sobota, 7 października 2017

Od Thirry cd. Alur


     Schyliła się, znowu zamaczając materiał w lodowatej wodzie. Czerwona plama soku z berberysu nie chciała zejść.
    - Zaraza by to… - westchnęła, ocierając czoło nadgarstkiem.
     Świeciło mocne słońce, jasne promienie przedzierały się przez gęste drzewa i padały na jej blade plecy. Grzała się w jego przyjemnym blasku, tak bardzo tęskniła za ciepłymi porankami. Wreszcie nadeszło lato. Nie musiała już nosić swojego skórzanego płaszcza, wystarczyło, że miała na sobie swoją zwiewną, bawełnianą koszulę z głębokim wcięciem na plecach. Spodnie zostawiła na brzegu, nie chciała ich zmoczyć. Lodowata woda oblewała jej nagie kostki, czuła pod stopami śliskie kamienie. Znowu schyliła się, by zamoczyć materiał. Plama wciąż nie dawała za wygrane.
     - Przecież nie mogę chodzić w takiej koszuli – westchnęła, przyglądając się uważnie czerwonemu fragmentowi na rękawie. - Trudno, do wyrzucenia. W kolejnej wiosce kupię nową...
     W tym momencie przypomniała sobie, że przecież nie miałaby za co. W wioskach, które jak dotąd mijała, nie akceptowano elfickiej waluty. Widać czarne kamienie obsydianu nie miały dla ludzi żadnej wartości. Pełna sakiewka żałośnie leżała na brzegu, do niczego nie zdatna. Thirra postanowiła, że poplamioną bluzkę mimo wszystko zachowa, by w razie potrzeby zrobić z niej opatrunek.
     Ostrożnie stawiała kroki w lodowatej wodzie, trzęsąc się z zimna. Czuła, że od tyłu grzeje ją słońce, a mimo to przeszywał ją niemiłosierny chłód. Jej uda posiniały, zmieniając swą alabastrową biel na przerażająco blady odcień szarości. Zatrzymała się przy stromym brzegu. Najpierw położyła na suchej trawie mokry materiał, dbając, by równomiernie się rozłożył i każdy jej skrawek oświetlało ciepłe słońce. Przesunęła ją ciut w prawo, z pedantyczną dokładnością. Tutaj nie dosięgały żadne cienie drzew porastających polanę. Zadowolona, podciągnęła się za wystający z brzegu kamień i położyła na nim stopę. A przynajmniej taki miała zamiar, bo zmarznięte stopy odmówiły posłuszeństwa i elfka natychmiast straciła równowagę.
     Przeszywający pisk zagłuszył chlupot wody. Z pobliskich drzew zerwały się ptaki, coś niespokojnie poruszyło się w krzakach, gdzieś w oddali pogalopowały kopyta. Elfka zażenowana i przestraszona zakryła usta dłonią, była pewna, że usłyszano ją nawet po drugiej stronie granic Drothaer. Po chwili przerażającego bezruchu, ciszy i nasłuchiwania, zdecydowała się wstać. Pojękując, podniosła się na kolana. Odgarnęła mokre włosy i wstała. Jej lewy nadgarstek przeciął jakiś kamień, po ręce spływała mała strużka krwi rozpuszczonej w wodzie.
     - Bloede Arse! - wymamrotała przekleństwo pod nosem, przykładając małą rankę do ust.
     W tym momencie zamarła. Otworzyła szeroko przestraszone, cytrynowe oczy i natychmiast odkręciła głowę. Przecież gdy upadła, w krzakach za nią coś zaszeleściło. Nie zobaczyła jednak nic, może tylko jej się przesłyszało? W końcu wiatr dzisiaj... Nie. Dzisiaj nie było wiatru. Niespokojnie, w kulawych susach doskoczyła przez rwącą wodę do brzegu. Czekał tam na nią jej łuk.
     Znów chwyciła ten przeklęty kamień, już chciała postawić na nim nogę, gdy tuż obok ucha usłyszała ciche warczenie. Zachłysnęła się powietrzem, puściła brzeg, po raz drugi wylądowała w wodzie. Z suchego lądu patrzył na nią wilk o futrze koloru piasku. Miał przynajmniej dwa metry w kłębie, z pewnością nie pochodził z tutejszych lasów. Nie był też zwykłym, dzikim zwierzęciem. Jeśli na nią polował, dlaczego wciąż jeszcze się na nią nie rzucił? Jeśli jednak nie chciał jej zabić, dlaczego czaił się w krzakach, zamiast zwyczajnie odejść?
     Może bał się wody, pomyślała, gdy wilk nagle odwrócił się od niej i zniknął za krawędzią brzegu. Po trzeciej próbie elfka wydostała się wreszcie z rzeki, co prawda poobijana i cała mokra, lecz wreszcie na suchym lądzie. Tutaj zobaczyła, że zwierzę naprawdę było olbrzymie, znacząco ją przewyższało i mogło zabić jednym kłapnięciem pyska. Wciąż jednak tego nie zrobiło. Dlaczego?
     Ostrożnie zebrała swoje rzeczy, gdy zwierzę przyglądało się jej łukowi. Zmieniła bluzkę na tę poplamioną, lecz suchą i założyła resztę odzieży.
     - Znasz starszą mowę? Albo język współczesny? - zapytała, a wilk natychmiast odwrócił łeb w jej kierunku.
     Najprawdopodobniej była to tylko reakcja na jej głos, przecież jej nie odpowiedział. Był tylko wilkiem. Od rzeki przypłynął lekki podmuch zimnego powietrza, bestia uniosła pysk, łapiąc górny wiatr. Położyła po sobie uszy i usiadła. Thirra poczuła się trochę pewniej i spróbowała przejść obok wilka, żeby zgarnąć resztę swoich pakunków. W tym momencie groźnie zawarczał, podniósł zad i nastroszył grzbiet.
     - N-no dobrze! Już! - cofnęła się i stanęła w miejscu. - Już się nie ruszam.
     Wilk znów usiadł. Przekręcił głowę i z zaciekawieniem spoglądał na nią zielonymi oczyma. Efka zrobiła krok do przodu, wilk pokazał kły. Cofnęła nogę, schował kły.
     - Aha... - zmrużyła oczy w zastanowieniu. - Nie pozwolisz mi wziąć moich rzeczy? A ubrania to już ci nie przeszkadzały – prychnęła.

<Ass? B) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz