Znalezienie odpowiedniego spreparowanie specyfiku wymagało nietuzinkowych roślin. Odetchnąłem głośno czytając jeszcze raz list i spisując na podręczną kartkę składniki.
-Kwiat Celisterii Płomiennej... -Mruknąłem pod nosem. Podszedłem do mapy lasu, jaka zdobiła całą jedną ścianę mojego gabinetu. Były na niej zaznaczone punkty z każdym składnikiem jaki kiedykolwiek znalazłem w okolicy. Zlustrowałem kilkukrotnie mapę, aż wreszcie mój wzrok padł na niemal skraj lasu na południu.
Przeciągnąłem się mocno, na tyle by wszystkie kostki przywitały się głośno na wzajem ze sobą.
-Czeka mnie daleka droga. -Z tym westchnieniem na ustach, zacząłem się pakować. -Najpierw skraj na południu, bo stosunkowo był najbliżej wioski. Następnym składnikiem na liście był Kwiat Rinietki Pospolitej - oznaczało to że musiałem zapuścić się do w okolice wodospadu niemalże środkowej góry wyrastającej dalej nieco na północy. - Nie uśmiechała mi się podróż w rejony wodospadu.
O ile droga na południowy skraj lasu była mało trudząca, tak na północnym trakcie mogłem natknąć się niemal na wszystko dla tego też, nim wyruszyłem z wioski uzbroiłem się i przybrałem jak należy.
Dawno nie zakładałem swojego uniformu doktora śmierci...
Kiedy zapiąłem maskę z kruczym dziobem, moje ciało przeszył przyjemny dreszcz. Wracały dawno porzucone wspomnienia.
Wziąłem w okutą grubą, skórzaną rękawicą dłoń swoją kusarigame i chwytając za trzon sierpa, osunąłem nieco dłoń tak by sprawnie zamachnąć nim ze świstem w powietrzu. Gdyby ktoś mi towarzyszył, mógłby pod grubymi goglami dostrzec szaleńczy błysk, który roztańczył się w moich - na co dzień - matowych oczach.
Przypiąłem z tyłu za plecy, do lewego boku zaś doczepiłem na skórzanych paskach opasłą księgę.
Stałem już w progu gotowy do drogi, gdy nagle, patrząc w lustro przypomniałem sobie o najważniejszej rzeczy. Wróciłem się do swojej pracowni i odsłoniłem dużą, ptasią klatkę.
Siedzący w niej kruk spojrzał na mnie bystrze; przechylił swój łepek i rozchylił dziób jakby chciał coś powiedzieć.
-Jesteś mi potrzebny... stary przyjacielu. -Powiedziałem wreszcie po czym otworzyłem klatkę. -Pewnie wynudziłeś się bez padliny. -Odwróciłem się do niego plecami i wskazałem swoje ramię. -Choć, trochę się rozerwiemy.
Cóż, odwracanie się plecami do wysłannika śmierci, nie jest zapewne zbyt dobrym posunięciem. A człowieka obdarzonego mniejszą rozwagą i odwagą, zapewne spotkałby mniej ciekawy los od Mojego.
Majestatyczny ptak o skrzydłach mrocznych od najciemniejszej nocy i wyjątkowo błyszczących błękitnych oczach zasiadł na moim ramieniu. Kraknął donośnie prostując swoje skrzydła, kręcąc przy tym kilkukrotnie łebkiem okutym w specyficzny srebrny pancerzyk, który chronił również jego górną część dziobu.
Założyłem głęboki kaptur na głowę i wyszedłem w las. Strój, towarzysz i ponura atmosfera, wywołały mimowolny uśmiech na moich ustach. Był to uśmiech dziki i szaleńczy, jednak nikt dzięki masce go nie ujrzał...
<Kiara ? Przepraszam, że tak długo. Werwę do pisania gdzieś zapodziałam na tak długi okres ;-; Ale mam nadzieje, że ten skromny odpisik przypadnie Ci do gustu i wynagrodzi długi czas oczekiwania>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz