czwartek, 12 października 2017

Od Sarai'a do Ahmanet



Zaśmiał się w duchu, słysząc komentarz dotyczący jego oczu. I ciała. Oddał jej sukienkę uśmiechając się złośliwie. No cóż, on przynajmniej zdążył się napatrzeć. Reszta miasta nie będzie miała tego luksusu.  Może jeszcze zdoła się zabawić z czarodziejką, zanim dostanie za nią pieniądze.
Oddał jej pocałunek, licząc na więcej. Pewno oczekiwała, że zdoła się tym odkupić.  Spotka ją niemałe rozczarowanie. Zaprowadził ją do wierzchowca, a ta nie protestowała. Uniósł brew, zerkając na nią zdziwiony. Chyba nie zakładała, że zawiezie ją do jakiejś karczmy, żeby tam ją posiąść? Prychnął.
Potem wszystko potoczyło się szybko.
Potknęła się o stertę łusek pokrytych krwią. Nic istotnego dla Sarai'a, łuski jak łuski. Śmierdzą rybą i gniją - cała filozofia. Blondynka jednak wpadła w panikę - zaczęła coś majaczyć o siostrach, objęła go gdy chciał ją chwycić, a na koniec wyrwała się w wskoczyła do wody, każąc mu czekać.
Sarai, był, krótko mówiąc, skonfundowany i oszalały z wściekłości. W ostatnim momencie powstrzymał się przed posłaniem ognia na najbliższą okolicę. Pożar w tak suche lato nawet dla maga ognia byłby niebezpieczny. A przecież są inne sposoby by się uspokoić.
Zgrzytnął zębami i obrócił się na pięcie. Potrzebował się cholernie napić. I może zabić kogoś w karczmie podczas bójki.

***
W najgorszej spelunie Aseroth nie brakowało ani schlanych wyspiarzy, żyjących z mordobicia, jak i dziwek. Tego drugiego dziki akurat nie potrzebował, ale czerpał dziką radość ze straszenia panienek wilczym uśmiechem i ogniem w oczach. Wiedział, jakie opowieści krążą o dzikich. Dzicy to dobre określenie.
Jak tylko przekroczył próg karczmy, wiedział, że jatka będzie cudowna i ostra. Mógł to odgadnąć po tym , jaka cisza zapadła. W całym pomieszczeniu słychać było jedynie jego kroki na drewnianym, oklepanym parkiecie  ( i tak bogactwo - zawsze mógł być ubity piach) i ciche westchnięcie karczmarza, który powoli cofał się za szynkwas. Sarai uśmiechnął się od ucha do ucha, przygryzając wargę.
- Czego tu chcesz, odmieńcze? - Rozległ się donośny, męski głos. Sarai tylko na to czekał. Obrócił się, ze śmiechem tłumionym w gardle. I zastygł w bezruchu, a uśmiech powoli zszedł mu z twarzy.  Otóż, właściciel ochrypłego głosu, rudy żeglarz o twarzy wysmaganej wiatrem i ostrym słońcem, miał do pasa przypiętą złotawą płetwę. Za dużą, jak na zwykłą rybę. Zresztą Dziki nie słyszał o złotych rybach. A łuski były łudząco podobne do tych, o które potknęła się wodna czarodziejka.
- Czyja to jest płetwa? - Zapytał szybko, zapominając natychmiast o burdzie, którą chciał wywołać. Sytuacja uległa zmianie.  Wyspiarz natomiast rozsiadł się wygodniej na ławie i uśmiechnął. Od razu pojawiły się szepty i rozmowy. Czyli ludzie się uspokoili.
- A widzisz, słyszałeś kiedyś, przybłędo, o syrenach? 
***
Wrócił do głazów, tym razem w towarzystwie Żeglarzy. Lub w zasadzie, aktualnie bardziej najemników jak on sam. Nie zgodził się, by wydać im syreny, które miałby złapać. Argumentował, że woda to nie jego działka i woli trzymać się z daleka.  Żeglarze się zaśmiali. Faktycznie, mag ognia w mieście portowym to dobre połączenie. Najlepsze z możliwych.
Po tym , jak żeglarze wrócili do swojego chwilowego obozowiska przy wodospadzie, ktoś zaatakował dzikiego. W pierwszym odruchu łowcy było chwycić rękę, która zasłoniła mu usta i poparzyć białym płomieniem, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się, widząc, czyja to dłoń była.
Czarodziejka przedstawiła mu swój plan.  Później, cóż, przedstawiła mu swoją druga naturę, bardziej,  rybią. Dzikiemu od razu przeszła jakakolwiek chęć jaką tam miał gdy go pocałowała. Ale  uformował mu się także zgoła inny plan działania. Sarai uśmiechnął się, tak, niech syrena myśli, że go przekonała. I przynajmniej dostał od niej złotą łuskę. Zgodnie z poleceniem wrzucił ją do manierki z wodą.
***
- Nie było nic o macaniu towaru.  - Powiedział z westchnieniem dziki.
- Zazdrosny jesteś? Miałeś dłuższą chwilę na zabawę! Biedny przybłęda, nawe-
- Nie. Po prostu mniej mi zapłacicie, jeśli ją uszkodzicie. - Przerwał mu ostrym tonem Sarai, zamachując się ręką z płomieniem na wyspiarza, który uderzył syrenę.  Wystarczyło, by tamten się odsunął i inny przerzucił sobie dziewczynę przez ramię. Stanowczo delikatniej.
Sarai podążał za nimi, z ręką na sztylecie i iskrami strzelającymi z palców wolnej dłoni. Obserwował, jak wyspiarz wrzucił blondynkę do wody, w której były też inne syreny. Dziki policzył. Trzy  podpłynęły natychmiast do wrzuconej dziewczyny, jedna unosiła się, jakby była martwa. Czyli wszystko się zgadza, stwierdził, wzruszając ramionami. Obrócił się, spoglądając na tego samego mężczyznę, z którym rozmawiał wcześniej.
- Zgodnie z umową. Jeszcze jedna syrena.
Wyspiarz zakasał rękawy. Całe jego przedramiona pokryte były bliznami od obtarć od linek i żyłek. Parę też ran było szytych.  Sięgnął do pasa i odpiął mieszek. Rzucił go dzikiemu.
Sarai, z uśmiechem złapał pieniądze.
***
W nocy, tak, jak umówił się z Sarai, zaczekał przed posiadłością wyspiarzy.  Nie czekał długo, gdy wybiegły stamtąd dwie dziewczyny. Żadna z nich nie była czarodziejką wody, którą Sarai już znał. Przynajmniej były ubrane, mniejszy problem z eskortą ich przed miasto. Po chwili przybiegła także i czarodziejka. Sarai uśmiechnął się na jej widok. Natychmiast musieli zacząć uciekać, ponieważ któryś z wyspiarzy wszczął alarm. Jedna z syren wskoczyła od razu do wody, ukrywając się w morskiej toni, jednak druga, nie mając wprawy w uciekaniu na wątłych, ludzkich nogach, została schwytana. Sarai przeklinał w duchu. Nie tak miało być.
Zaczął praktycznie krzyczeć w duchu gdy czarodziejka oddała się w zamian za pochwyconą syrenę. Dziki nawet nie wiedział, dlaczego wyspiarze wypuścili drugą, skoro czarodziejka tak głupio im się oddała. Mogli ją chwycić nie wypuszczając drugiej syreny.
Sarai szybko, nadal skryty w cieniu chwycił wypuszczoną syrenę za rękę i zmusił do tego by kucnęła, żeby wyspiarze nie mogli jej zobaczyć. Sam wychylił się, by sprawdzić, czy na pewno prowadzą czarodziejkę z powrotem do przywódcy.
Gdy się upewnił, że odeszli, odwrócił się do syreny. Syrenki właściwie.  Miała ciemne, czarne w mroku nocy włosy. Nadal mokre, nie zdążyły wyschnąć odkąd wyszła ze zbiornika w którym była uwieziona.
Sarai zdobył się na spokojny uśmiech i odgarnął jej włosy z oczu.
- Chodź, trzeba cię gdzieś ukryć, żeby nie złapali cię drugi raz, prawda?
- Nie mogę wrócić do wody, jak moja siostra? - Zapytała, widział, że jest na granicy płaczu. Oczy nienaturalnie błyszczały jej w ciemności, odbijając światło księżyca.
Dziki uśmiechnął się smutno i chwycił ją mocniej za nadgarstek, uniemożliwiając ucieczkę.
- Nie płacą mi za twoją wolność. 
*** 
Jeszcze tej samej nocy wrócił do wyspiarzy.
- Otwierać. - Warczał, dobijając się.  Gdy nie doczekał się odpowiedzi, przepalił dziurę nad klamką i otworzył zamek. Wyciągając sztylet, wkroczył do pomieszczenia. Lekko zdziwiony, obszedł główny hol, skradając się. Nie zauważył nikogo. Jedyne glosy, jakie słyszał, dobiegały z piętra wyżej.
Podbiegł do zbiornika z wodą. Pływała tam tylko jedna syrena, ta,  której nie udało się wcześniej uciec. Uderzył w brzeg zbiornika, by zwrócić na siebie jej uwagę.
- Na co czekasz? Wyskakuj z wody natychmiast! Tylko teraz możesz uciekać - syknął na nią. Widząc jej zdziwione spojrzenie, rozejrzał się za zabezpieczeniami. Znalazł otwór, naprawiony na szybko. Jednym strumieniem ognia zniszczył go i ostatnia syrena powoli wydrapała się na powierzchnię.
 Sarai podał jej najbliższy płaszcz, zostawiony przez któregoś z wyspiarzy.
- Gdzie jest ostatnia syrena? Ta blondynka?  - Zapytał, gdy ta owijała się płaszczem i wycierała łzy z oczu.
- Na... na piętrze… oni… - Nie była w stanie więcej powiedzieć, szloch blokował jej gardło. Sarai ofuknął ją i podprowadził szybko do swojego wierzchowca. Widząc przerażone spojrzenie syreny, gdy zobaczyła  stworzenie, jakim jest koń, którego pod wodą raczej się nie spotyka, ofuknął ją i kazał poczekać przy wierzchowcu, aż wróci z ostatnią syreną.
Wbiegł potem na piętro. Zatrzymał się, po wbiegnięciu po schodach i zaczął nasłuchiwać. Idąc za odgłosami śmiechów i rozmów znalazł  odpowiedni pokój. Nie wszedł jednak od razu do niego. Najpierw, ze spokojem i namaszczeniem podpalił korytarz tak, by nie dało się uciec z innych pokoi. Wtedy dopiero otworzył z rozmachem drzwi.
Rudy wyspiarz natychmiast zerwał się na nogi.
- Zmieniłem zdanie. - Oznajmił spokojnie Sarai.
- Że co? - Warknął wyspiarz, bełkotliwie. Do reszty towarzystwa też zaczęło docierać, że mają gościa. Dziki zignorował charakterystyczny zgrzyt wyciąganej broni.
- Odbieram syrenę, którą wam dostarczyłem. - Dodał z uśmiechem, podbródkiem wskazując na leżącą na ziemi blondynkę.
- Chyba śnisz… - usłyszał po swojej prawej. Nadal nie obejrzał się w tamtym kierunku. Nie obejrzał się nawet, gdy gdzieś z korytarza rozległ się krzyk. Za to nie zdołał powstrzymać  dzikiego uśmiechu.
- Oddasz mi dziewczynę, dam wam wyjść - zaczął, ale nie mógł skończyć.
- Wyjdziemy z twoim trupem, a potem cię oskóruje i wywieszę jako nauczkę - wysyczał przez zęby rudy wyspiarz, gdy dotarło do jego pijanego umysłu, co się dzieje. Albo dym stał się wystarczająco wyraźny.
Sarai pokiwał głową ze zrozumieniem.  Z dłoni, które wyciągnął na boki, buchnął płomień, rażący mężczyzn, którzy chcieli go pochwycić, korzystając z jego skupienia na przywódcy. Dziki skoczył do przodu, ku syrenie i chwycił ją.  Jednym ruchem przerzucił przez ramię i spróbował poderwać się, odskakując do tyłu.
Stracił jednak równowagę, gdy wpadł na niego jeden z oślepionych ogniem mężczyzn.  Wstał jednak, z lekkim opóźnieniem. Wtedy też tuż przed jego twarzą śmignął topór przywódcy wyspiarzy. Dziki syknął, odchylając się do tyłu. Uderzył nogą w ziemię, ruch dobrze zastąpił gest ręką i jak z fontanny wyskoczyły płomienie ku górze, blokując drogę przywódcy wyspiarzy. Sarai szybkim susem znalazł się za drzwiami. Oglądając się przez ramię, spojrzał na wyspiarzy. Pokój zajmował się ogniem.  Poparzeni ludzie wrzeszczeli, płomienie trzaskały, nadwęglone belki trzeszczały złowieszczo. Rude włosy wyspiarza zlewały się z ogniem. Sarai zbiegł po schodach. Dopiero, gdy znalazł się przed budynkiem, zatrzymał się. Całe piętro stało w płomieniach. Syrena podbiegła do niego, niepewnymi krokami. Oddał w jej ręce blondynkę.
Wtedy wrócił się w kierunku budynku. Ostatnim gestem podpalił najniższe stopnie schodów i strop nad drzwiami wyjściowymi.
- Co z nią? - Zapytał, podchodząc do syren. Musiał przyznać w duchu, że przeholował ze zużyciem magii i raczej więcej na ten dzień nie powinien się bawić ogniem, jeśli ma utrzymać się na nogach.

<Ahmanet?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz