i by zdezynfekować i by zahamować dalsze krwawienie. Z niechęcią wyciągnął sztylet i rozgrzał do czerwoności w płomieniach z własnej dłoni. Przynajmniej potwór jest nieprzytomny, więc nie poczuje bólu. Jak na razie, tyle musi wystarczyć jeśli chodzi o zapobieganie zakażeniu. Dziki usztywnił rękę i przyłożył opatrunkiem lekko nasączonym alkoholem i wodą. Gdy tylko odwiedzi karczmę wypyta o jakaś akuszerkę czy medyka, by kupić coś mocniejszego, niż lekka żytnia, żeby lepiej zdezynfekować  rany.  Po opatrzeniu potwora i przewiązaniu mu sznurów tak, by uniemożliwiły ruszanie obiema rękami, ale bez ryzyka uszkodzenia złamania, dziki zajął się swoimi zranieniami. Rany na udzie i łydce nie były na tyle głębokie by trzeba było poświęcać im więcej uwagi, niż zwykłe przemycie alkoholem.  Bandaży, stwierdził, że nie potrzebuje. Rany na plecach za to wymagały większego zaangażowania. Dziki zaczynał gratulować chłopaczkowi,  że temu udało się zranić go w najgorszym możliwym miejscu, żeby je zdezynfekować sobie samemu. Po dłuższych staraniach i wiązance przekleństw w ojczystym języku wyrzuconych z siebie na jednym wdechu stwierdził, że wali, nie robi. Przelał sobie jedynie plecy wodą i założył nową koszulę, którą miał w jukach.
Później siada, oparty  bokiem o  płot naprzeciwko potwora i czekał. Musiał walczyć z sennością o świcie, gdy nagle usłyszał drwiące pytanie. Pytasz, od kiedy Łowcy opatrują swe zarobki? Odkąd płacą im za żywych, a nie martwych. Albo kiedy rozważają czy zleceniodawca jest godny zaufania, czy szukają informacji. Ale nie musisz o tym wiedzieć, dodał z uśmiechem.
- Płacą wystarczająco dużo, bym chciał utrzymać cię w dobrym stanie - stwierdził, wzruszając ramionami. Natychmiast pożałował tego gestu, gdy ostry ból przeszył jego plecy. Zmarszczył brwi.  - To też, nieco zabrania mi cię zabić.
Wstał, z ociąganiem i sykiem, ale jednak i podszedł do wierzchowca. Miał wyciągnąć  z juk prowiant - trochę pieczywa, suszone mięso. Nic ciekawego. Ale jednak pewno dla niedożywionego chłopaka to i tak byłaby jedna z największych uczt od dawna. Jednak zawahał się. I słusznie. Chłopaczek pewno i tak spróbowałby uciec, gdyby tylko odwiązał mu chociaż jedną rękę. Albo odmówiłby jedzenia, co bardziej prawdopodobne.  Dokładnie jak zdziczałe, schwytane zwierze.
Sarai odwrócił się więc, z wyraźnym zmęczeniem malującym się twarzy.  Dobrze, że do miasta było nie daleko. Jeszcze lepiej, że w mieście Mór miał kryjówki. Gorzej, że Mór będzie chciał przesłuchać dzieciaka. A tego Sarai każdemu by współczuł.  Ale cóż, było to najbezpieczniejsze miejsce, z którego potwór na pewno nie zdołałby uciec. I miejsce, w którym otrzyma pomoc w kwestii złamania otwartego.
Bez słowa wyjaśnienia podszedł do chłopaka i podniósł go, zgrzytając zębami gdy rany na plecach zapiekły. Przerzucił go, w miarę delikatnie, przez grzbiet Tsintaha, tak, że ten wisiał na brzuchu i sam wskoczył za chłopaka.
- Jeśli cię interesuje, gdzie planuję cię zawieźć - to nie, jeszcze nie oni. Początkowo muszę jednak znaleźć parę odpowiedzi.
***
Podróż nie należała do najprzyjemniejszych, ale przynajmniej nie było. Korzystając z tego, że dopiero świtało, Saraiowi udało się zbyć wartowników, zbyt ciekawskich kogo przewozi. Narzucona na potwora derka sugerowała, że to jakiś zwykły trup, więc też strażnicy zniechęcili się szybko.
Znalezienie kryjówki skrytobójców za to było już nieco trudniejszym zadaniem, nawet jeśli pamiętało się, gdzie ona powinna być, czy jak do niej trafić. Sarai niestety i tak wierzchowca zostawić musiał w pobliskiej stajni. Tam też, z przezorności zasłonił potworowi oczy i  przerzucił go sobie przez ramie i przeklinając ból całych pleców, szukał kryjówki.  Przynajmniej nie musiał się martwić, że jeśli chłopaczek ucieknie, będzie wiedział gdzie się znajduje.
Drzwi kryjówki, jak zawsze otworzyły się opornie. I jak zawsze, początkowo nie spotkał nikogo. Idąc po skrzypiących, zakurzonych stopniach mogło by się wydawać, że w tej kamieniczce od dawna nikt nie postawić stopy. Jednak było to tylko złudne wrażenie. Skrytobójcy, jak cienie, otoczyli go.  Sarai prychnął. Jak zawsze, nie usłyszał ich. Był ciekawy, czy potwór mógł pochwalić się lepszym słuchem czy zmysłem.
- Mór nie jest obecny - powiedział jeden z nich, cicho, niepewnie patrząc na sylwetkę przewieszoną przez ramię Łowcy.
- To dobrze.  Słyszysz, potworze, ominie cię największa zabawa. - Odparł Sarai, niby zwracając się do swojej pochwytanej nagrody, jednak było to zwykłe zagranie. Wiedział, że spośród tych, którzy stoją dookoła niego, ktoś  musiał być wyznaczony dowódcą, gdy Mora nie było. Poinformował go po prostu, kogo Sarai przyniósł.
 W sumie ciekawe. Mór od dawna, z opowieści przynajmniej tak wynikało, nie brał zleceń dla siebie.  Czyli pewno i tym razem załatwiał coś szybkiego i powinien tego samego dnia wrócić.
Jedna z sylwetek wyszła z cienia korytarza. Mężczyzna, o orzechowych, falowanych włosach. I zimnych oczach. Niczym z lodu. Dziki spiął się, co pewno nie umknęło uwadze potwora. Po prostu, nie znał tego łowcy. A przynajmniej, nigdy do tej pory, gdy korzystał z pomocy Szczurów, nie spotkał się z tymi lodowatymi oczami.
Mężczyzna zaprowadził go do pokoju jednego z wielu na piętrze. Jednak był to jeden z bocznych pokoi, usytuowany niemalże przy drugiej klatce schodowej. Sarai nie był pewny, gdzie ona prowadziła. Ale po obejrzeniu pokoju przynajmniej przekonał się, że nie ma on okien. Czyli pewno był specjalnie przeznaczony i dla osób, które mogły by w tym pokoju nie chcieć przebywać.  Pomieszczenie nie było duże, znajdowało się w nim łóżko, stolik ze świeczką. 
- Jak czegoś potrzebujesz, musisz to sobie załatwić - Stwierdził szybko skrytobójca, po czym zostawił klucz na stoliku i wyszedł.
Sarai ściągnął w końcu ciężar ze swojego ramienia i położył chłopaka, wbrew protestom, na łóżku. Odsłonił mu oczy, przeklinając, że musi się pochylić i wywoła to jedynie kolejną falę bólu. Zdecydował się też, po tym jak zamknął i zabezpieczył drzwi, że może rozwiązać dzieciakowi ręce przynajmniej tyle, by nie miał ich na plecach i mógł ewentualnie chwycić coś w dłonie.  Najpierw jednak wyciągnął prowiant, który zabrał z juk i położył go na stole.
- Jeśli chcesz coś zjeść, proszę bardzo. Tylko musisz powiedzieć mi, dlaczego się ich tak boisz. - Powiedział, spokojnie wgryzając się w soczyste jabłko i opierając się biodrem o stół. Coś za coś.Chłopaczek pewno odmówi jedzenia, czy mówienia. Trudno, jego strata. Mór i tak wyciągnie z niego wszystko, co tylko będzie chciał.

<Potworze, może jakaś opowieść jednak będzie dobrą ceną?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz