Ciężko było stwierdzić emocje,
jakie nią w tamtej chwili targały. Przyglądała się mu, oczekując odpowiedzi,
jednak spotkała się jedynie z milczeniem i dość dziwną, ciekawą reakcją. Czuła
na sobie jego wzrok i mimo, że nie widziała nic poza ludzkimi ustami,
wiedziała, że nie jest on do końca człowiekiem. Czuła to, a umieć wyczuwać
musiała, bo inaczej w tej branży nie dałoby się żyć. Zmarszczyła brwi ponownie,
gdy zobaczyła gest jego dłoni, która najpierw spoczęła na materiale kaptura i
zaciągnęła go jeszcze bardziej na nieznajomą twarz, a następnie spoczęła przez
jakiś czas nieruchomo w powietrzu, ukazując stragan właściciela skradzionego
królika. Wiedziała, co to znaczy i nie podobało jej się to. Wiedziała, co o
niej sobie myśli zakamuflowany jegomość i chciałaby mu wiele rzeczy
wytłumaczyć, ale nie było na to szans. Uważała, że takich ludzi jak on bardzo
trudno jest zmienić. Bardzo trudno uświadomić im o istnieniu czegoś poza
pryzmatem świata, który widzą. Większość ludzi i innych ras uznawała, że
złodziejstwo to taka łatwa fucha, że wszystko ma się od razu, po łatwiźnie, bo
się nie chce. Jednak to nie były czasy, gdy robiło się coś złego komuś i ten
ktoś grzecznie czekał na roztrzygnięcie problemu w u króla, o nie. Tutaj
każdy wykazywał samosąd. A jak się trafiło na bardzo pamiętliwego delikwenta,
to trzeba było uważać na każdy skrawek swojego ciała, co by przypadkiem strzałą
nie dostać podczas zwykłego spaceru po słonecznych ulicach. Bo każdy sądzi, że
złodzieje to szumowiny z okropnym sercem, które nie widzą nic poza
materializmem ich łupów i jeszcze się z tego cieszą. To nie wyglądało tak,
przynajmniej nie w jej otoczeniu. Złodziej, żeby umieć kraść, musiał posiadać
talent lub ćwiczyć niezłomnie latami, aby opanować mistrzowsko sztukę
kradzieży. W jej przypadku miała małe ułatwienie- mamiąco uroczą buźkę, choć i
nie ta zawsze dawała radę. Mimo tego jednak, nikt nie zwolnił jej z obowiązku
trenowania swojego ciała, sztuki walki ostrzem i łukiem, a nikt też rzecz jasna
nie miał zamiaru jej tego uczyć. Rodzice
Draconów często zmuszali swoje dzieci do samodzielności bądź ukradkiem pomagali
im nauczyć się czegoś, lecz ona rodziców straciła nie kończąc nawet dziesiątego
roku życia i nie tylko szybko musiała nauczyć się samodzielności, ale i
umiejętności przetrwania. I, żeby sobie ktoś nie pomyślał, nie uważała się za
lepszą od innych, bo się tego nauczyła, czy też nie mówiła wszystkim wkoło
"nie znasz życia", bo uważała to za idiotyczne, ale bardzo
denerwowało ją przyszywanie metki na podstawie jednego czynu. Złodziej, poza
nauką walki i naturalną gibkością ciała, powinien znać również przynajmniej
podstawy charyzmy i najlepiej być samym w sobie charyzmatycznym człowiekiem,
ale najgorsze w tej fusze było to, że trzeba było uważać. Na każdym kroku
niemal, trzeba było uważać kogo się okradało, trzeba było dokładnie patrzeć i
przede wszystkim, liczyć się z konsekwencjami swoich czynów. Trzeba być
przygotowanym na to, że ktoś kiedyś może Cię w końcu złapać, zanieść do straży
lub co gorsza do króla, który nie ulegnie urokowi i przekonywaniom, to będzie
trzeba albo uciekać, albo pogodzić się ze swoim losem więźnia. Ktoś pewnie
chciałby zapytać; "więc po co tak właściwie złodzieje są złodziejami, skoro są tego same minusy?". Dziewczyna
z chęcią odpowiedziałaby, na podstawie własnych obserwacji. Niektórzy kradli,
bo nie mieli innej perspektywy na życie, niektórzy zaś jej po prostu nie
potrafili dostrzec, inni byli zafascynowani tym fachem lecz szybko rezygnowali,
a jeszcze inni czerpali z tego zwykłą przyjemność. Jak to było z nią? Na pewno
nie miałaby problemów ze znalezieniem uczciwej pracy, nie była też biedna;
potrafiła szybko zarobić, nawet, jeśli kradzież nie wchodziła w grę. Nie
czerpała z tego również jakieś większej satysfakcji, jedynie niektóre
skradzione przedmioty odstawiała "do gabloty", aby na stare lata móc
podziwiać drogocenne błyskotki innych ludzi. Mimo to, nikomu jeszcze nigdy nie
wyjawiła swojego prawdziwego celu w kradzieży i wątpiła, by ktokolwiek się miał
o tym dowiedzieć. Z przemyśleń wyrwał ją fakt bycia złapanym za ramię, znów,
przez zakapturzonego mężczyznę. Spojrzała nań nieco dzikim wzrokiem, ale
dziecinnie wywróciła oczami i poszła razem z nim.
- Chrzanić to. - Burknęła pod
nosem, strącając usilnie jego rękę ze swojego ramienia, co by przynajmniej tyle
wolności poczuć. Mimo to szła razem z nim, po niecałej minucie będąc tuż przed
straganem, z którego wykradła martwego królika. Spojrzała znudzonym wzrokiem w
oczy sprzedawcy, po czym uśmiechnęła się nieznacznie, ale najwyraźniej
szczerze. Odsunęła się o krok od księcia i oddała królika na swoje miejsce,
robiąc bardzo niski ukłon, jedną rękę przykładając do piersi, zaś drugą
teatralnie wysuwając na bok, jakby próbowała coś objąć.
- Najserdeczniej przepraszam
miłego pana, to się więcej nie powtórzy. - I została w tym ukłonie przez parę
sekund, promiennie uśmiechając się w stronę starszego jegomościa, a w pewnym
momencie nawet puszczając mu oczko. I zaraz po tym oczku, zerknęła w bok,
dostrzegając coś nieco błyszczącego się spod peleryny mężczyzny stojącego obok.
Już wcześniej to dostrzegła, jednak wolała nie zwracać uwagi, przynajmniej
tymczasowo. Ale to się już zmieniło, bo straciła swój drogocenny łup i nie była
z tego powodu jakoś strasznie zła, niemniej jednak chciała się w pewien
żartobliwy sposób "zemścić" na swoim nowym znajomym, kimkolwiek on
był. Dlatego bardzo szybkim, delikatnym i płynnym ruchem podwinęła jego
pelerynę i wysunęła zdobione ostrze z pasa, robiąc piruet i łapiąc go za rękę,
aby odwrócić tyłem do straganu, a przodem do niej. Poświęciła dosłownie ułamek
sekundy na spojrzenie na niezwykle piękny sztylet, przez chwilę nawet się
zastanawiała, kim on jest, że posiada takie caceńko, ale na myśli nie było
czasu.
- Uuu, ładne! - Schowała dłoń z ostrzem za plecami i spojrzała
ku górze, ku mężczyźnie, po czym uśmiechnęła się - tym razem naprawdę szczerze
- i bardzo pogodnie. Podskoczyła na sekundę i wolną ręką przytrzymała jego
policzek, zaś miękkie usta dziewczyny spoczęły na jego nosie, i choć trwało to
może dziesięć setnych sekundy, świat dla księcia jakby na chwilę spowolnił. Jednak
nie dla niej. Bo ona zaśmiała się cicho i opadła równie szybko na ziemię.
- To w nagrodę! - Odparła również
z radosnym śmiechem, po czym obróciła się na pięcie o sto osiemdziesiąt stopni
i odbiegła od księcia chowając sztylet do własnego pasa, a gdy była już w
niewielkim tłumie zdziwionych ludzi, gwizdnęła na palcach. Z niedużej
odległości rozległ się jakby groźny ryk, przypominający nieco te zasłyszane
czasem w lesie w nocy, gdy spędzało się noc w wiosce. Ryk drapieżnika, którego
boją się wszyscy nieuzbrojeni, a tym bardziej oddzieleni od tego świata
dostojni mieszczanie. Przemknęła niezauważenie pomiędzy dziesiątkami ludzkich
nóg, schylając nieco głowę, aby jeszcze trudniej było dojrzeć jej
charakterystyczne, miękkie włosy. Parę sekund po tym między ludzi wskoczył
przedziwny stwór, wzrostem przewyższający nieznacznie dorodnego, królewskiego
ogiera. Ognistowłosa wskoczyła na przerwę pomiędzy długą szyją a bardzo
charakterystycznym grzbietem stworzenia z dwoma ogonami. Trójnoga istota
ryknęła przeciągle w stronę okolicznej gawiedzi, wprawiając swoje dwa zęby
przypominające pajęcze szczękoczułki w drgania. Przez to wszyscy przerażeni
ludzie odsunęli się od parę metrów, pozostawiając dziewczynie jak i jej
przyjacielowi sporą dozę terenu. I już miała uciekać, nie przejmując się
zupełnie biegnącą w jej stronę strażą, czy księciem obserwującym ją bez
przerwy, ale nagle usłyszała jako nieco znajomy dźwięk. Z oddali. Chwilę zajęło
jej zorientowanie się, do jakiej istoty ten dźwięk należy, niemniej jednak było
to bardzo dużym zaskoczeniem. Stworzenie o dwóch ogonach machnęło nimi
niespokojnie, unosząc się na jednej tylnej łapie niczym patrolująca teren
łasica, zaś dziewczyna objęła jego szyję i pogładziła istotę delikatnie po
grubej skórze, aby je uspokoić. Oboje wiedzieli, co się święci i wyczuwali
biegnące w ich stronę stworzenie. Wzrok złotych oczu ognistowłosej zwrócił się
nagle ku zakapturzonemu mężczyźnie, nie bardzo wiedziała co sądzić.
- Książę...? - Zapytała cicho
samą siebie, zamierając w miejscu, uspokajając jedynie swojego niespokojnego i
wyraźnie niepewnego przyjaciela. Żyła w tym mieście trochę i niemal codziennie
u przebywała, co prawda nietrudno było nie słyszeć o tragedii królewskiej
rodziny czy o samej rodzinie, ale też zdarzyło jej się raz w życiu dojrzeć to
stworzenie. Dziewięcioogonowy lis, zwiastujący mniejsze bądź większe niebezpieczeństwo
księcia, który to w razie problemów zawsze przybędzie mu na pomoc. Spojrzała
ukradkiem na zdobiony sztylet. Teraz wydawało się to wszystko nabierać sensu.
Klepnęła stworzenie w szyję, przez co ten lekko opadł na ziemię i spiął
mięśnie, w każdej chwili będąc gotowym do długiego susu, jednak na razie będąc
powstrzymywanym przez swoją właścicielkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz