wtorek, 24 stycznia 2017

Od Edany do Saraia

Wolała nie wprowadzać się w stan nietrzeźwości, dlatego siedząc w karczmie z zupełnie nieznajomymi osobami po prostu podała następną kartę, odmawiając uśmiechem i gestem dłoni kufla pieniącego się, złocistego piwa. Nigdy nie była fanką alkoholu, mimo, że zdarzyło jej się spróbować ów trunków. Nigdy nie rozumiała, co ludzie w tym widzą, przecież to było zupełnie niesmaczne. Następnie jej kartę przebił wysoki mężczyzna o barczystych ramionach i brązowych włosach spiętych w kok, unosząc kąciki ust w lisim uśmiechu. Potrząsnął sakiewką złota, która następnie znów napełniła się paroma błyszczącymi monetami. Rzecz jasna, upewniony tym słodkim zwycięstwem postanowił porwać się na decyzję losu i postawił całą stawkę nie tylko wygranych od niej, ale również i własnych pieniędzy. Co było gorzką porażką, bo ognistowłosa zachowała najlepsze karty na sam koniec, jakieś minimalne doświadczenie w kartach mając i uśmiechnęła się szeroko, biorąc odeń pełen mieszek brzęczącego złota. Mężczyzna wyglądał na załamanego, nawet i przykrył twarzą dłonie żałując swojego czynu, a biorąc pod uwagę, iż był on podpity, westchnęła cicho i otworzyła mieszek, wyciągając garść monet i rzuciła ją na stół, obserwując reakcję zdziwionego jegomościa.
-  Co? Dlaczego? Przecież wygrałaś... - Nie potrafił zrozumieć jej czynu, choć w duchu głęboko się cieszył, nie biorąc nawet pod uwagę faktu, iż mogło być to zwykłe krętactwo, a złoto zaraz znów zniknie ze stołu. Smoczyca jednak tylko machnęła dostojnie ogonem i odwróciła odeń wzrok. Obdarowując nieznajomego pogodnym uśmiechem i obróciła się na pięcie, wychodząc z karczmy. W między czasie schowała również skórzany mieszek do niewielkiej torby podróżnej, a następnie znów spotkała się z mrozem tegorocznej zimy i spojrzeniami ciekawskich mieszczan. Na szczęście nie byli to jacyś nad wyraz wścibscy ludzie, no, a przynajmniej nie na tyle, aby podążyć za nią, dlatego ruszyła wolno w kierunku miejskich bram. Prawdą było, że nie posiadała żadnego celu na chwilę obecną, nawet, gdyby chciała sprzedać z rana skradziony komuś pierścień, nie miała gdzie się udać, bo wszystkich znanych jej paserów szlag trafił, a do nowych się nie wybierze, co to, to nie. Trzeba się targować, dodatkowo nie ma się zupełnego zaufania, a jakby jeszcze tego było mało, tacy ludzie nie słyną raczej z uczciwości i sami bardzo lubują się w przestępczym zarabianiu na towarach. Innymi słowy, nigdy nie masz pewności, że taki jegomość Cię nie ociućka i nie da za mało, chyba, że bardzo dobrze znasz się na wartości kradzionego przedmiotu i masz niezłą charyzmę lub po prostu ów pasera bardzo dobrze znasz. Najlepiej mieć wśród nich dłużników, bo co, jak co, ale resztki honoru to jeszcze każdy ma i nie ośmieli się oszukać kogoś, kto pomógł w jakiś sposób Twojemu marnemu żywotowi. Westchnęła cicho, a gdy stanęła już przed bramą, spojrzała na dwóch przysypiających strażników. Dmuchnęła nosem z rozbawienia, bez najmniejszych wątpliwości kusząc los i podkręcając zamarznięte wąsy jednego z nich, a następnie odrywając małą kępkę i zostawiając go z nierównym, za to przezabawnie wyglądającym zarostem. Gdy przekroczyła próg bramy i znalazła się już poza wioską, gwizdnęła w palce, przystając na chwilę, a niecałe dwie minuty po tym spotkała się ze swoim trójnożnym przyjacielem, kręcącym się jak zawsze gdzieś w pobliżu. Wskoczyła nań i stuknęła delikatnie piętami w jego ciało, na co ten natychmiastowo zareagował i wyskoczył daleko w przód, przy zderzeniu z ziemią opierając się dwoma przednimi łapami. Takie susy pozwalały na niezwykłą prędkość i stanowczo był w stanie prześcignąć wszystkie znane konie temu światu, jednak problem był taki, że nie potrafił utrzymywać równego tempa przez cały swój bieg. Nie zdarzyło się jeszcze jednak nigdy, żeby musiała uciekać przed kimś, kto byłby w stanie dogonić lub, co gorsza, przegonić jej dziwnego towarzysza, więc nigdy też nie obawiała się o zajście takiej sytuacji. Około pół godziny później zatrzymała stwora klepiąc go uspokajająco po szyi, a następnie zeskoczyła miękko na ziemię i rozejrzała się chwilę po okolicy, znajdując bardzo wygodną polankę okrążoną starymi, pozbawionymi liści dębami. Nie fatygowała się nawet, aby urządzić małe ognisko, a po prostu łyknęła nieco lodowatego powietrza i ściągnęła z siebie półskórzaną odzież, pomagającą minimalnie przy tych mrozach. Następnie ułożyła je przed leżącym już Cianem i ściągnęła przez ramię torbę, zostawiając ją tuż obok. Wpierw usiadła na śniegu, wpatrując się w coraz to bardziej pomarańczowe niebo zwiastujące nadejście kolejnej gwieździstej nocy. Szybko jednak zdecydowała się na sen i obróciła na bok, wtulając w ciepłe ciało przyjaciela. Słońce powoli docierało do jej czułych zmysłów, niemniej jednak wolała spędzić jeszcze te ostatnie chwile na przyjemnej drzemce, pomimo zimy, jaka wszechobecnie panowała. Od czasu do czasu zdarzyło jej się zadrżeć, nie przeszkadzało to jednak w niczym, a wręcz pozwalało na większym skupieniu się na błogiej senności. Stwór, leżący tuż obok, pilnujący jej ubrań jak i skromnego ekwipunku w postaci niewielkiego srebrnego sztyletu oraz paru kromek chleba i czymś, co wydawało się być czyimś drogocennym naszyjnikiem, od czasu do czasu pomrukiwał spokojnie, oddychając głęboko. Zimne powietrze tak naprawdę nikomu nie służyło, co zresztą nie wydawało się być żadną nowością. Drogi były trudne do przejazdu, zwierzęta często zapadały się w śnieg, a epidemia gorączki owiała niemal pół wsi i tych biedniejszych z miasta, których niekoniecznie było stać na lekarstwa czy wycieczkę do lasu po zioła. Ognistowłosej z jakiegoś powodu choroby rzadko kiedy się imały, nie była pewna, czy to przez jej niecodzienną rasę, czy też naturalną odporność, nie narzekała jednak, swobodnie poruszając się wśród puchowych, przyziemnych warstw lodowatych płatków. Choć duże zwierzę nie spało, od czasu do czasu wsuwało charakterystyczny łeb między swoje łapy, aby szturchnąć pyskiem wtuloną weń smoczycę. Istota ta okrywała się również ognistymi skrzydłami i podobnej barwy łuskowatym ogonem, owiniętym wokół gładkiego, dziewczęcego uda. Bo, wprawdzie nie miała niczego na sobie, może poza małym wisiorkiem przedstawiającym niewielką płaskorzeźbę smoka z okiem wysadzonym żarzącym się na pomarańczowo kamieniem szlachetnym. Nie przykuwała dużej uwagi do tego przedmiotu, mimo to lubiła go przy sobie nosić, o każdej porze dnia, nawet, gdy było to niewskazane. Jednak stworzenie w pewnym momencie zaczęło być bardzo niespokojne i mimo, że bezustannie trwało przy swojej przyjaciółce starając się jej nie wybudzać, to wprawiło swoje czarne, błyszczące narośle wyrastające z porów skórnych w drgania. To był jego sposób na zaalarmowanie przeciwnika, żeby się oddalił i to szybko, bo jest groźny i walka może nie skończyć się zbyt dobrze dla napastnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz