czwartek, 26 stycznia 2017

Od Edany do Silyena #4

Ciężko było również stwierdzić, co dokładnie łączyło Edanę i jej niezwykle interesującego przyjaciela. Nigdy nie było im nic narzucane, nigdy też żadne z nich nie było zmuszone do tego aby trwać przy sobie, oni się po prostu ze sobą związali. Kilka lat temu, gdy dziewczyna uciekała z lasów Ravele na jego grzbiecie. Wtedy żadne z nich nie zwracało uwagi na to, że są sobie zupełnie obcy i warto byłoby się rozdzielić. Wtedy jedynym ich celem była ucieczka; w możliwie jak najdalsze miejsce. Przez drogę zdążyli się do siebie przyzwyczaić, spędzić kilka wspólnych nocy, zaakceptować obecność obydwu ze stron. A co, gdy już znaleźli się przed Falamor? Cian zdał sobie sprawę z faktu, że nie poradzi sobie sam w zupełnie nieznanym lesie i po innej stronie kraju, nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Przez to podążał za ognistowłosą długi czas, aż ta w końcu nie nadała mu imienia i nie zawołała go pierwszy raz. W ciągu tych kilku lat zdążyli ze sobą przeżyć tyle, ile niejeden chciałby przeżyć z przyjacielem w ciągu całego swojego życia, a każdy osobny dzień umacniał ich relację, aż w końcu ta nie stała się żelazna. Nie potrafiłaby teraz wyobrazić sobie sytuacji, w której poza murami miasta przesypia samotne noce, albo poluje bez towarzystwa trójnożnego stwora. Cian też nie miałby co ze sobą zrobić, gdyby nie częste nawoływania jego przyjaciółki, wspólne ucieczki przed nieznajomymi ludźmi, długie niezrozumiałe dla niego spacery zainicjowane przez dziewczynę czy choćby każda niebezpieczna sytuacja wymagająca nagłej interwencji z jego strony. Byli do siebie mocno przyzwyczajeni, wręcz uzależnieni od siebie, czerpali radość ze spędzonych wspólnie chwil. Dlatego uznała to stworzenie za swojego jedynego przyjaciela, za całe może nie tak wcale długie życie, ale gdyby coś mu się stało lub co gorsza, po prostu by zniknął z tego świata, jej życie stałoby się bardzo monotonne i bez smaku. Nie potrafiłaby już się uśmiechać, tak, jak teraz, ani patrzeć na wschód słońca niemal każdego poranka, uznając, że ten dzień jest piękny. Rozstanie z jej towarzyszem w tej sytuacji nie było najmilsze, ale wiedziała, że wróci do niego, prędzej czy później znów się ze sobą spotkają i może pojadą do lasu, aby nazbierać dorodnych maślaków z początkiem wiosny. No bo, przecież nie miała zamiaru przesiadywać całego swojego wyroku w smutnej, szarej celi, prawda? Spojrzała na księcia nieodgadnionym wzrokiem, gdy mówił do niej, nazwał ją parszywą złodziejką z prychnięciem godnym prawdziwego narcyza, a następnie oddał jej wisiorek do żelaznych rąk jednego ze strażników. A dokładniej tego, który ją trzymał. Uśmiechnęła się ciepło patrząc prosto w szare tęczówki. Nie był to dla niej jakoś strasznie ważny przedmiot, jedynie pamiątka po rodzicach, ot, taki mały sentymencik. Nie żałowałaby straty, niemniej lubiła go przy sobie nosić, o każdej porze dnia i nocy, czuła się mało komfortowo nie czując chłodnego metalu na swojej klatce piersiowej. Niemniej uśmiech nie znikał, będąc reakcją na ten niezbyt przyjazny czyn, odtrącenie jej zaufania. Westchnęła spokojnie i przemilczywszy całą sytuację bez żadnego oporu dała się odwrócić, a następnie schylić swój kark ku ziemi, co wcale nie było wygodne. Gdy strażnicy ułożyli się już w szereg mający odeskortować ją do lochu, na oczach księcia, bowiem zrobiła to specjalnie tak, aby tylko on mógł to zobaczyć, wykradła błyskawicznym i niezwykle delikatnym ruchem ręki wisiorek od mężczyzny w lśniącej zbroi, a następnie niezauważenie dla nikogo poza Koroną, włożyła go do ust i schowała pod językiem. Kątem smoczego oka zaobserwowała istotę o sarnich uszach, która wskoczyła na dorodnego ogiera i ruszyła w stronę zamku wraz z dziewięcioogonowym lisem. Natomiast ona, prowadzona przez ciężkozbrojną piechotę, poruszając się ślimaczym tempem, co momentami było wręcz irytujące, ruszyła ku pałacowemu więzieniu, patrząc się co jakiś czas na obserwujących ją, jeszcze mocno zaskoczonych przed chwilą zaistniałym zajściem ludzi. Niecałe dwadzieścia minut później, bo jakoś w połowie drogi przyspieszyli tempo, przeszli nieznacznie obok pałacu i skierowali się ku dość osobliwej fortyfikacji, a tam już tylko przeszli przez stalową bramę. Po zamknięciu jej wszystko jakby się zmieniło; słońce już nie raczyło docierać ani jednym małym promyczkiem do środka, zaś wnętrze oświetlał jedynie żółty płomień pochodni i kilkunastu świeczek ułożonych przy biurku komendanta. Rozglądała się po całym tym pomieszczeniu, jednak zanim trafiła do lokacji z celami więziennymi, spotkała się również z dość żmudnym spacerem po długim, zacienionym korytarzu. Miłym zaskoczeniem był fakt, że tuż przed właściwą salą stało jedno zakratowane, ale za to naprawdę spore okno, przez które wpływał przyjazny strumień chłodnego i świeżego powietrza. Natomiast tuż pod ów oknem znajdowało się następne biurko, prawdopodobnie celnika, trzymającego klucze i sprawującego wartę więzienną, co by przypadkiem nikt nie próbował uciec. Bo i prawdą było, że na obdartym, ale wyglądającym na wygodne krześle siedział dość wysoki, lekko pomarszczony mężczyzna na oko licząc sobie trzydzieści parę lat, z lekkim zarostem w formie brody jak i wąsów. Spojrzał nienawistnym spojrzeniem na dziewczynę, gdy była tuż obok niego, ale właśnie przez to skupienie na jej smoczych oczach nie był w stanie dojrzeć ni usłyszeć tego, że ukradkiem sięgnęła po jedną z dwóch par kluczy od celi więziennych. Dalej przyglądała się ścianom, teoretycznie czysto rekreacyjnie, ale biorąc pod uwagę drugie dno, również zwracała dość dużą uwagę na kratowane okno, które było wręcz idealnym sposobem ucieczki dla osoby tak zwinnej i drobnej jak ona. Pytanie tylko, jak pozbyć się celnika, skoro ten stoi dosłownie pomiędzy jej celą a ucieczką. Na razie jednak nie zaprzątała sobie tym głowy, a zwróciła uwagę na nielicznych zaciekawionych starców stojących za metalowymi prętami, przyglądającymi się jej jak bardzo ładnemu kąskowi akurat na łóżko idealnemu. Bo wprawdzie, jej ładna buzia czasem była również przekleństwem, biorąc pod uwagę, jakiej była płci. Najbardziej jednak zainteresowała się jedynemu posiwiałemu mężczyźnie, w celi na prawo od niej, który siedział skulony w kącie patrząc na nią przenikliwym wzrokiem. To nie było pożądanie, ani żadna konkretna emocja, nie potrafiła zrozumieć tego spojrzenia. Również przypatrywała mu się jakiś czas, aż w końcu nie wrzucono jej siłą do chłodnej, przyciemnionej celi.
- Masz tu, oddawaj zbroję i zakładaj to. - Warknął z niskim śmiechem jeden ze strażników, rzucając w jej stronę starą beżową szatę i spodnie, przypatrując się prześmiewczym jak i bardzo pożądliwym wzrokiem na jej okryte jeszcze zbroją ciało. Wydawała się jednak tym zupełnie nie przejąć, czym prawdopodobnie zawiodła wszystkich uzbrojonych, zapewne mających na celu sprawić jej dużą dozę zażenowania, bo bez skrupułów rozebrała się do naga ukazując szczupłe, idealnie gładkie i blade, z lekka jakby wręcz połyskujące ciało. Nie zwracając najmniejszej uwagi na reakcję strażników, po prostu nałożyła na siebie o wiele za dużą, męską koszulę, nawet nie ubierając spodni, bo pierwszy kawałek materiału zakrywał wszystkie najintymniejsze punkty. Następnie jeden z mężczyzn wziął jej elastyczną zbroję, celnik zaś zamknął prętowe drzwi i wrócił do swojego stanowiska. A istota o spiczastych uszach i ognistych włosach, po chwili jakby lekko zdenerwowana ściągnęła z siebie śmierdzącą koszulę i rzuciła nią w kąt, podobnie, jak i spodniami, biorąc głęboki wdech. Zupełnie naga, usiadła na lodowatym i wilgotnym łóżku, wpatrując się najpierw w ściany, a następnie przymykając delikatnie oczy i opierając swoje skrzydlate plecy o zimną ścianę. Co prawda, książę miał bardzo przystojną twarz i z pewnością również ciało, ale ładna buzia to nie wszystko, czego ona sama była idealnym przykładem. W takim spokoju właśnie, mając w końcu chwilę teoretycznej samotności, analizowała całą zaszłą przed chwilą sytuację. Podczas tego również wyciągnęła spod języka lekko wilgotny od śliny wisiorek i nałożyła sobie na szyję, zaś płaskorzeźba smoka odznaczała się teraz srebrną barwą pomiędzy jej niewielkimi, ale ładnymi piersiami.  Machnęła smoczym ogonem, a następnie skrzydłami, co można było porównać do jej sposobu na chwilowe wyżycie się, ale czy tak naprawdę była zła? Spotkała się z czymś, co niekoniecznie było po jej myśli, ale wcale nie przeszkadzało jej to nadto. Myślała o księciu i o tym, co właściwie teraz będzie, bo szczerze powątpiewała w to, że tak po prostu będzie teraz siedzieć w celi, za to, co zrobiła Koronie, i to na oczach wielu ludzi. Ktoś musiał po nią przyjść, albo chociaż i strażnicy powinni dostać rozkazy na odpowiednie ukaranie jej. Była ciekawa tego wszystkiego i można powiedzieć, że w jej sercu rodziła się nawet mała iskierka przyjemnej adrenaliny. Coś się działo. Coś, co pozwalało na poczucie, że jeszcze się żyje, że nie jest się tylko małą szarą istotką muszącą przeżyć swoje życie w jakikolwiek sposób, aby skończyć pod ziemią lub jako pokarm dla wygłodniałych drapieżników. Bywała już w więzieniach w Ravele. Lecz czy to oznaczało, że była kiepską złodziejką? Możliwe. Dużo bardziej jednak prawdopodobnym było to, że nigdy nie przejmowała się swym losem tak bardzo, i że zawsze miała pewność wydostania się z niechcianego pomieszczenia, a w razie nieudanej próby... cóż, trudno. Biła się ze swoimi myślami przez długi czas, osuwając się po ścianie i lądujący w końcu całym ciałem na "łóżku", o ile tak można było to nazwać, a przynajmniej taką funkcję miało pełnić i wyciągnęła ręce nad głowę, aby się przeciągnąć. Jej skrzydła w całej swojej okazałości miały całkiem sporą rozpiętość. Potrafiła całkiem nago spać na śniegu, więc czemu miałaby nie przeżyć kilku nocy w tym więzieniu? Tu po prostu było nudno.

To będzie dłuuuuuuuuga noc. - Odparła do samej siebie podczas przeciągania się, a następnie przewróciła się na bok buzią do ściany i skuliła swoje ciało, zakrywając je częściowo smoczymi skrzydłami o dwóch różnych barwach.

Czemu oni patrzą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz