piątek, 1 września 2017

Od Sarai'a do Kiler


I ta dziewczyna, o włosach jak ogień, wyczuła na sobie jego spojrzenie. Obróciła się, jej oczy błyszczały, ale na tę odległość nie był w stanie stwierdzić, jakiej były barwy.  Obserwował ją, gdy podeszła  do baru i zamówiła dwa pucharki miodu. Opuścił głowę, przeklinając w duchu. Na pewno przysłuchiwała się jego rozmowie z Trójgłowym Psem. Ogon to jedyne czego mu brakowało do szczęścia. Miał nadzieję, że jeśli ją zignoruje, to może dotrze do niej, że nie jest osobą, którą warto zaczepiać. Albo, że nie ma ochoty na pogaduszki. Przeliczył się.

Podsunęła mu puchar pełen miodu prawie pod nos, starając zwrócić na siebie uwagę. Jak dziecinnie.  Nawet nie tknął napoju. Rozwaliła się na krześle, jak na jakimś tronie. Sarai błysnął zębami. Cudownie, zbyt wielka pewność siebie czyni przeciwnika słabszym.
Pytanie rudowłosej początkowo zbiło go z tropu. Nie zdawało się być szczególnie związane z rozmową, którą przed chwilą odbył. Szybko jednak odzyskał rezon.
Syknął za to, gdy owiał go dym z fajki dziewczyny. Kobietą jeszcze nie mógł jej nazwać. Była za młoda.
Ale już doświadczona, stwierdził, zerkając na nóż, który bez wahania złapała. I przynajmniej wiedziała, jak się targować. Podała parę słusznych argumentów, dlaczego warto było by ją ze sobą zabrać.
Prychnął i wyszczerzył zęby, na to radosne "nam wspólniku". Dziecko, czy ty wiesz w co się pakujesz? Dziki nie miał zwyczaju dzielić się łupem. Podział jest tylko dla tych słabych, którzy nie są w stanie przetrwać samotni. A Dziki do takich nie należał.
Nadal z uśmiechem przyglądał się, jak dziewczyna grozi mu morderstwem. Taka młoda, a aż tak głupio zuchwała. Aż szkoda by było ją zabić.Ale fakt. Mając do wyboru ogon, przeciwnika albo wspólnika, którego później się pozbędzie, wybór był dla Dzikiego dziecinnie prosty.
Odchylił głowę do tyłu, wzdychając. Dym fajki nadal go drażnił. Jeśli dziewczyna podczas podróży będzie wiecznie palić, jakiś drobny wpadek spotka jej fajeczkę. Ot, mały pożar. A skoro tak brak jej pieniędzy, raczej nie będzie miała możliwości kupić nowej, czyż nie?
W zasadzie, zabierając ją ze sobą nie miał nic do stracenia, prawda? A Isen wyraźnie wspomniał, że jest jakiś skarb do odnalezienia - a Sarai nie miał nigdy cierpliwości do szukania. Tropienie? Bez problemu. Szukanie? Szlag dzikiego trafiał.
Wstał od blatu, zostawiając nietknięty puchar miodu, po czym ruszył w kierunku drzwi prowadzących do części karczmy, w której znajdowały się pokoje na wynajem. Zatrzymał się, mijając krzesło dziewczyny.
- Wyruszam przed świtem.
Tylko tyle. Jeśli dziewczyna się nie pojawi, będzie to oznaczało, że albo balowała tej nocy zbyt ostro, albo wyruszyła przed nim. W jednej, jak i w drugiej sytuacji nie będzie to problemem. W końcu, zleceniodawca nie zaufa byle komu. A bardzo charakterystycznemu łowcy? Dzikiemu? Bez problemu.
Przeszedł nad mężczyzną, nieprzytomnym prawdopodobnie, leżącym,  na roztrzaskanym, mniejszym od ław, stole. Pozdrowił Isena uśmiechem, gdy ten w ostatnim momencie powstrzymał się przed przywaleniem mu, jako kolejnemu losowemu gościowi karczmy, który planowałby wstrzymać bójkę. To nie było planem Saraia. Niech się tłuką, przynajmniej mają trochę rozrywki.
Chociaż, zaśmiał się, gdy ta chwila nieuwagi ze strony Isena wystarczyła, by ostatni z trójgłowego psa, mężczyzna o czarnych, długich włosach, z rozpędem skoczył na wyspiarza i wręcz zmiótł go z nóg.
Sarai rzucił pełne litości spojrzenie przerażonej burdą karczmarce, po czym wyminął dwóch członków Trójgłowego Psa. Isen aktualnie był już unieruchomiony przez swojego przyjaciela. Ten, dla odmiany, nawet nie był wściekły. Wyglądał tylko na zmęczonego.
Sarai rozejrzał się szybko za ostatnim z drużyny. Siedział na ławie na końcu sali, z brwi, nosa i wargi ciekła mu krew. Ale przynajmniej już nie próbował dalej walczyć. Sarai prychnął, poczym zniknął w korytarzu. Nie miał ochoty by wypytywać ich więcej szczegółów na temat tego zlecenia. Im mniej zainteresowania wykaże, tym bezpieczniejszy będzie.
W pokoju, który wynajął, nie było za wiele rzeczy. Ale i tak, było to jedno z lepszych miejsc w których miał możliwość nocowania. Zamiast starego, zużytego siennika - porządne łóżko. Stolik pod oknem, typowo. Ale i tak zadziwił się, widząc balię pełną wody. Brwi uniósł w zaskoczeniu. To było niespotykane.  Z zaciekawieniem wsadził rękę do wody. Tak jak się spodziewał - zimna. Ale czy dla maga ognia to jakiś problem?
***
Tak jak powiedział, przed świtem wyprowadził swojego wierzchowca ze stajni, zatrzymał go przed karczmą i czekał.  Niebo było bezchmurne, przybrało barwę lodu. Obserwował, jak na wschodzie powoli zaczyna barwić się na delikatny odcień żółci i pomarańczy.  Ta noc, jak to na koniec lata, była już chłodna. Delikatna mgła otoczyła karczmę i najbliższe łąki. Sarai prychnął, widząc obłoczek pary ze swoich ust. Stanowczo za zimno jak na jego gusta.
Obejrzał się z poirytowaniem na drzwi karczmy, gdy pierwsze promienie słońca padły na brukowane podwórze.  Jednym susem znalazł się na grzbiecie Tsintaha, poprawił szybko torbę, spoczywającą na jego plecach, po czym dał sygnał koniowi. Ten, już nie zaspany, ruszył stępem, parskając. Obłoki pary buchały mu z chrap, gdy zjechali na drogę i koń chciał przyśpieszyć tępa. Wtedy też Sarai usłyszał, że ktoś do niego dołącza. Westchnął głośno, nie kryjąc niezadowolenia. Zawahał się, odgłos goniącego go stworzenia nie był typowy.
Obrócił się natychmiast, zerkając przez ramię i natychmiast rozkazując koniowi zrobić zwrot przez zad. Zgrzytnął zębami, widząc olbrzymiego tygrysa, którego dosiadała dziewczyna.
Pustym wzrokiem wpatrywał się, jak podjeżdża na tej bestii. Aktualnie już, na Północy widział wszystko. I powoli zaczynał mieć dość.
Tsintah na przemian rzucał łbem, parskał i tupał, nie rozumiejąc, dlaczego Dziki każe mu stać i pozwolić, by ten potwór podszedł, zamiast od razu, rozsądnie zawrócić i odjechać. Szalonym cwałem.
W pewnym momencie nawet wspiął się na tylne nogi,  przednimi kopytami kopiąc powietrze.
Dziki wcale mu się nie dziwił, że jego wierzchowiec jest niespokojny. Pogładził go pewnym ruchem po szyi, mówiąc cicho w języku z Południa.
- Widzisz, że słońce już na niebie? Spóźniłaś się. - Warknął na dziewczynę, gdy podjechała wystarczająco blisko by go usłyszeć. Zawrócił też konia i ruszył stępem. Nie miał zamiaru jechać równo, żeby móc rozmawiać. Nie poszukiwał kompana do rozmów, nie poszukiwał nawet kogoś, kto ułatwi mu pracę, a później się go usunie.
Dojadą do Falamor, znajdą kobietę, o czach pustych, jak lalka. Przyjmą zlecenie, złapią złodzieja, czy coś tam. Miał nadzieję, że kobieta poda szczegóły w lepszej formie niż pijany maniak. A potem Sarai zgarnie nagrodę. Normalnie plan bez wad.
Uśmiechnął się. Do stolicy zostało im półtorej dnia drogi, jeśli będzie jechać spokojnym galopem i kłusem - może na wieczór dojedzie do Stolicy.
Gdy stan drogi na to pozwolił, nie oglądając się na towarzyszkę, czy tam, wspólniczkę, zachęcił konia do galopu.
<Kiler? >
Najmocniej przepraszam, za tak długa nieobecność - praca i wyjazd zrobiły swoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz