sobota, 30 września 2017

od Aenaina do Bezimiennego

Podczas gdy obcy zajął się chlebem, który po krótkich oględzinach zaczął znikać w zaskakującym tempie, Aenain patrzył w ogień, sącząc niespiesznie wino z glinianego kubka. Raz wyrwał się z zamyślenia, by obrócić ryby na drugą stronę, ale zaraz wrócił do swych myśli, tym razem jednak wpatrując się w pozłocone światłem zachodzącego słońca wody rzeki. Zorientował się, że koniec końców nie poczęstował gościa trunkiem dopiero wtedy, gdy jego własny kubek był pusty. Nim nalał sobie znowu, sięgnął po drugi, przeznaczony dla siedzącego naprzeciw niego chłopaka. Niemal w tym samym momencie usłyszał pytanie.
Właściwie nieco go ono zaskoczyło. Nawet nie był pewien, dlaczego - tak jakoś wydało mu się dziwne, szczególnie w połączeniu z zachrypniętym, szorstkim głosem pytającego.
- Kiedy chcesz - odparł nieco mechanicznie, zanim zdążył się zastanowić. Ale i nad czym miał się zastanawiać? Wzruszył ramionami i podał mu kubek z winem, który ten przyjął z pewną dozą nieufności. - Nie wyganiam cię. Już teraz nie ma sensu.
Na chwilę ponownie zapadła ta specyficzna cisza, która wydaje się jedynym właściwym rozwiązaniem. Nie była krępująca, nie była luźna, po prostu była...właściwa.
Talindyjczyk podzielił między nimi ryby i warzywa, dolał sobie wina i rozsiadł się wygodnie, już czując na sobie głodne psie spojrzenie.
- Uważaj na ości - ostrzegł swojego gościa, wyciągając rękę, by podrapać siedzącego tuż obok niego Damala za uchem. - To takie niewielkie, cieniutkie kostki luzem w mięsie. Postaraj się je wyciągać, bo jak się wbiją w szyję to nie jest za ciekawie.
Przez kolejne kilkanaście minut jedli pogrążeni w milczeniu przerywanym sporadycznie utyskiwaniem Aenaina, który burczał po talinddyjsku na naruszającego jego przestrzeń osobistą psa.
Krokodyl z oczywistego, pokrytego szorstką brązową sierścią powodu skończył  jeść pierwszy. Przeciągnął się z zadowoleniem, zdecydowanie usatysfakcjonowany kolacją, której nie chciałoby mu się prawdopodobnie przygotowywać, gdyby był dziś sam. 
I jak, zwrócisz honor swojej rybie? - zagadnął, uśmiechając się. Urwał, znów pogrążając się w myślach. Obserwował przez jakiś czas rzekę, a właściwie jej drugi brzeg, na którym dostrzegł jakiś ruch.
Potem przeniósł wzrok na swego gościa, który także skończył już jeść. Jemu również chwilę się przyglądał; uświadomił sobie nagle, że nie ma pojęcia, jak się do niego zwracać. Nie żeby to do tej pory w czymkolwiek przeszkadzało.
- Właściwie to jak cię zwą? - zapytał więc, uznawszy, że wypadałoby wiedzieć. A skoro już nadeszła jego kolej na zadawanie pytań, uznał, że nie zaszkodzi dowiedzieć się czegoś znacznie ważniejszego: - Byłeś niewolnikiem, mam rację? Czy twoi właściciele próbują cię odzyskać?
Czy jesteś warty wystarczająco wiele, by ścigali cię aż tu? Niemal zadał to pytanie. Uznał je jednak za zbyt okrutne; już i tak postanowił poruszyć niezwykle drażliwy temat. Ale musiał wiedzieć, niekoniecznie ze względu na zagrożenie ze strony panów złodziejaszka. Po prostu poczuł dziwną potrzebę wymienienia się doświadczeniami, powiedzenia, że on także był czyjąś własnością.
Chociaż, cóż, zawsze mógł się jeszcze pomylić. Chłopak równie dobrze mógł być na przykład obłąkany albo inaczej skrzywdzony przez los.

[Teraz to Krok czeka na zeznania. :>]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz