Jej oczom ukazał się młody mężczyzna, a raczej – osobnik płci męskiej o ciele nienaznaczonym czasem – tak powinna wyrazić się elfka w myślach, jako że „wiek” był dla niej pojęciem abstrakcyjnym, a „starzenie się” wciąż brzmiało jak niezbyt śmieszna bajka do straszenia dzieci w wiosce. Dlaczego skóra miałaby nagle zacząć się marszczyć, zacząć przypominać zgniły owoc? Thirra nie potrafiła dostrzec żadnego sensu w tym zjawisku podobno całkowicie naturalnym, a jeszcze niedawno mogłaby przysiąc, że to tylko bujda. Zanim wyruszyła w swą podróż na zachód, nigdy nie widziała jeszcze „starej” istoty na dwóch nogach o nagiej skórze, jakim był człowiek czy elf. Wiele jeszcze nie widziała, a jeszcze mniej wiedziała.
Jednak obok niej, na wozie, siedział żywy (jeszcze?) dowód na istnienie tego abstrakcyjnego zjawiska. Ciało siwiejącego, lekko opasłego mężczyzny wyraźnie znaczyły liczne zmarszczki, a pojawiło się ich jeszcze więcej, gdy „młody” nieznajomy przemówił w ich kierunku. Woźnica nagle skrzywił się potężnie, by później w ułamku sekundy naprężyć swoje grube brwi w geście pełnym zdziwienia.
Chwilę zajęło jej zrozumienie, że pytanie zadano jej, nie woźnicy.
- Nie jesteś jednym ze strażników, co więc robisz obok woźnicy, który przewozi głowę rodu królewskiego?
Elfka uśmiechnęła się kącikiem ust, gdy nieznajomy potwierdził jej domysły dotyczące młodego chłopca o słomianych włosach. Jednak był księciem, a strażnik ułomnym debilem.
Młodzieniec przypatrywał jej się ciekawym wzrokiem, jednak nie w sposób nachalny, jak uprzednio jeden ze strażników. (Wciąż czuła na sobie jego głodne spojrzenie, przyprawiające je o dreszcze i zimną falę niepokoju.) Thirra zastanawiała się, kim był nieznajomy i dlaczego wszyscy dookoła nagle zamarli, przestali szeptać, wiercić się, wymieniać znaczące spojrzenia. Być może był kimś postawionym wyżej od nich, nie mogła być pewna, nie znała tutejszych obyczajów. Bliskie były jej tylko kultury wschodu i ludów zamieszkujących gęste lasy, u których się zatrzymała. Czuła, że powinna coś zrobić, coś powiedzieć. Cisza niemiłosiernie się przeciągała, elfka zaczynała się niepokoić, nie była pewna, co począć.
Postanowiła zejść z wozu, uklęknęła przed młodzieńcem w szkarłatnej szacie i przyłożyła lewą dłoń do piersi, tak, jak nauczono ją w jej wiosce okazywać szacunek.
- Me imię Thirra Ov'issadir, jestem samotnym wędrowcem ze wschodu, zmierzam ku stolicy, a ci mężczyźni okazali swą dobroć serca i użyczyli mi trochę miejsca na wozie, bym mogła bezpiecznie dotrzeć do Falamor. Jestem im za to wdzięczna i dlatego też posłuszna - pochyliła niżej głowę, patrząc w ziemię.
Wśród zielonej, letniej trawy zauważyła parę jasnych, nagich stóp. Zbliżyły się do niej, elfka podniosła wzrok i szybko się wyprostowała. Dorównywała młodzieńcowi wzrostem, ich oczy były na równym poziomie.
- Dlaczego wybrałaś ten pojazd? - zapytał nagle spokojnym głosem, a jednak dziewczyna wyczuła w nim nutę podejrzliwości.
Po cóż nieznajomy miałby pytać się właśnie o to? Zależało mu na tym konkretnym wozie? Czyżby był spokrewniony lub bliski chłopcu o słomianych włosach? Thirra nie zamierzała jednak zbyt długo się nad tym zastanawiać. Nie czuła takiej potrzeby.
- Był pierwszym, którym przejeżdżał.
- Jak długo na niego czekałaś?
- Nie czekałam. Gdy tylko wyszłam z lasu, usłyszałam turkot kół na kamienistej drodze. Miałam szczęście.
Na chwilę zapadła niczym nieprzerywana cisza. Oboje patrzyli się na siebie, strażnicy stali w bezruchu. Woźnica dyskretnie przetarł chustką spływający z czoła pot.
- Może skusisz się na spacer? I tak zmuszeni będziemy zaczekać tutaj dłuższą chwilę. Koń okulał - powiedział z uśmiechem, wskazując dłonią dalszą część kamiennej ścieżki, którą zmierzał karawan.
- Och… Jeśli tak się sprawy mają, chyba zostawię państwa… - spojrzała po twarzach strażników nie wyrażających żadnych emocji oprócz pełnego skupienia, jakby zachowanie wciąż tej samej, obojętnej miny było największym wysiłkiem i ich najważniejszym obowiązkiem.
Jak gdyby nigdy nic, odwróciła się od nieznajomego w płaszczu i ruszyła przed siebie. Usłyszała za sobą jeszcze dwa nagłe kroki, jakby mężczyzna w szkarłatnym płaszczu chciał ją powstrzymać, gdy nagle zmienił zdanie. Elfka minęła w tym czasie drzwi powozu, widziała w oknie twarz chłopca o słomianych oczach. Patrzył na nią, kiedy ona patrzyła na niego. Trwało to jednak tylko krótki moment, dotarła do tylnej części wozu, i sięgnęła ręką po ciemną płachtę. Włożyła pod nią dłoń, wymacała swój łuk, kołczan i ostrza, po czym spokojnie włożyła cały arsenał na siebie. Poprawiła klamerki butów i ruszyła z powrotem w stronę nieznajomego w czerwonym płaszczu. Ze zdziwieniem zauważyła w jego szeroko otwartych oczach grozę, gdy napotkały wzrokiem noże u jej pasa. Elfka zasłoniła je płaszczem, który także zdobyła z powrotem i z uniesioną głową minęła wszystkich strażników zastygniętych w bezruchu.
Zanim odeszła na niecałe sto kroków, usłyszała za swymi plecami:
- Jak mogłeś dopuścić, by jakieś obce stworzenie z dostępem do broni przebywało w obliczu księcia?! Zawiśniesz za to!
- Ależ, panie, przecież pozbyliśmy się…
- Zamilcz!
Thirra zachichotała pod nosem, wyobrażając sobie blade, pomarszczone oblicze woźnicy na stryczku.
- Oni wszyscy powinni zawisnąć – pomyślała, raźno maszerując w stronę stolicy.
<Sarenko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz