czwartek, 21 września 2017

Od Sopilki

W barze, jak to w takich miejscach bywa, szczególnie o tej porze dnia, czy też raczej nocy, po ścianach fruwały półmiski i gliniane kubki, przeplatając się z pieśniami śpiewanymi w żadnym konkretnym języku oraz wyraźnie wykrzykiwanymi - przynajmniej na tle owych pieśni - przekleństwami. Wśród tych wszystkich głosów, męskich i żeńskich, pewien piskliwy głosik, jakby należący do dziecka, opowiadał z przejęciem "porywającą" historię o czymś, czego przez wszechobecne zamieszanie nie byłoby pewnie nawet słychać, gdyby nie właśnie owy, wwiercający się w uszy, wysoki głos. Rozległ się ogłuszający śmiech mężczyzn zgromadzonych dookoła stołu, na którym znajdował się anegdociarz. Raz po raz dało się słyszeć stuk kuflów odkładanych z werwą na drewnianą powierzchnię, a wśród tego wszystkiego kiepskie pieśni początkujących bardów, ośmielonych późną porą i alkoholem, mieszały się z "Barman! Kolejka!". Niska osóbka stojąca na blacie wśród świętujących istot, powiodła uważnym wzrokiem po swoich podchmielonych słuchaczach i kontynuowała opowieść, teatralnie zawieszając, to znów podnosząc głos. Patrząc na niego, jak i na reakcję zgromadzonych, można było dostrzec, że potrafił porwać tłuszczę swoją mową. Odczekawszy chwilę, by słuchacze się uspokoili, Sopilka opuścił skrzydła wzdłuż ciała. Wszyscy wpatrywali się w harpię z uwagą widoczną w przekrwionych oczach. Zbliżał się już do końca opowieści, więc robił co mógł, by zbudować napięcie. Rzucił znów okiem na publikę. Ignorując jedno ciche "No mówże wreszcie!", uniósł swój gliniany kubek i jednym haustem opróżnił go ze znajdującego się doń wina. Wrzasnął coś, jednak głośny krzyk harpii spotkał się z dziesięciokrotnie mocniejszym odzewem słuchających go mężczyzn i został po prostu przez nich zagłuszony. W akompaniamencie aplauzu rzucił więc swój kubek tak, że roztrzaskał mu się pod nogami, co wywołało kolejną salwę śmiechu i oklasków. Następnie Sopilka zeskoczył z drewnianego stołu i oddalił się chyłkiem, z szerokim uśmiechem na dziecięcej twarzy. Za jego plecami rozlegały się już dźwięki tłuczonych przez jego słuchaczy kuflów oraz przekleństwa, gdy komuś udało się trafić kolegę dzbanem w stopę. Sopilka przygładził niebieskie piórka i wyszczerzył cały garnitur białych zębów w kierunku zerkającego na niego ponuro barmana. Mężczyzna tej radości jednak nie podzielał. Szarą szmatką przetarł równie szarą szklankę, po czym obie te rzeczy rzucił ze złością na kontuar. Pilka drgnął i skrzywił się, zastanawiając się, czym ta biedna szklanka zawiniła.
- Jak myślisz, "piórku", kto za to zapłaci? - Mężczyzna wykrzywił pogardliwie usta, skinieniem głowy wskazując na grupę rozbawionych, pijanych istot, wokół stołu których walały się szczątki glinianych naczyń. Przezornie się nie obracając, Sopilka przybrał na twarz najbardziej niewinny z jego uśmiechów, taki, co to przekazywał rozmówcy: "O-czym-ty-mówisz-ojej-patrz-jak-późno-muszę-już-iść", a jego właściciel znikał szybciej niż mieszki bogatych kupców w dzielnicach wionących biedą i pełnych rzezimieszków. Choć Pilka sam zapoczątkował tłuczenie kuflów, bynajmniej nie zamierzał ponosić za to odpowiedzialności. On był tu tylko po to, by rozbawić towarzystwo, zarobić trochę - oczywiście legalnie i uczciwie, bo jakże by inaczej? - oraz pourządzać parę rozrób, po czym uciec. To znaczy, przepraszam, z godnością się oddalić. Ni mniej, ni więcej. Tak więc Sopilka już miał brać nogi za pas, barman już-już wyciągał po niego rękę z gniewną miną, kiedy... Ktoś pochwycił Pilkę za wstęgę, którą był opasany i pociągnął go mocno do tyłu. Harpia ledwie zdążył pisnął, a już był holowany tyłem przez zatłoczone pomieszczenie. I odprowadzany przy tym zdziwionym spojrzeniem barmana. Mijał już drzwi wyjściowe, kiedy na twarz wystąpił mu szeroki uśmiech - zasalutował barmanowi, dostał w głowę drzwiami wracającymi na swoje miejsce, po czym jego oprawca - bądź wybawiciel - wytargał go na zewnątrz. O ile zaskoczony Sopilka początkowo pozwolił bezproblemowo wyprowadzić się z baru, tak będąc już poza nim stwierdził, iż nie byłoby zbyt rozsądne dać się zaciągnąć bogowie wiedzą gdzie, i to jeszcze w takim stanie. To jest, rozczochrany, podchmielony i obwieszony cudzymi sakiewkami. Nie był pijany, ale alkohol lekko zamroczył mu umysł - teraz dopiero zimny, nocny wiatr nieco go ocucił. Zaparł się więc racicami o ziemię, przez co zaskoczona istota, wciąż holująca go za pasek od spodni w tylko sobie wiadomym kierunku, musiała go puścić. Wówczas Pilka stanął prosto, poprawił sobie rozczochrane na wszystkie strony świata niebieskie loki i odwrócił się, chcąc stanąć z nieznajomym twarzą w twarz. Czy też raczej - twarzą w klatkę piersiową, gdyż mający 1,5 m w kapeluszu Sopilka wyżej nikomu nie sięgał. Niestety dla niebieskiej harpii, twarz istoty skrywana była w czeluści obszernego kaptura, nie był więc nawet w stanie ocenić jej wieku czy płci. Tylko oczy postaci błyszczały z jego wnętrza. Jakoś tak z całej tej postawy, ubioru i wzroku osobnika emanowała jakaś dziwna... moc, można by rzec. A przynajmniej Sopilce tak się zdawało, choć po części zwalał winę na alkohol. Stał więc, Sopilka, przed nim, zadzierając głowę wysoko do góry i zastanawiając się, kim on, u licha, jest. Możliwe, iż patrzył się na obcego z otwartymi ustami. Bardzo możliwe. Dla na wpół pijanej harpii nie wydawało się wcale dziwne, że stoi niecałą stopę przed obcą mu istotą i - kiwając się i czkając raz po raz - stara się zajrzeć jej pod kaptur. Właściwie to gdzieś na granicy umysłu zdolność logicznego myślenia podpowiadała mu, że najrozsądniejszą opcją byłaby ucieczka w popłochu i zdecydowanie odwrotnym kierunku. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła i Pilka uśmiechnął się krzywo do nieznajomego, czknął, przeprosił, po czym zatoczył się i rzekł:
- Wielmożny... Eee... PAN... to tak właściwie kto...?

<Ktoś, coś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz