środa, 25 stycznia 2017

Od Saraia do Edany



Dziki prychnął niezadowolony.  Ślad po rabusiu, którego Sarai poszukiwał od paru dni,  urwał się. Nie, żeby było to jakoś rzadko spotykane zjawisko, że zbiega nie uda się pojmać, jednak zawsze pozostawiało uczucie niedosytu i rozczarowania.  Poniekąd też niezadowolenia, że będzie musiał podjąć się kolejnego zlecenia i rozpoczynać poszukiwania od nowa.
Problem z rabusiem był, prosto ująć, oczywisty. Mężczyzna nie wyróżniał się wogóle z tłumu,  podobno ubrany był jak przeciętny mieszczanin, twarz tak pospolita, że po zamknięciu oczu nikt nie był sobie w stanie jej przypomnieć. Namierzanie istot bez żadnych znaków szczególnych było najbardziej uciążliwym zadaniem spośród wszystkich. Dzięki swojemu odmiennemu wyglądowi, często udawało mu się zastraszać ludzi, w celu uzyskania informacji o zbiegu.
Jednak nie w tym przypadku. Medyk pracujący w mieście, u którego podobno widziano poszukiwanego rabusia, był osobą wyjątkowo odporną na perswazję.  Z satysfakcją zasłonił się tajemnicą lekarską. Pobłażliwe spojrzenie zielonych oczu, takie, jakim traktuje się dzieci zadające niezręczne bądź głupie pytania, zniechęcało  do zadawania kolejnych pytań. Fakt, że medyk ze stoickim spokojem podczas rozmowy wycierał ręce ze krwi,  zniechęcał nawet w większym stopniu.
Natomiast, gdy dziki podjął się próby zastraszenia lekarza, ten spojrzał nań, początkowo z niedowierzaniem, następnie z bezgranicznym zlekceważeniem usłyszanej groźby. Uśmiechnął się, po czym teatralnie obrócił i mówiąc, że musi wrócić do pacjentów, przeszedł do drugiej sali. W pomieszczeniu został jedynie skonfundowany Sarai. U większości osób budził swego rodzaju niepokój, ze względu na nietypowy wygląd i odmienność.  Jak widać, medyk pozostał na ten szczegół niewzruszony, czego Sarai się nie spodziewał. Z niezadowoleniem musiał przyznać, że zawalił całe zlecenie, zniechęcając do siebie lekarza na samym początku  rozmowy. Jako że sakiewka nie świeciła zbytnio pustkami, nie czuł potrzeby, by dalej męczyć się w tej sprawie. Zbiegów w stolicy nie brakowało, więc może spokojnie podjąć się innego zadania.
Nadal zirytowany opuścił kamienicę medyka. Jeszcze bardziej zirytował się, gdy dotarło do niego lodowate powietrze. Poprawił futrzany kołnierz i na ręce naciągnął skórzane rękawice.  Zaczął w myślach narzekać, jak to w jego rodzinnej krainie było cieplej. I przynajmniej nie było tego białego deszczu. Śniegu, to jest.
 Na ulicy stał, drzemiąc najspokojniej, wierzchowiec dzikiego. On akurat ładnie znosił chłodniejsze temperatury, pokrywając się puchatym zimowym futrem. Sarai nie obawiał się kradzieży własnego konia. Ten wyglądał zbyt niepozornie, by potencjalny złodziej mógł się nim interesować. Dziki poklepał  ogierka po szyi, po czym wskoczył na niego. Następnie  skierował się w stronę najbliższego posterunku straży miejskiej. Ci zazwyczaj mieli informacje na temat paru nagród za zbiegów. Czasami  nawet zdarzało się, że byli w stanie podać  nieoficjalne wiadomości, na przykład o prywatnych zleceniach, nie fundowanych przez Koronę, a bogatych. Te najczęściej bywały ciekawsze i najbardziej opłacalne.
Gdy dotarł do strażnicy, został powitany podejrzliwymi i drwiącymi spojrzeniami.  Część nieznajomych  zawsze była podejrzliwa i ciekawa, a część zawsze zastanawiała się, czy dało by się dzikiego pokonać w potencjalnej walce, okraść z czegokolwiek, bądź po prostu sprawić, by przestał czelnie wyglądać. Zazwyczaj jednak powstrzymywała ich ostrożność.
Przynajmniej  był rozpoznawany przez większość strażników jako łowca nagród, czyli osoba w jakiś sposób jednak pożyteczna.  Zazwyczaj nie musiał dopytywać o wydarzenia, tylko strażnicy, ci przynajmniej, którzy się już z nim oswoili bądź byli zbyt znudzeni wartą, opowiadali mu większość sytuacji mających miejsce w mieście.  Lubili opowiadać, byle by dostarczyć im chwilę rozrywki. A wizyty dzikiego, ku jego niezadowoleniu, właśnie traktowali jako rozrywkę. Atrakcję urozmaicającą dzień.
Strażnik o szpakowatych,  ciemnych włosach westchnął ciężko gdy go zauważył.
- Masz szczęście, akurat odwiedził nas szlachcic. Awanturuje się od parunastu minut o natychmiastowe pojmanie jakiejś drobnej złodziejki - odezwał się, głosem tak monotonnym i grobowym,  aż ciężko było go słuchać.  Jednocześnie gestem ręki wskazał,  że dziki może wejść.
Sarai podziękował pokrótce,  zeskoczył z wierzchowca i wszedł do strażnicy, po czym odszukał pokój komendanta straży. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę głośno prowadzoną w nim dyskusję.
- Macie ją znaleźć teraz! Jest złodziejem! To wasz obowiązek, czyż nie? - handryczył się młody szlachcic. Jego duma musiała zostać szczególnie urażona, poprzez kradzież jego mienia. 
Mina komendanta wyraźnie mówiła, że walczy ze sobą, by nie rozkazać wyprowadzić panicza. Ewentualnie, żeby go nie zabić. Spojrzał na dzikiego, gdy ten cicho wszedł do pomieszczenia i zmarszczył brwi w namyśle.  Po chwili odwrócił się znów do bogacza.
- Prawda,  jednak naszym obowiązkiem głównym jest sprawowanie porządku, nie odzyskiwanie utraconego mienia - odpowiedział, spoglądając na Saraia. - Ale są zawsze jeszcze łowcy nagród.  Jeżeli zależy wielmoży na odzyskaniu pierścienia, zanim zostanie on sprzedany u pasera - dodał  od razu, nie pozostawiając szlachcicowi czasu na protesty.  Wtedy też młody szlachetka, podążając za wzrokiem komendanta, spojrzał na dzikiego.
Niechęć zawitała na twarzy mężczyzny, pewno na myśl o tym, że będzie musiał zapłacić łowcy.  Sapnął z niezadowolenia, obrzucił Saraia nieprzychylnym spojrzeniem, po czym odezwał się w końcu.
- Zapłacę, jeżeli odzyskasz pierścień. I dorzucę premię, jeżeli złodziejkę spotka sprawiedliwość - powiedział, w jego głosie dało sie usłyszeć tłumioną furię.  Odetchnął jednak po chwili, gdy łowca zaczął dopytywać się o szczegóły zdarzenia i wygląd dziewczyny.
Zaśmiał się w duchu, ponieważ dziewczyna, młoda podobno, było bardzo charakterystyczną istotą, przynajmniej znalezienie jej będzie prostsze. Gdy szlachetka dodał, że złodziejka jest draconką, zadanie od razu przestało tak odpowiadać dzikiemu.  Unikał drakonów, ze względu na kwestie wiary i tradycji, które nadal wprawiały go w konsternację. Z jednej strony -  wpojony mu  został szacunek do smoków, a właśnie spotykał bezpośrednich ich potomków. Sarai prychnął.
Panicza zbiło to z tropu, więc dziki przeprosił szybko i zaczęli ustalać kwotę wynagrodzenia.
Pierwszym miejscem, które odwiedził Sarai, był główny rynek. Dochodziło tam do największej liczby kradzieży, więc nie zaszkodziło sprawdzić.  Dodatkowo, powoli zbliżał się wieczór, więc Sarai wolałby wrócić do karczmy, a rynek akurat był mu po drodze.
Oczywiście, zauważył tam jakieś drobne kradzieże, jednak żadna z nich nie została dokonana przez chociażby rudą dziewczynę. Tym bardziej - draconkę. Było też paru żebraków, których mógłby przepytać. Wiedział jednak, że jeżeli złodziejka jest lubiana, a to podpowiedział mu komendant na odchodnym, to raczej istoty z jej środowiska nie pomogą mu w żaden sposób. Ba, ostrzegą ją nawet, a następnego dnia pewno już pierścień będzie sprzedany i złodziejka się gdzieś ukryje. Westchnął w duchu, po czym zawrócił konia w kierunku karczmy.  Jedyne jak mógł ją znaleźć, to przyłapać na kradzieży. Próbę przekupienia żebraków zostawił sobie na następny dzień.
Odprowadził Tsintaha do stajni, będącej koło karczmy. Zaśmiał się, widząc kolejny plus jazdy bez siodła, czy ogłowia z wędzidłem. Nie musiał się martwić o ten sprzęt.  Związał jedynie wodze na potylicy ogierka, tak by ten nie mógł się o nie zaplątać, jakby się położył i wstawił go do wolnego boksu.
Wchodząc do karczmy odetchnął i rozglądnął się po gościach, jednak nie zauważył niczego ciekawego.  Grupa ludzi siedziała i radośnie grali w karty, co chwilę wybuchając hucznym śmiechem, większość po prostu biesiadowała. Sarai upatrzył sobie ławę jak najdalej od grających. Chciał zjeść w spokoju, bez zaczepiających go osób. Dodatkowo nie rozumiał gier karcianych. Mało którą grę północnych rozumiał. Podszedł do karczmarza i zamówił coś do zjedzenia, jakiś pieczony drób, a tak przynajmniej zrozumiał z szybkiej i niewyraźnej mowy mężczyzny. Opłacił też boks dla Tsintaha i pokój dla siebie. Podstawowe rzeczy zapewnione.  Wrócił do upatrzonego stołu i ze znudzeniem, ku swemu niezadowoleniu, musiał czekać. W celu zapewnienia sobie rozrywki, zaczął obserwować gości. Po chwili jego wzrok spoczął na grających.  Akurat grała jakaś drobna dziewczyna  przeciwko barczystemu mężczyźnie. Sarai przyjrzał się dokładniej młodej osobie. Szpiczaste uszy, rude włosy. Rude, że aż przypominały ogień. Zgadza się z ogólnym opisem szlachetki. Po chwili obserwacji Sarai mógł spokojnie dodać, ze jej zachowanie też pasowało do przedstawionego.  W momencie,  gdy dziewczyna machnęła miedzianoczerwonym ogonem, nie miał wątpliwości, że zupełnie przypadkowo udało mu się ją znaleźć. Zlecenie mogło okazać się prostsze, niż przypuszczał.
I, oczywiście, w jednym momencie, karczmarz przyniósł jego pieczony drób, dziewczyna obróciła się na pięcie i wyszła z karczmy. Sarai spojrzał z żalem na swoją niedoszłą kolację, po czym zebrał szybko rzeczy - rękawice i sztylet głównie, i wstał, podążając za dziewczyną.  Starał się zignorować nienawistne spojrzenie, jakie rzucił mu karczmarz.
Dziki założył, że o ile dziewczę nie założy kaptura czy czapki, łatwo będzie mu ją znaleźć na wieczornych ulicach. Poczekał więc tylko, patrząc gdzie będzie szła, po czym ruszył do stajni.  Zakładał, że dziewczyna nie będzie mieć swojej kryjówki jakoś daleko, jednak nie zamierzał gonić jej na własnych nogach. Dodatkowo, jeżeli  okradała szlachciców, to mogła spokojnie zakupić sobie rumaka. A wtedy nie wątpliwie nie chciałby jej zgubić z oczu.
Gdy wyprowadził konia ze stajni, zauważył ją, jak szła w kierunku bram miasta. Popędził Tsintaha do kłusa, żeby zmniejszyć dzielącą ich odległość.  Dziewczyna widocznie kierowała się nawet poza wioskę, znajdującą się pod murami miasta.  Mijając bramy, zatrzymał się na chwilę, zaciekawiony, dlaczego płomiennowłosa zatrzymała się przy strażnikach. Ci drzemali w najlepsze, co nie było aż tak rzadkie. Jeden z nich miał dziwny zarost. Sarai nie zamierzał jednak krytykować  estetyki północnych, wzruszył więc jedynie ramionami i popędził konia. 
Draconka zatrzymała się na obrzeżach wioski.  Na szczęście było nadal widno, więc bez problemu mógł ją obserwować nawet z dużej odległości. Zatrzymał konia. Nie chciał, by zauważyła, że ją śledzi. Dziki prychnął i potarł ręce. Naprawdę żałował, że jest zima.
Po chwili Tsintah zastrzygł uszami i tupnął zdenerwowany. Zdziwiło to mężczyznę. Do tej pory jego koń odznaczał się spokojem  w każdej sytuacji, ponieważ do tego był przyzwyczajany od źrebaka. Wtedy spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Koło niej stał potwór. Z odległości  nie wiedział wyraźnie, ale wydawało mu się że stworzenie ma trzy nogi, dwa ogony, a jego głowa była płaska? Albo wydłużona w jakiś sposób. Z pewnością nie był to normalny wierzchowiec, a dziewczyna i tak wskoczyła na niego i od razu ruszyli.
Sarai spiął konia i od razu ruszyli galopem.  Powstrzymał się przed wybuchnięciem śmiechem, tak dawno nie miał okazji cwałować w pościgu. Ogier też się ożywił, cwał wyraźnie sprawił mu przyjemność.   W pewnym momencie Sarai jednak stracił dziewczynę i stwora z oczu. Na szczęście, ślady w śniegu były aż nazbyt wyraźne. Podejrzenia łowcy potwierdziły się wtedy - stwór poruszał się na trzech łapach, najprawdopodobniej wykonując susy.
Za śladami Sarai trafił na polanę otoczoną łysymi drzewami. Na tej polanie leżało to przedziwne stworzenie. Kasztan, na którym jechał dziki, parsknął, łapiąc znów w chrapy zapach potwora. Naturalnie nie chciał się zbliżać. Sarai zeskoczył z konia, zbyt zestresowanego, by samemu odejść  i zostawił go za sobą, idąc w kierunku stworzenia. Skoro nie zaatakowało dziewczyny, musiało być przyzwyczajone do widoku ludzi. Z tą nadzieją zbliżył sie na odległość, z której mógł zobaczyć szczegóły. Stworzenie było niezaprzeczalnie osobliwe. Sarai przez chwilę zatęsknił za południem , gdzie nawet zwierzęta były normalniejsze.  Duża głowa potwira wyglądała, jakby stworzona była ze splecionej siatki grzybni. Musiał to być jakiś rodzaj stworzenia leśnego. Co za tym idzie, powinno nie być odporne na ogień. Sarai uśmiechnął się. Przynajmniej jeżeli potwór go zaatakuje, nie będzie bezbronny i bezradny. W miarę, jak ostrożnymi krokami zbliżał się do potwora, czarne narośla na plecach stworzenia  zaczęły drgać, prawdopodobnie ostrzegawczo. Sarai przeniósł wtedy wzrok na postać wtuloną w zwierze.
Dziki nie próbował ukrywać zdziwienia, jakie na pewno malowało się na jego twarzy. Złodziejka spała całkowicie naga. Naga, w zimie. Północni i ich zwyczaje, sarkastycznie stwierdził w myślach.
Teraz przynajmniej nie pozostawały wątpliwości, że jest draconką. Osłonięta była swoimi skrzydłami, przez co mogła nie czuć chłodu. Ogon owinęła dookoła uda. Sarai przeniósł szybko wzrok  z powrotem na stwora, unikając patrzenia na dziewczynę. Stał od nich w odległości większej, niż jeden sus stwora. Dla własnego bezpieczeństwa wolał nie znaleźć sie w bezpośrednim zasięgu ataku. Chciał zostawić sobie czas na reakcję. Z żalem na myśl o chłodzie ściągnął rękawicę i wezwał płomienie na dłoń. Uniósł ją, wyraźnie grożąc towarzyszowi dziewczyny. Tak jak podejrzewał łowca, stwór zdenerwował się jeszcze bardziej. Swoim zachowaniem powinien obudzić swoją właścicielkę.
- Jeżeli chcesz zamarznąć, oddaj mi wcześniej pierścień - Zawołał do niej, gdy stwierdził, że mogła sie obudzić. Nadal unikał bezpośredniego spoglądania na nią. Skupił się na obserwacji potwora. Zgasił jednocześnie płomienie i założył rękawicę.  Półsmoczyca nie musi wiedzieć, co wystraszyło jej pupilka. Chciał w jakiś sposób odciągnąć ją od stwora. Chciałby móc zawalczyć z potworem, sprawdzić, czy by się sprawdził, ale jednocześnie nie za to dostałby zapłatę. A jeżeli zostałby dodatkowo ranny, to jedyny medyk, którego kojarzył w tym mieście mógłby przypadkowo odmówić mu pomocy. Zdecydował się więc nie ryzykować, jeżeli może dziewczynę schwytać bez walki. Albo chociaż odzyskać skradzioną własność szlachcica.
- Pierścień. - Ponowił krótko pytanie, nie będąc pewnym, czy dziewczyna go usłyszała, lub czy nie była zbyt zaspana, by zrozumieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz