Zadziwiającym mogłoby się zdawać
to, że zza okien zamku świat zewnętrzny wydawał się być ciepłym i zapraszającym
do jakichkolwiek podróży. Słońce podczas zimy jednak niewiele znaczy. Pomimo
jego promieni, znaczna część królestwa Drothaer była okryta śnieżną pierzyną, a
ziemia przesiąkła lodem już wiele dni temu. Świecący wskaźnik dróg niestety nie
ogrzewał świata na tyle, by móc przebywać na zewnątrz dłuższy czas. Mróz
szczypał nos i tym samym przyprawiał go o rumieniec, a oczy łzawiły, gdy tylko
poruszył się silniejszy, przeszywający wiatr. Nie można było temu zaradzić,
jedynym bowiem lekarstwem na brak takich objawów było spoglądanie z komnaty w
wierzy na pałętających się po drogach mieszkańców. To jednak w żaden sposób nie
to samo, jak to, gdyby móc stąpać pośród nich. Sprzedawać towary, niekiedy
zawyżając, a niekiedy zaniżając ceny. Chłód przebijał się przez ich kości, a
oni pomimo znużenia, wciąż stali przekrzykując się, by zdobyć jak najwięcej
pieniędzy. Nigdy nie posiadał tego problemu, choć jego serce im współczuło
tylko w pewnym sensie. Zawsze uważał, że ludzie mogliby osiągnąć więcej, gdyby
tylko tego chcieli, gdyby wykazali większe zainteresowanie i wreszcie z odwagą
spróbowali to zdobyć. Tak się nie działo, może brakowało im przewodnika, kogoś
kto pokieruje marnymi, zagubionymi duszami. Znaczna część społeczności znała
swoje obowiązki oraz przeznaczenie, które na nich zrzucono. Czasami jednak ktoś
próbował i pomimo niskiego stanu urodzenia – dostawał to, czego pragnął. Istoty
myślą, że są zależne od losu, lecz to nie zawsze on nimi kieruje, pomimo, że
czasem tylko kontroluje czy jakakolwiek równowaga nie została przypadkiem
zachwiana. Czarne włosy księcia zostały splecione w dość luźny i nieco
rozpadający się warkocz, na końcu obwiązany rzemieniem, by całość nie rozsypała
się przy najdrobniejszym ruchu, czy pod wpływem czasu. Nie można było
powiedzieć, że nie lubił mieć skupionych w jednym miejscu swych włosów, jednak
mimo wszystko tańczące na wietrze, po wyjściu z zamku, zawsze wyglądały o niebo
lepiej, przynajmniej w jego mniemaniu. Kiedy służka, która wykonała swoją pracę
w jego komnacie, składającą się z posłania łoża oraz ubrania samego jegomościa
wyszła, sarnie ucho zwróciło się w stronę drzwi, jakoby nasłuchując
oddalających się kroków. To znów była jego szansa. Młodzieniec opuścił swe
ciepłe już przez wpływ ciała krzesło, a kolejno podszedłszy do miękkiego
siedziska, zabrał zeń szkarłatny płaszcz i zarzuciwszy go na ramiona spiął go pod
szyją jedną broszką w kształcie okręgu, na którym wyryta została łodyga z dwoma
liśćmi. Nie była zbyt okazała i drogocenna, bardziej sentymentalna, bowiem była
zwyczajnie stara, a Silyen przywiązywał do tego dość sporą wagę. Nie miała
zwracać na niego uwagi, wystarczyło już, że jego peleryna nie była
ciemnozielona, szara czy brązowa. To mogło już przykuwać uwagę ciekawskich
mieszczan. Cicho i ostrożnie uchylił drzwi komnaty, wychylając głowę na chłodny
korytarz zamku, by rozejrzeć się i upewnić, że nikt nie idzie w jego stronę. Wystąpił
więc na twardą posadzkę z kamienia i zamknął za sobą drewniane zdobione drzwi,
powoli dbając o każdy szczegół. Wydawał się być dyskretny, a każdy jego krok z
dużą dokładnością został przemyślany, gdy tępo wpatrywał się w życie za oknem
przed kilkoma minutami. Zmiennokształtny elfim krokiem sunął do najniższego
okna w zamku, by móc przez nie opuścić mury domu. Wyjście przez główną bramę
zostałoby zauważone, a pomimo przyjaciół na dworze istnieli również ci, którzy
o wiele bardziej cenili króla i królową, a ich szczerość była nagradzana w
każdym calu. Dziadkowie jednak bardzo często dowiadują się o jego wyjściach,
przez to, że nie są zwyczajnie głupi, znają go i doskonale też rozumieją jego pociąg
do wolności. Pomimo braku jakiegokolwiek innego buntu, ten mimo wszystko był
dość uciążliwym objawieniem charakteru młodego Talishaara. Kiedy tylko dotarł
do kuchni, która znajdowała się na najniższym piętrze, chwycił w dłoń jedną z
bułeczek i z lekkim uśmiechem powitał wszelakich kuchcików, którzy zajęci byli przygotowywaniem
obiadu dla rodziny królewskiej, że nawet nie zauważyli jak między nimi przemyka
książę, który po chwili wyskakuje przez okno. Wtedy już zostało mu jedynie
przebrnięcie przez mur i oddanie się nogom, które miały go ponieść tam, dokąd
chciały. Uszy Silyena nasłuchiwały z wyczuciem, kiedy z narzuconym już kapturem
na głowę, szedł cieniem gryząc co rusz bułkę. Podeszwy butów ugniatały śnieg, a
płaszcz, którego części nie były spięte broszą, złowrogo powiewały, znacznie
wyróżniając się wrogą czerwienią. Czarnowłosy rzucił okiem w stronę głównego
wejścia przez mury do zamku, a potem chwytając jabłko w zęby, rozpędził się od
budynku i skoczył na mur, odbijając się od niego nogą, dzięki czemu mógł
chwycić się jego końca ręką, potem drugą i wciągnąć się powoli na górę, by
przedostać się na drugą stronę. Zeskoczyć było już bardzo łatwo, a za murem
też, poczuł jak opuszcza go większa część adrenaliny i przy okazji, że czuje
uderzenie nowego wyzwania. Obszerny kaptur osłaniał jego twarz, przez co
jedynie widoczne były jego zęby, które co jakiś czas kąsały ciepłą jeszcze
bułkę, której to braku kuchcikowie z pewnością nie dostrzegą. W końcu, chyba
ich nie liczyli. Czarnowłosy nie szedł pospiesznie, wręcz przeciwnie,
przechadzał się spacerem po skutych lodem drogach. Konie nie przemieszczały się
nazbyt prędko, a przeciwnie, szły stępem prowadzone przez woźnice. Wozy co
jakiś czas lekko ślizgały się na lodowych dywanach, dając wrażenie zadziwiająco
lekkich, jakoby to wiatr spychał je z toru. Jego uszy otulił stłumiony
materiałem kaptura – gwar. Taki, którego nie był w stanie dosłyszeć podczas
pobytu na wierzy w komnacie, czy w sali tronowej, jadalni, kuchni czy chociażby
łaźni. Panowała tam cisza, a wkoło rozchodziło się przybijające echo. Kiedy był
dzieckiem, lubił krzyczeć tak głośno, by ściany mogły go przedrzeźniać, jego
obowiązek przejął jednak młodszy brat, który z drewnianym mieczem biegał po
korytarzach walcząc z niewidzialnymi przeciwnikami. Młodość to jednak piękny
stan, w którym dostrzega się szczegóły tak błahe i dla dorosłego oka z
pewnością nielogiczne, niepraktyczne i zwyczajnie niemożliwe. Silyen rozglądał
się co jakiś czas, idąc w stronę najbardziej zatłoczonego miejsca, czyli
głównego rynku, gdzie były sprzedawane wszelakie przedmioty, od wyrobów zza
granic miasta po tutejsze ryby sprzed tygodnia. Najczęściej jednak zatrzymywał
się tam przy dywanach z sierści zwierząt. Zdumiewały go wszelakie maści
stworzeń, a także to, z jakich ów dywany niekiedy zostały stworzone. Z daleka
jednak spoglądał na wszelkie stragany, idąc z prądem ludzi. Dojrzał również
czarne płaszcze zimowe z naramiennikami prawdopodobnie wykonanymi z sierści jaka.
Dobrym było jednak wpatrywanie się w poczynania ludzi, bowiem nie uszła jego
uwadze niewielka pułapka drobnej osoby. Szczerze mówiąc rzadko by świadkiem
jakiejkolwiek kradzieży. Istoty roiły to po to, by jakoś się utrzymywać, aby
radzić sobie w trudniejszym od jego, życiu. Zwyczajny sprzedawca znikąd stracił
ze swego stanu na kilku deskach nieoskórowanego zająca, a krzycząc w niebogłosy
ludzie obracali się za uciekającą kępą rudych włosów. Wydawały się być zrodzone
z ognia, niczym jego płomienie, które tak bardzo chciałyby dorównać słońcu swym
pięknem i temperaturą. Poprawiwszy swój szkarłatny kaptur przełknął ostatni
kawałek bułki i ruszył pospiesznie za dziewczyną, przeciskając się pomiędzy
tłumem. Kiedy hordy różnych ras przeludniły się, młodemu mężczyźnie udało się
złapać przedramię nieznajomej i lekkim szarpnięciem – zatrzymać ją. Nie
aprobował kradzieży, ani żadnego innego złego postępowania. Dlatego skryty za
osłoną kaptura, spojrzał na nią tak, że nie miała możliwości dojrzenia jego
twarzy, prócz ust.
- Kradzież nie popłaca, jeśli mówiono ci już o tym. Ten mężczyzna marzł po to, by zarobić pieniądze, a ty nie robiłaś nic, by ukraść jego towar. – nie mogła dojrzeć jego piorunującego wzroku.
Jako książę, nawet w ukryciu czuł potrzebę stania na straży dobra. Nie popierał żadnych łotrzyków, twierdził, że to osoby, które są zbyt leniwe, zbyt mało ambitne, by mogły osiągnąć coś większej wagi. Jednak nie był w stanie niczego na to poradzić. Nie twierdził, że byłoby to łatwe, wręcz przeciwnie, jednakże starania do czegoś prowadzą, natomiast pójście na łatwiznę to jedna z najgorszych w życiu dróg. Mierzył ją więc wzrokiem, fakt faktem, należała do urodziwych, jednak on nie był typem osoby, która dałaby się omamić kilkoma uroczymi minami. Jego uszy nie były widoczne z kaptura, bowiem skulił je na tyle mocno, że z pozoru wyglądał na zwykłego wędrownego człowieka, ewentualnie rycerza, który to aktualnie nie przydział zbroi.
- Kradzież nie popłaca, jeśli mówiono ci już o tym. Ten mężczyzna marzł po to, by zarobić pieniądze, a ty nie robiłaś nic, by ukraść jego towar. – nie mogła dojrzeć jego piorunującego wzroku.
Jako książę, nawet w ukryciu czuł potrzebę stania na straży dobra. Nie popierał żadnych łotrzyków, twierdził, że to osoby, które są zbyt leniwe, zbyt mało ambitne, by mogły osiągnąć coś większej wagi. Jednak nie był w stanie niczego na to poradzić. Nie twierdził, że byłoby to łatwe, wręcz przeciwnie, jednakże starania do czegoś prowadzą, natomiast pójście na łatwiznę to jedna z najgorszych w życiu dróg. Mierzył ją więc wzrokiem, fakt faktem, należała do urodziwych, jednak on nie był typem osoby, która dałaby się omamić kilkoma uroczymi minami. Jego uszy nie były widoczne z kaptura, bowiem skulił je na tyle mocno, że z pozoru wyglądał na zwykłego wędrownego człowieka, ewentualnie rycerza, który to aktualnie nie przydział zbroi.
[Edano?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz