poniedziałek, 23 stycznia 2017

Od Edany do Silyena

Mróz wydawał się być czasami nie do wytrzymania, a gdzie by nie pójść, tam bez problemu słychać było trzaskający pod ciężarem wielu istot śnieg. Zawsze podczas zimy jej "praca" wydawała się być znacznie trudniejsza, bo niektórzy mają wyczulony słuch, jak ona i nie mają żadnych wątpliwości, gdy dźwięk stóp zderza się z ich uszami. Miała jednak nadzieję, iż tym razem nie wszystko pójdzie na marne i uda jej się coś dorwać. Niedługi czas po pierwszym zapianiu wioskowego koguta ruszyła wzdłuż małych, drewnianych dachów aby szybciej przemierzyć drogę do bramy miejskiej. Tam, widząc powoli przysypiających strażników, poruszyła nieznacznie skrzydłami chowającymi się pod cienką warstwą skórzanej półzbroi. Nie dawało to zbyt dużego ciepła, ale było poręczne i nie krępowało ruchów. Najcichszym, jak tylko można krokiem przecisnęła się pomiędzy nimi i wkroczyła do zupełnie nowego otoczenia, które wioskę wydawało się nie przypominać w żadnym stopniu. To jakiś bogato ubrany człowiek w barwionej, jeleniej skórze, to konny kupiec, a kolorów było znacznie więcej, choćby i na szyldach straganowych. Lubiła przebywać w mieście, bo ono zawsze tętniło życiem, i choć spokój był w tych czasach na wagę złota, zawsze jest to urozmaiceniem samotnego życia. Pierwej ruszyła główną ulicą, przypatrując się przechodzącym obok ludziom, zbyt zajętym swoimi przyziemnymi sprawami, aby zwrócić uwagę na młodą złodziejkę, która niejedną zamyśloną twarz pamiętała i z czystego szacunku, obdarowywała od czasu do czasu nikłym uśmiechem. Jednak to zmieniło się szybko, gdy postanowiła obrać sobie cel swojej dotychczasowo bezsensownej podróży. Życie samemu niekoniecznie jest łatwe, nawet, gdy ma się u boku dorodnego wierzchowca wiernie śledzącego każdy Twój ruch. Jedzenie trzeba upolować lub ukraść, bo nie raz braknie pieniędzy  na zakup, a i na ziołach znać się trzeba, gdy przyjdzie choroba. Medyk nigdy nie przyjdzie za darmo, a to i trzeba trafić na takiego, co nie odmówi smoczej młódce, bo inna rasa, a tacy są rzadkością. Nie narzekała jednak zbytnio na swoje życie i nigdy nie zwykła też mówić, że inni mają lepiej, bo pomimo zdawania sobie sprawy z tego faktu, uznawała, że jej egzystencja jest dobrze ułożona. Sama nad nią tyle pracowała i bez żadnej pomocy poradziła sobie przez wiele lat życia, posługując się niemal wyłącznie swoim urokiem osobistym. Inni może i mieli wielkie pieniądze, bogate szaty, przyjaciół i luksusowe łaźnie, ale była też druga strona. Obdartusy, tak ich się zwie przez szlachtę. Osoby o żadnym potencjalne społecznym, nieraz i nie dwa weteranie wojenni, którzy stracili dosłownie wszystko, a zostało im jedynie ich własne ciało oraz setki kształcących wspomnień. To byli jedyni ludzie, na których dziewczynie zależało i miała wśród nich kilkorgu znajomych, którym zawsze służyła pomocą. Z wzajemnością. Ale pewnie ktoś zapyta; w czym taki żebrak może pomóc? Ano, w złodziejskiej karierze dużo i to bardzo dużo. Dlatego też jej następnym obranym celem było odwiedzenie starego Crhota, przygrywającego na lutni przed pobliską karczmą. Nie minęło pół godziny, jak ujrzała zarys siedzącego na starym kocu mężczyzny, otulonego w parę podartych skór. Akurat dokańczał flaszkę znakomitego bimbru wyciągniętego na litość od karczmarza, lecz przyjemność zyskiwana z konsumpcji niezwykłego w smaku trunku nie przeszkodziła czterdziestosześciolatkowi w ukłonieniu się ognistowłosej dziewczynie. Powitał ją uśmiechem i ujął jej rękę, całując suchymi ustami w dłoń. Na to smoczyca odparła cichym śmiechem i usiadła zaraz obok niego, wpatrując się w przechodzących przed nimi ludzi z dobrze znanej sobie perspektywy.
 - Jak w mieście? Udało Ci się coś zebrać, czy na razie przerwa? - Zapytała, spoglądając jednokrotnie w jego stronę, na ogół jednak zwracając cały swój wzrok ku zniesmaczonym alkoholowym zapachem mieszczan. Obróciła się nieco w bok i sięgnęła po starą, dębową, ale działającą jeszcze lutnię, której struny zostały lekko muśnięte przez dziewczęce opuszki palców. Powietrze zawibrowało, tworząc dźwięk, następnie drugi, trzeci, kolejny, raz za razem, aż powstała łagodna, niskotonowa melodia. Żebrak wyszczerzył się szeroko ukazując niepełne uzębienie, po czym oparłszy się o drewnianą ścianę karczmy, spojrzał na smoczycę i zwrócił nieznacznie wzrok ku górze.
 - Ano, nie tak źle w tym miesiącu. Co prawda parę osób chciało mnie wyrzucić sprzed karczmy, ale pogoniłem ich i dali sobie spokój. Głupie to istoty, powiem Ci. Karczmarz chyba jeszcze jako jedyny mnie tu rozumie. Poza Tobą, oczywiście. - Znów obdarzył ją przyjaznym uśmiechem, sięgając delikatnie do jej ognistych włosów, aby przesunąć wzdłuż nich palcami. Lubił ją, to było dobre dziecko, choć nie każdy to widział. Patrzenie przez pryzmat pozorów było dla niego zupełnie niezrozumiałe.
 - Ale, udało mi się zebrać piętnaście! I patrz! Kupiłem sobie nowe buty! - Krzyknął nagle, jakby przypomniał sobie o rzeczy wagi życia i śmierci, a następnie wyrzucił ręce do góry i wskazał nimi swoje nowe buty, potrząsając delikatnie stopami. Co prawda, były to tylko połatane starą, krowią skórą kapcie kożuchowe o nieco przegniłym zapaszku, ale dawały ciepło i to było najważniejsze. Złotooka zafałszowała ostatnie nuty i burknęła cicho pod nosem, ale zaraz uśmiechnęła się, widząc buty przyjaciela. Odłożyła jego lutnię i podniosła się z koca, kucając jeszcze przez chwilę. - Masz tu, coś ode mnie. Przyjdę jutro. Powiedz mi tylko, czy jest dziś coś ciekawego na targowisku. - Zapytała z przyjazną miną, wrzucając do starego drewnianego pudełka dwie złote monety, które ówcześniej wyciągnęła z kieszeni. Poinstruowana przez starego znajomego, podziękowała z ukłonem i ruszyła spokojnym, nie wzbudzającym podejrzeń krokiem, przyglądając się jeszcze od czasu do czasu tutejszym mieszkańcom. Z wzajemnością. Choć nie wszyscy byli ludźmi, patrzyli na nią, jak na odmieńca. Już dawno się jednak do tego przyzwyczaiła. Parę minut później stanęła na środku rynku i chodziła wzdłuż straganów, przyglądając się uważnie każdemu towarowi z osobna, jakby to była niezwykle cenna błyskotka. Nie miała dziś jednak ochoty ryzykować aby przywłaszczyć sobie czyjś osobisty pierścień zaręczynowy, potrzebowała po prostu czegoś, co pozwoli jej lub jej jedynemu przyjacielowi przeżyć lepiej tę zimę. Dlatego też obrała sobie za cel niedaleko stojący kram z żywymi i martwymi, ale nieskórowanymi zwierzętami. Stwarzając pozory w tłumie przyglądała się jednemu z dziko syczących kotów przy drewnianych miskach, jednak gdy zwierzęta zwróciły uwagę właściciela straganu dosłownie na parę sekund, szybko i bezszelestnie sięgnęła ręką po martwego królika. Schowała go za plecami, kłaniając się z przyjaznym uśmiechem sprzedawcy, a następnie oddaliła się tyłem o parę kroków i biegiem ruszyła w tłum, z niezwykłą zawziętością oraz profesjonalnością przenikając pomiędzy kolejnymi osobami. Nie przejmowała się tym, iż jakaś kobieta od czasu do czasu się przestraszyła i krzyknęła, za czym szła cała gawiedź, niczym naśladujące małpy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że parędziesiąt metrów za największym tłumem, ktoś ją złapał. Nie wiedziała kto to i nie miała zamiaru grzecznie się zapytać, a zwinnym ruchem wyciągnęła z pasa sztylecik i równie zgrabnym; można by wręcz powiedzieć, że pięknym w swojej płynności; ruchem przyłożyła go do gardła właściciela uciskającej jej ramię ręki. Jej smocze oczy wnikliwie obserwowały książęce usta, mimo, iż nie miała pojęcia, kto tak naprawdę ją przyłapał. Po paru sekundach milczenia odsunęła jednak ostrze, chowając je na swoje miejsce, uznając, że nie jest to nikt zbyt niebezpieczny. Nie wyglądał na uzbrojonego, i choć może i był znacznie silniejszy, była pewna, iż przewyższa go zwinnością o kilka głów, więc w razie problemowej sytuacji poradzi sobie. Przechyliła nieznacznie głowę, dokładnie przyglądając się całemu jego ciału; od szkarłatnej peleryny, wyróżniającej się na tle innego pospólstwa, po ciepły, ale wyjątkowo lekki ubiór i w końcu zakapturzoną twarz, a w tym łagodne rysy twarzy młodego mężczyzny. Wiatr delikatnie zawiał, unosząc jej ogniste loki przysłaniając na parę chwil urokliwą, zarumienioną twarzyczkę.
 - Taki jesteś pewien? Skąd możesz to wiedzieć? - Odparła swoim nienagannie melodyjnym głosem, który wydawał się być nie tylko nieludzki, ale również nieludzko piękny, a złote oczy zaiskrzyły się na moment. - Każda kradzież jest narażaniem własnego bezpieczeństwa bądź życia, jak sam widzisz. Poza tym, nie masz pojęcia, kim jest ten człowiek. Nie wiesz, czy on sam nie ukradł swojego towaru od kogoś innego. - Dodała po chwili, wywracając teatralnie oczami i biorąc głęboki wdech. Delikatnie złapała dłonią jego rękę, wciąż spoczywającą na jej ramieniu, ale zatrzymała się w takiej pozycji. W pewnym momencie w końcu zmarszczyła nieznacznie brwi, ciekawiąc się strasznie, dlaczego sporo wyższy od niej mężczyzna nosi kaptur zakrywając znaczną część jego twarzy. Nie była głupia, ale też nie strasznie wścibska, dlatego zamiast samej się przekonać o jegomości, wolała grzecznie zapytać.
 - Kim jesteś?

Silyen?
Kim będziesz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz