Słońce delikatnie ogrzewało i obejmowało swoimi połyskującymi promieniami całą okolicę. Uwydatniało wręcz jaskrawość świeżej, wiosennej trawy, jak i ciepłe kolory polnych kwiatów. Nie wydawała się jednak podziwiać tego piękna, a jedynie biegła z wyciągniętymi przed siebie rączkami. Jej smocze skrzydełka, rozłożone niemal na całą rozpiętość, powiewały wraz z wiatrem, pozwalając jej jednak na lepsze utrzymanie równowagi. Również i długi, pomarańczowy ogon pokryty twardymi, choć jeszcze nie w pełni wykształconymi łuskami skręcał się od czasu do czasu niczym u kameleona. Przyspieszyła, próbując dogonić swoją małą, puchatą zdobycz. Zaśmiała się głośno kilka razy , mając jednak cały czas wymalowane na twarzy wcale niemałe oburzenie. Zataczała sporych rozmiarów kółka, raz na jakiś czas wykrzykując różne niewinne bluźnierstwa w stronę swego celu. Nazywała go pędrakiem, tępakiem, ba, nawet małą mendą! Choć wiedziała, że osobie w jej wieku takie coś nie przystoi. Ale tu przecież nikogo nie było, prawda? Tylko ona, kolorowe motyle i uciekające przed nią stworzonko. Które zostawiało za sobą małe ślady łapek odciskających się na jeszcze wilgotnej od porannej rosy glebie. Od czasu do czasu co prawda przeleciał jakiś trzmiel czy inny nektarolubny owad wydający bzyczenie. Widziała mały, biały ogonek który wydawał się być ciągle w takiej samej odległości, mimo, że przecież biegła najszybciej jak potrafiła. W pewnym momencie zatrzymała się oburzona i oparła dłonie na kolanach, na chwilę składając smocze skrzydła. Wzięła głęboki wdech, uspokajając tym samym rytm serca, a następnie spojrzała swym gadzim, ale i piękno złotym ślepiem w małe, błyszczące oczka polnego królika. Królika niemal całego białego, jedynie o niewielkiej czarnej plamce na nosku, który zatrzymał się w równym tempie, co dziewczynka. Skierował ku niej głowę, poruszając tym swoim małym denerwującym noskiem. Podjęła kolejną próbę, powoli zbliżając się do niewinnego zwierzątka, uważając na każdy swój krok, poruszając się bardzo ostrożnie i z rozwagą. Istotka o długich uszach nie wydawała się tym przejąć, jedynie dalej obserwując uważnie ognistowłosą smoczycę, nie ruszając się nawet o milimetr. Gdy uznała, że odległość między nimi jest wystarczająco mała, skrzydlata podskoczyła w górę, układając się do przodu i... wylądowała buźką w mokrej trawie, zaciskając niewielkie piąstki. Została tak przez chwilę, oddychając ciężko w ziemię. Zmarszczyła brwi a następnie uniosła głowę, aby spojrzeć na stworzonko siedzące dosłownie tuż obok, które zrobiło minimalnego susa przed jej upadkiem. Wydała z siebie dziecięcy krzyk zdenerwowania, ale krótką chwilę po tym uspokoiła się wyciągając z włosów nasiona dmuchawców. Westchnęła, tym razem znacznie spokojniejsza, zerkając na zwierzę. Postanowiła podjąć ostatnią próbę, ale tym razem zupełnie inną metodą. Całkowicie się podniosła, przez co przepłoszyła puchatą kulkę zmuszając ją do nieznacznego oddalenia się, aczkolwiek następnie usiadła po turecku, oddychając wolno i z cierpliwością. Wyciągnęła łapki ku królikowi, patrząc nań błagalnym wzrokiem. Siedziała tak dobre dwie minuty, aż dotąd nieruchoma istota postanowiła sprawdzić dlaczego u jej prześladowcy nastąpiła taka zmiana. Małymi i ostrożnymi susikami zbliżył się do dziewczynki, na samym końcu lądując w jej rękach. Wtedy uśmiechnęła się szeroko, nawet nie zwracając uwagi na to, co się dzieje dookoła niej. Jedyną ważną rzeczą było to, iż się jej udało. Spojrzała na królika i przytuliła go mocno do siebie chichocząc przy okazji, głaszcząc po mięciutkim futerku.
- No widzisz? A jednak się dało! Zrobiłam Ci coś? No przecież nic Ci nie robię, pędraku! - Wypowiedziała wzniosłym i niezwykle radosnym tonem głosu, podnosząc się z ziemi wraz z królikiem na rękach. Trzymając go w wygodnej dla obojgu pozycji, ruszyła w głąb lasu, w stronę swojego domu. Chciała po prostu pokazać rodzicom swojego nowego przyjaciela i znów pochwalić się dobrze zagospodarowanym dniem, mimo, iż nastał ledwie ranek. Rasa Draconów rzadko kiedy poświęcała swoim podopiecznym uwagę, więc można było stwierdzić, iż rodzina Valhaarów była takim małym wyjątkiem. Mimo to, nie porzuciła żelaznej zasady wychowywania dzieci; to znaczy, niech żyją własnym życiem. W przypadku ognistowłosej smoczycy nie stało się to problemem, gdyż z każdym dniem wydawała się być coraz lepszą osobą. Taką, która potrafi dojrzeć dobro we wszystkim, choć nie zawsze to możliwe dla oka przeciętnej istoty. Nie trudno było też ukryć, iż dwójka dorosłych Draconów była szanowaną parą w Ravele, nie jednak jako miejscy urzędnicy, przyjaciele królewskich podwładnych czy inna tego typu zaszczytna profesja. Byli niezwykle respektowani, a w szczególności przez przestępczy półświatek, bo zawodowo zajmowali się oni likwidowaniem osób za pieniądze. Zaś zleceniodawcami byli Ci, którzy nie chcieli już mieć świadomości, iż czyjaś godność wciąż stąpa po tym świecie. Mała Edana jednak o tym nie miała pojęcia. Nie wiedziała, czym zajmują się jej rodzice, nigdy jej tego nawet nie próbowali tłumaczyć, uznając, że gdy przyjdzie odpowiedni czas i wiek, dziewczynka sama się domyśli. Kiedy jednak to miało nastać? Z pewnością nie, zanim ukończy dziesiąty rok życia, a przecież jeszcze nawet siedmiu wiosen nie przeżyła. Wesołym kroczkiem przeszła niemal pod próg leśnego domu, pozostałości po jej dziadku, który zmarł na długo przed tym, jak wzięła swój pierwszy oddech. Dzięki nieznacznie wyostrzonym zmysłom dosłyszała jednak, będąc parę metrów dalej, dziwne dźwięki dochodzące z drewnianego, lecz doprawdy urokliwego domostwa. Nie spodziewała się niczego, ale słyszała głos swojej matki i śmiechy kilku nieznanych sobie mężczyzn, nie potrafiła dokładnie stwierdzić, ilu. Odruchowo schyliła się aby wypuścić przerażonego królika, który natychmiast ruszył w leśne gęstwiny, woląc nie pakować się w ów sytuację. Dziewczynka nieraz była świadkiem sytuacji tego, że ludzie obrażali jej rodziców lub patrzyli na nich nawet nieraz ze strachem, ale nigdy nie słyszała kogoś obcego u siebie w domu. Instynktownie reagując, schowała się za możliwie jak najbliższym, ale starym i omszonym dębem, aby nie wydawać żadnych dźwięków. Bosymi stopami wspięła się na jeden z korzeni, zaś niedługie spodnie i zwykły podkoszulek były bardzo pomocne w utrzymywaniu zwinności ruchów. Obserwowała swój dom w milczeniu, słysząc coraz to głośniejsze dźwięki, choć nie dało się zrozumieć konkretnych słów czy zdań. Nagle w okolicy rozległ się dość charakterystyczny huk, a złotooka ujrzała swojego ojca, który niemal wyważył drzwi wraz z futryną. Zadrżała delikatnie pod wpływem tak głośnego dźwięku i tak nietypowego wyglądu. Za nim wyszli dwaj mężczyźni celujący do niego z różnych broni, nie wszystkich potrafiła jeszcze nazwać. Jeden z nich na pewno miał kuszę, pamiętała tę broń. Nie to jednak było jeszcze tak przerażające, bowiem krótką chwilę za nimi, najstarszy i widocznie najsilniejszy, jak i najwyższy mężczyzna w ciężkiej, czarnej zbroi, wyszedł z jej domku trzymając dorosłą smoczycę, jej matkę za długie, szkarłatne włosy. Wstrzymała na chwilę oddech, stąpając o krok bliżej drzewa, tak, jakby chcąc się do niego przytulić. Oparła obie dłonie z długimi pazurkami o miękki, ciemnozielony mech. Najsilniej uzbrojony mężczyzna spojrzał na swoich wyraźnie zadowolonych z siebie kolegów z powagą i rozsądkiem w oczach. Niemniej jednak, to on miał więcej broni. I to on trzymał jej matkę. Nie widziała w nim niczego dobrego, nie potrafiła ten jeden raz tego dojrzeć. I chwilę później, zaraz po usłyszeniu jaskółczego pisku gdzieś w niebie, mężczyzna wyciągnął długą maczetę odcinając kobiecie o długich, dorodnych skrzydłach głowę. Wciąż trzymając ją za włosy. Na widoku skrępowanego już od jakiegoś czasu mężczyzny. Zadrżała mocno a następnie stanęła jak sparaliżowana słysząc przebicie powietrza przez błyskawiczne ostrze. Złote oczy zaszkliły się nieco, zaś oddech stanął na nowo. Nie pozostawiając po sobie żadnego życia. Widziała krwistą strużkę wylewającą się z ust wpatrzonej weń martwym wzrokiem matki. Nie myślała teraz. Nie myślała o tym, co się dzieje. Wybiegła z rękami wystawionymi przed siebie beż żadnego dźwięku, jedynie płacząc bezdźwięcznie. Wykradła mężczyźnie głowę własnej matki, siadając po chwili i kuląc się, przytulając do siebie część jej ciała. Wtedy wszyscy troje mężczyźni zdziwili się.
- Hola! To wasze dziecko? Ej, Sarvatt, tamten gość mówił coś o jakimś dziecku? Raczej nam za tą małą nie zapłaci, co nie? Ciekawe, czy w ogóle o niej wiedział. - Zapytał ciężkozbrojny osobnik, kierując głos do jednego ze swoich współpracowników, ale wzrok i uwagę przykuwając wyłącznie małej dziewczynce. Spotkał się jedynie z przeczącym pokręceniem głowy i brakiem słownego odzewu. Wtedy jednak, dorosły Dracon korzystając z okazji odepchnął w tył dwóch osiłków trzymających go za ręce i rzucił się w stronę trzeciego, jednak nie zdążył. Ciężki buzdygan wylądował prosto między jego oczami, miażdżąc czaszkę z charakterystycznym, nisko tonacyjnym chrupotem. Cisza trwała długo. Przerywana jedynie od czasu do czasu dźwiękiem wciąż płynącej jeszcze krwi. Uzbrojony mężczyzna zostawił broń i kucnął przy małej dziewczynce, wzdychając ciężko. Nie miał na nią zlecenia. Nie dostałby żadnej monety więcej. Spojrzał na nią, a następnie wyciągnął niewielki, wypełniony złotem mieszek, podrzucając go pod jej kolana. Uniosła głowę, spoglądając nienawistnym wzrokiem prosto w jego oczy. Tęczówkami żarzącymi się niemal żywym ogniem. Widocznie przestraszyło to dwóch pomniejszych Łowców, ale osobnik w zbroi został niewzruszony. Zagwizdał na konie, które szybko przybiegły. Wskoczył na swojego śnieżnobiałego ogiera i w akompaniamencie dwóch współpracowników ruszył w swoją stronę. Zostawiając dziewczynkę, samą. Przestała się kulić, zaś krew jej matki skaziła niemal całe ciało. Dziewczynka podsunęła się na kolanach do ciała kobiety, ściągając charakterystyczny, mały wisiorek przedstawiający płaskorzeźbę smoka z niewielkim kamieniem szlachetnym po środku o ognisto-pomarańczowej barwie. Założyła go na swoją szyję, zalewając się łzami. Milcząc bezustannie, klęcząc nad ciałami obojga rodziców.
Stwór zaszeleścił cicho czarnymi naroślami wyglądającymi jak małe, błyszczące kulki na wąskich nitkach. Wydały dość charakterystyczny, ale też i najwyraźniej niewystarczająco głośny dźwięk, aby obudzić rudowłosą dziewczynę. Krótką chwilę po tym dojrzał niewysokiego mężczyznę, który, jako rzecz jasna nieproszony gość, pojawił się tuż przed nimi i zaczął wymachiwać ogniem niemal tuż przed jego pyskiem. No, tuż przed to za dużo powiedziane, ale dla niego była to dość bliska odległość. To już był ten moment, w którym warto byłoby obudzić swoją przyjaciółkę. Niebezpieczeństwo było dość duże. Ryknął agresywnie w stronę mężczyzny, zmieniając pozycję i otwierając swój zębiasty pysk, przy którym zagrzechotały również pajęcze szczękoczułki. Wtedy młoda smoczyca postanowiła otworzyć oczy, na początku spoglądając nieco zdziwiona na swojego wierzchowca, a następnie jak gdyby nigdy nic podnosząc się i przeciągając z zamkniętymi oczami. Sen, który miała, powtarzał jej się już parę razy w życiu, ale nie za często. Ciężko jej było wracać do tej chwili. Nie lubiła jej również wspominać, co zresztą miał uzasadnienie. Choć już dawno ten koszmar przestał być koszmarem, a zaczął być jedynie zwykłym snem, "przeżywanie" czegoś takiego znów i znów było dość... męczące. Była całkiem naga, miała jedynie smoczy wisiorek nieco ponad linią piersi. Rozciągnęła wszystkie mięśnie, w tym i skrzydła, które, choć nie w pełni rozwinięte, z pewnością były okazałe i wyglądały majestatycznie.
- Co jest, Cian? Jesteś głodny? Mówiłam Ci, że... - Zamarła głosem, gdy w końcu przestała spoglądać na nietypowego przyjaciela i spojrzała tuż przed siebie na nieznanego sobie mężczyznę. Nie słyszała jego wcześniejszych słów, wolała skupić się na bardzo przyjemnym i błogosławionym śnie. Przyjrzała mu się wpierw dokładnie. Miał różne barwy na twarzy i długie włosy, a także bardzo nietutejszy ubiór. Z pewnością nie był stąd. Jeszcze nigdy nie widziała kogoś w takim stroju, mimo, że okradała parę osób o bardzo "egzotycznym" guście. Przechyliła nieco głowę, kończąc badać jego ciało a skupiając się w końcu praktycznie na samej twarzy oraz na wyciągniętej ku niej, okrytej rękawicą ręce. Jej przyjaciel był przyzwyczajony do widoku ludzi, a ten tutaj nie wydawał się być po próbie ataku, więc nie rozumiała faktu, dla którego stworzenie tak się zestresowało. Spojrzała jednak znów na spłaszczoną, siatkowaną głowę i pogładziła go spokojnymi ruchami tuż przy rozwartym pysku jak i po długiej, pokrytej grubą skórą szyi. Następnie złożyła skrzydła za swoimi plecami i wygodnie ułożyła ogon na śniegu, zostawiając półkolisty ślad w białym puchu. Wydawała się zupełnie nie przejmować temperaturą, która z pewnością była minusowa. Słowo "pierścień" oraz wyciągnięta ręka bardzo dużo jej mówiła. Zdała sobie również sprawę z tego, kim on był, bo jak właściciel nie wyglądał, zaś na strażnika za słabo uzbrojony. Był Łowcą Głów, osobą polującą na ludzi za pieniądze. Nie odzywała się długi czas, po prostu patrzyła w jego oczy z niepodobną sobie powagą. Po chwili podniosła się ukazując mu już swoje nastoletnie, nagie ciało w całej okazałości i podeszła do niewielkiej torby leżącej tuż przed łapami przedziwnego stwora. Pogrzebała parę sekund i upuściła ją na puch, w dłoni zostawiając jedynie srebrny pierścień wysadzany drogocennymi klejnotami. Był dużo wart. Mogłaby go sprzedać za naprawdę dużo złota.
- Dlaczego miałabym Ci go oddać? - Zapytała spokojnym i bardzo melodyjnym głosem, który był u niej czymś zupełnie naturalnym. Podeszła nieznacznie bliżej niego, gestem dłoni uspokajając spore stworzenie. Bo w momencie oddalenia się swojej właścicieli, ryknął niespokojnie i uniósł się na wszystkie trzy łapy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz