Dziewczyna nie wybrała , by jechać drogą, lecz wzdłuż niej -
polem, wrzosowiskami czy łąką. Zależnie co się właśnie rozciągało. Sarai
prychnął. Ale w końcu, co on tam wiedział, na jakim podłożu szybciej męczą się
tygrysy w biegu. Zresztą, co go powinno obchodzić, że jakiś wieśniak będzie
psioczył, że ktoś mu pole zadeptał. Nie dzikiego sprawa.
Zamyślony, a nie skupiony na drodze, nawet nie zauważył, że coś jest nie w porządku dopóki nie usłyszał za sobą nagłego uderzenia o ziemię, szmeru piachu i żwiru. Czyli, ktoś wskoczył na drogę. Sądzac po warkocie, jaki się rozlegał, to nadal tylko pupilek płomiennowłosej dziewczyny. Sarai zmarszczył się, już zirytowany samym spóźnieniem, a co dopiero wybrykami. Dlaczego, nie rozumiał, dziewczyna jak normalny człowiek nie mogła by mieć konia? Nie uprzykrzała by przynajmniej innym życia. Nie denerwowała niepotrzebnie innych zwierząt. Nie była najbardziej charakterystyczną istotą w promieniu paru kilometrów. Dziki prychnął, gdy uświadomił sobie, że dziewczę po prostu odbiera mu ten tytuł.
Dał Tsintahowi sygnał spięciem krzyża. Ten posłusznie, jak zawsze, zatrzymał się, siadając na tylnich nogach i orając kopytami ziemię. Ten ślizg wzbił tumany kurzu w powietrze. Dziki zmarszczył brwi, słysząc słowa dziewczyny. Nie zauważył niczego wcześniej, więc rozejrzał się niespokojnie. Starał się dopatrzyć czegokolwiek, lecz nie był w stanie nic dostrzec. Przez tę mgłę też nie był nawet w stanie określić, co widziała dziewczyna.
-To mogło być nawet stado saren -Wyjaśnił monotonnym tonem, udając znużenie. - Przecież dopiero świta, ludzie i inne istoty rzadko się pojawiają o tej godzinie. - Dodał, jako najbardziej oczywisty fakt na świecie. Dał łydki koniowi, ten ruszył stępem.
- Ale faktycznie może tam coś być. Lepiej się módl, jeśli masz jakiś bogów, żeby to nie były błędne ogniki - z tymi słowami poprawił sztylet przyczepiony do pasa, żeby w razie ataku mógł go szybciej chwycić. - W takim przypadku bylibyśmy zgubieni. Dosłownie.
Błędne ogniki były rzadkimi stworzeniami, pojawiającymi się w bardzo gęstej mgle. Sarai nasłuchał się z opowieści karczemnych, jak to ogniki myliły drogę podróżnym, udając światła karczmy, po czym wprowadzały na bagna i tam atakowały. Sarai westchnął. Niestety, w tej okolicy faktycznie były bagna. Lecz, jeżeli się nie mylił, mgła powinna wstać gdy tylko słońce mocniej dogrzeje. Czyli już nie tak długo. Puścił wodze wierzchowca na chwilę i postrzelał palcami u rąk, rozgrzewając je. Wtedy też poczuł, jak wierzchowiec spiął się, jakby coś zauważył.
- Widzisz coś? Cokolwiek? - Odwrócił się do dziewczyny. Była młodsza, raczej miała lepszy wzrok od niego. Zatrzymał też konia, żeby się z nim zrównała. Głupio byłoby wpakować się w coś, tylko dlatego, że nie był wystarczająco uważny.
Zamyślony, a nie skupiony na drodze, nawet nie zauważył, że coś jest nie w porządku dopóki nie usłyszał za sobą nagłego uderzenia o ziemię, szmeru piachu i żwiru. Czyli, ktoś wskoczył na drogę. Sądzac po warkocie, jaki się rozlegał, to nadal tylko pupilek płomiennowłosej dziewczyny. Sarai zmarszczył się, już zirytowany samym spóźnieniem, a co dopiero wybrykami. Dlaczego, nie rozumiał, dziewczyna jak normalny człowiek nie mogła by mieć konia? Nie uprzykrzała by przynajmniej innym życia. Nie denerwowała niepotrzebnie innych zwierząt. Nie była najbardziej charakterystyczną istotą w promieniu paru kilometrów. Dziki prychnął, gdy uświadomił sobie, że dziewczę po prostu odbiera mu ten tytuł.
Dał Tsintahowi sygnał spięciem krzyża. Ten posłusznie, jak zawsze, zatrzymał się, siadając na tylnich nogach i orając kopytami ziemię. Ten ślizg wzbił tumany kurzu w powietrze. Dziki zmarszczył brwi, słysząc słowa dziewczyny. Nie zauważył niczego wcześniej, więc rozejrzał się niespokojnie. Starał się dopatrzyć czegokolwiek, lecz nie był w stanie nic dostrzec. Przez tę mgłę też nie był nawet w stanie określić, co widziała dziewczyna.
-To mogło być nawet stado saren -Wyjaśnił monotonnym tonem, udając znużenie. - Przecież dopiero świta, ludzie i inne istoty rzadko się pojawiają o tej godzinie. - Dodał, jako najbardziej oczywisty fakt na świecie. Dał łydki koniowi, ten ruszył stępem.
- Ale faktycznie może tam coś być. Lepiej się módl, jeśli masz jakiś bogów, żeby to nie były błędne ogniki - z tymi słowami poprawił sztylet przyczepiony do pasa, żeby w razie ataku mógł go szybciej chwycić. - W takim przypadku bylibyśmy zgubieni. Dosłownie.
Błędne ogniki były rzadkimi stworzeniami, pojawiającymi się w bardzo gęstej mgle. Sarai nasłuchał się z opowieści karczemnych, jak to ogniki myliły drogę podróżnym, udając światła karczmy, po czym wprowadzały na bagna i tam atakowały. Sarai westchnął. Niestety, w tej okolicy faktycznie były bagna. Lecz, jeżeli się nie mylił, mgła powinna wstać gdy tylko słońce mocniej dogrzeje. Czyli już nie tak długo. Puścił wodze wierzchowca na chwilę i postrzelał palcami u rąk, rozgrzewając je. Wtedy też poczuł, jak wierzchowiec spiął się, jakby coś zauważył.
- Widzisz coś? Cokolwiek? - Odwrócił się do dziewczyny. Była młodsza, raczej miała lepszy wzrok od niego. Zatrzymał też konia, żeby się z nim zrównała. Głupio byłoby wpakować się w coś, tylko dlatego, że nie był wystarczająco uważny.
<Kiler? Może młode oczy zdołają dostrzec coś w tej mgle?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz