[muzyka]
Już pierwszego dnia spotkanie z nieznajomym mu osobnikiem zdawało się być owiane bryzą tajemniczości i całkowitej inszości. Oddalał się od zamku na tyle daleko nocą, by pod gołym niebem i zwierzchnictwem gwiazd, móc zwierzyć się nicości z przewinień jakich mógł dokonać. Wpatrywał się w nie, błagając bogów o urodzaj dla królestwa, opiekę i opatrzność rodziców. Myślał o nich często. Zastanawiał się czy są tam, gdzie być powinni. Pamiętał ich jako wspaniałe osoby, które z pewną ręką i ciepłym sercem władaliby Drothaer. Wierzył, iż tańczą u boku stwórców przy akompaniamencie gwiazd, spoglądają w dół i zsyłają słońce lub deszcz na umysły rodziny królewskiej, w zależności od tego co powinni od nich otrzymać. Doglądali wszystkiego z obiecanego miejsca wśród najważniejszych. Ta myśl pocieszała młodego księcia, pomagała mu się uśmiechać. Wiadomym jest, że często opuszczał gród zamkowy i udawał się na łono natury bądź też na miejskie ulice. Kiedy padło w jego stronę pierwsze pytanie z ust białowłosego odpowiedział mu, jednak nieznajomy nie miał prawa tego usłyszeć, bowiem odpowiedź padła w umyśle Silyena. Owszem, jest spokojna, pozwala mi zająć się układaniem myśli, pomaga rozplanować to co rozplanowane być powinno. Choć i dzień stoi z nią na równi. Życie rozwija się wtedy na ulicach miasta, obserwuję wtedy mieszkańców, poznaję ich obyczaje i harmonogram dnia. Zdawało mu się jednak, że nawet, gdyby przybrał formę ludzką pytanie przeobraziłoby się w bardziej retoryczne. Nie mógł tego zrobić, jak zareagowałby nocny towarzysz? Nie znał go, a choć dobrze władał mieczem i należał do osób zwinnych, nie był uzbrojony po przeistoczeniu. Zdziwił go jednak byt białowłosego, mówił składnie, choć całkiem niezrozumiale, jakby melancholicznie. Wspominał o świecących na niebie punktach, o tym, czy można ich dosięgnąć, zupełnie jakby nie rozumiał czym są. Jednak, czy ktokolwiek wiedział co tak naprawdę przedstawiają? Księgi mówiły wiele, choć zazwyczaj niewystarczająco wyczerpując temat. Za każdym razem kłębiły w głowie domysły i zmuszały do zadawania pytań, pozostawiając je bez odpowiedzi. Kozioł sarny odchodził i pojawiał się ponownie, za każdym razem słuchając wywodów mężczyzny i odchodząc kiedy ten żegnał się z nim słowami „dobranoc”. Czteronogi zwyczajnie żegnał się dostojnym gestem głowy, którą rozumnie zniżał nieco w dół, odwracał się i znikał gdzieś w ciemności. Silyena dziwiło jednak to, że mężczyzna nie rozpoznawał jego diademu na zwierzęcej głowie, być może nie pochodził stąd i zwyczajnie zatrzymał się w stolicy na pewien czas. To nic nowego, wielu jest podróżników w Falamor jak i całym królestwie Drothaer. Dniami jednak snuł się pogrążony w swych przemyśleniach odnośnie zawiłych słów. Próbował pojąć to co kryje się za wersami miłej powłoki. Żadne wykroczenie nie wydawało mu się przyjemne, dlatego każdy skrawek monologu nieznajomego stawał się tak interesujący i warty zgłębienia. Między innymi to właśnie ta fraza przyciągała go co noc w przeznaczone dla nich miejsce. Jasnowłosy nie rozpoznawał we względnie zwykłej sarnie księcia, a to pozwalało mu odpocząć od rutynowych spacerów poprzez miasto. Nie musiał przekradać się, kryć głowy i reszty ciała. Był i zasłuchany odpowiadał mu w myślach, zostawiając wszystko na późniejsze okazje. Kiedyś mu to opowie, znajdzie dogodny moment, dzięki któremu wróci do swej ludzkiej postaci. Jedyne czego potrzebował to niewielki gest, który szepnąłby mu – tak, to idealny czas, zmień bieg wydarzeń. Przyzwyczajał się do jego obecności i chcąc nie chcąc z czasem zaczynał czuć się coraz to swobodniej. Stał bądź kładł się z wrodzoną dostojnością i słuchał uważnie tego, co do powiedzenia ma rozmówca.
Kiedy
nastała ostatnia wspólnie spędzona noc kozła sarny z nieznajomym o białych
włosach, Silyen nie wykazywał dobrego nastawienia w stosunku świata do niego
samego. Babka dostrzegała jego roztargnienie i brak większego wypoczęcia. Nocne
znikanie dawało się bowiem we znaki, również ciągłe pogrążenie się w rozmyślaniach
stawało się uporczywe. Absurdalnie mało rozumiał słów wewnętrznych, zatopiony w
innym świecie. Nic nie mogło umknąć ich uwadze. Nie wiedzieli jednak co stało
się przyczyną tak egoistycznego nastawienia, mętnego spojrzenia i
nieprzyjemnych sińców pod oczami młodego księcia. Wciąż jednak, jakoby omotany,
chodził w przyjemne dla niego miejsce. Zafascynowany nieznaną istotą,
całkowicie obcą, choć mówiącą i wykazującą zainteresowanie. Słuchając, mógł go
poznawać, choć wypowiadane słowa nie ujawniały niemal nic. Po zagłębieniu się w
nie, zaczynał rozumieć o czym mówi białowłosy. Wspominał czasy dla niego ważne,
poruszał wątki istotne, które już nie powrócą włącznie z życiem obcej dla
Silyena kobiety. Kim była i jaki związek z byciem potworem danego mężczyzny
miała? Tego nie mógł znaleźć w niekompletnych zdaniach. Wspominał o służeniu
panu, choć Silyen nie miał pojęcia czego się to tyczy. Gdyby był wyłącznym
niewolnikiem w innym zakątku, nie mógłby wędrować przez krainy i królestwa.
Kiedy
nieznajomy nasunął kaptur na głowę i zaczął niebezpiecznie, z nieodkrytymi
zamiarami, zbliżać się do księcia – młody mężczyzna nawet nie drgnął. Zwierzęce
nogi trwały w stanowczym bezruchu, a głowa nieco uniesiona ukazywała niezrozumiałą
majestatyczność stworzenia. W pewnym sensie chciał wywrzeć na nim swego rodzaju
wrażenie wyższości niegroźnego zwierzęcia, które próbuje okiełznać człowieka.
Po pewnym czasie, gdy oboje znajdowali się dostatecznie blisko, sarna oparła głowę
o bok mężczyzny, tak, że parostki ułożyły się wzdłuż linii jego ciała. Nie bał
się, jednak to nie o to chodziło w danym przesłaniu. Gest miał odpowiedzieć na
ważne pytanie białowłosego, mówił mu w tym czasie, że nie widzi w nim potwora,
osobę zagubioną, której z chęcią będzie słuchał. Przez pewien czas jeszcze,
zastanawiał się czy jeśli przeistoczy się, to zniechęci do siebie nieznajomego.
Przybywał tu dla zwierzęcia o mądrych oczach, dla sarenki, nie księcia całej
krainy. Czuł jak między kłębami sierści przelatuje niesforny wiatr, błądzący
między poszczególnymi wiązkami włosków i jak świszczy między parostkami. Pogoda
była tak przyjemna, deszcz nie padał, gwiazdy zostały całkowicie odsłonięte,
niebo pozbawione chmur. Cały gwiazdozbiór odbijał się w sarnich oczach
sprawiając, iż stają się jeszcze bardziej kojące i uspokajające. Wilgotne i
ciemne, wiecznie spokojne. Lekko uniósł lewą racicę i przegrzebał nią po
zielonej, pachnącej trawie. Ciepłe serce Silyena otwierało się dla takich jak
on. Wydawał się tak nieprzyjemnie smutny. Książę wiedział, jak niewielkie gesty
mogą zawirować w głowie zainteresowanych. Przy okazji, nie chciał również, by
było to ich ostatnie spotkanie. Czuł się dobrze w jego obecności, przyzwyczajał
się i nie miał zamiaru tego tracić. W pewnym sensie nie potrafił również
zrozumieć swojego postępowania, bowiem było ono lekkomyślne. Nazbyt ufał
ludziom, widział w nich coś co iskrzy swego rodzaju dobrem, pokładał nadzieje w
tym, że potrafi im pomóc, zmienić to co ich dręczy w coś, co zacznie cieszyć.
Nie brakowało mu zawzięcia i perswazji, której nie zawahałby się użyć. Można
określić go jako manipulatora w nieco łagodniejszym tego słowa znaczeniu.
Działał ku dobru, aniżeli bestialskim przekonaniom. Postanowił wstrzymać się
jeszcze choć ułamek sekundy, kiedy wyczuje zagrożenie – zmieni się i stawi mu
czoło, ale teraz, czuł zadziwiające ciepło płynące z ciała białowłosego.
Szeroko otwarte sarnie oczy, powoli zmrużyły się. Zmęczenie powoli go
ogarniało. Nie posiadał dostatecznie dużo snu w poprzednich dniach, a wszelkie
nieprzespane godziny kumulowały się. Atmosfera otoczenia wydała mu się
odpowiednia do chwilowego odpoczynku. Z drugiej strony chciał zatrzymać
nieznajomego.
[Drogi
Nieznajomy?]
[Ach,
nie martw się tym. To pozwoliło na kolejne przemyślenia.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz