Zadziwiające, jak jasne słońce uderzyło do okna komnaty
młodego księcia. Promienie przebiły się cudem przez ogrom liści
wszelakich roślin. Pomieszczenie to można było porównać do siedliska
zielarza, bądź też do puszczy. Komnata wbrew pozorom nie należała do
największych, gdyż książę sam wybrał sobie wieżę ze względu na
widoki, które mógł stamtąd podziwiać. Jedno z okien zwracało się ku
lasom i naturze, inne zaś, wpatrywało się w głąb miasta.
Ściany wydawały się miękkie i przyjazne, ponieważ porastał je
zdrowy, czysty, zieloniutki mech. Ciemnowłosy sam o niego
dbał, tym bardziej jako mag ziemi, uwielbiał to. Poustawiane
wszędzie zostały rośliny w donicach, a na białe zasłony opadały
pojedyncze liny liści bluszczu. Nie raz można by dosłyszeć jak
zmiennokształtny rozmawia z własną zielonością, a także nie raz ptaki
zatrzymują się w jego komnacie, wyśpiewując wysokie etiudy i
serenady. Od zawsze był blisko z naturą, również i jego babka jako
elf ceniła sobie roślinność i różnorodność flory w ogrodach zamkowych. Jego
łoże skąpane zostało w bieli i złocie okazując delikatność, ale zarazem
bogactwo dworu. Również w swym azylu przetrzymywał książki, swoją
fortecę wiedzy, na drewnianym regale. W zamku znajdowała się znacznie
większa biblioteka, w której także uwielbiał spędzać czas. Tego
jednak dnia, nie było mu dane użyć spokojnego i przyjemnego
poranka. Książę bowiem również posiada wszelakie obowiązki, a
jednym z takowych było między innymi uczestniczenie wysłuchiwaniu próśb i
modłów mieszkańców stolicy, którzy w określone dni schodzili się do jednej z sali
królewskich i tam wyrzucali z siebie wszystko to, co leży im na sercu. Nie
zawsze uczestniczył w owych spotkaniach, tego jednak dnia poproszono go o to.
Niechętne bose stopy zwlekły się o świcie z łoża posłanego białą pościelą.
Kilka chwil potem pojawiły się służki, które znając swoją pracę i doskonale
radząc sobie z rutyną, podały księciu kielich mleka od jednej z
najznamienitszych krów, a kolejno czekając aż je wypije – rozczesały jego
ciemne włosy. Młody mężczyzna nie należał do wiecznie milczących osób i co
prawda, do pachołków nie powinien zwracać się w innej sprawie niż etykietalne
rozkazy, był dla nich miły i dobry. Nie przepadał za wiecznym obsługiwaniem,
dlatego niekiedy oszczędzał im trudu. Były to kobiety zasłużone na dworze i
dobrze sprawujące się w każdym swoim obowiązku. Jako, że nie należały już do
najmłodszych, nie chciał, by musiały udawać się do najwyższego punku zamku
tylko po to, by podać mu mleko czy pomóc założyć strój dworski. To jednak co
pozostawało w murach zamku, takie musiało zostać. Silyen różnił się znacznie od
książąt, którzy chodzą wiecznie z uniesionymi w górze podbródkami i nie liczą
się kompletnie z niczym, wiecznie zadufani w swoim stanie, wyglądzie i
wszystkim tym, co posiadali. To takimi gardził. Owszem, musiał stworzyć
autorytet, przyjemny, ale i konsekwentny wygląd następcy tronu, który będzie
słusznie wykonywał swoje obowiązki. Nigdy nie udawał i zawsze był sobą, to
dobrze o nim świadczyło. Jednak jak każdy posiadał wady, między innymi
lekkomyślność jaką kierował się podczas opuszczania murów zamku bez rycerzy u
boku. Jako wysoko urodzony musiał posługiwać się bronią, niewielkie to jednak
miało znaczenie podczas chociażby napadów, które nie były organizowane w
pojedynkę.
Kiedy to jego włosy zostały splecione w luźny, ale szykowny warkocz, zmiennokształtny wstał i z pomocą kobiet dopiął swój zdobiony biało złoty strój, a także na plecy założył płachtę, dopinaną z przodu. Podczas spotkań z tłumem rodzina królewska zawsze przywdziewała szaty rodowe oraz wszelkie inne rekwizyty, jak choćby dopinana peleryna. Po pewnym czasie z kilkoma nasionami w dłoni, ruszając natarczywie uszami, które w ekstrawagancki sposób wystawały zza korony, nie przepadał za tym, ale niewiele w tym przypadku mógł również zdziałać. Po drodze usłyszał również kroki znacznie młodszego brata, który także miał brać udział w spotkaniu z mieszkańcami. Kiedy wszedł do sali, dziadkowie czekali już na swoich tronach, a mały Yedhel kręcił się nerwowo na mniejszym, równie zdobionym, stojącym obok króla. Silyen skłonił się z szacunkiem, i zasiadł na swoim miejscu poprawiając pelerynę i dłonie opierając na podporach tronu. Po upływie zaledwie kilku minut, mosiężne drzwi otworzyły się z pomocą strażników z halabardami stojącymi wewnątrz pomieszczenia. Do środka wmaszerowali kolejni strażnicy w barwach narodowych. Szli dwoma rzędami, a między nimi jeden rząd mieszczan od żebraków, których niemal nigdy nie brakowało, jak i szlachciców, którzy narzekali za każdym razem na swą niedolę. Jedna i druga warstwa z obrzydzeniem patrzyła na siebie nawzajem. To stało się jednak tradycją, niestety. Spotkanie zazwyczaj kończyło się wieczorami, a prośby ludzi nie znały swych granic. Jedni posili zaledwie o kromkę chleba, inni natomiast o niemożliwe połacie ziemi pod uprawę. Ludzie są różni i nie wszystkim da się dogodzić. Jeśli chodzi o racje żywieniowe, mądra królowa starała się dopomagać biednych proszących o jakiekolwiek jedzenie. Jako elfka, przyjaciółka magów i druidów, wspólnie z nimi mogła uskutecznić uprawy, choć wierzyła bardziej, że to modły do bogini Ziemi i Urodzaju – Eithne, wspomagają najbardziej ich starania. Od czasu do czasu pomagał jej również Silyen, sam będąc magiem ziemi.
Tak jak się spodziewał, spotkanie odbywało się do późna, bo niemal cały dzień, a mimio to, znaczna część poddanych została odesłana z zamku. To nigdy nie jest piękny widok, jednak być może rozumieli to, że i królewska para z wnuczętami są istotami potrzebującymi odpoczynku, jedzenia, czegokolwiek co pomoże im się odprężyć po tylu współdzielonych uczuciach odnośnie niedoli. Źle jest słuchać o wszystkim tym, co powinno się zmienić we własnym królestwie. Silyen podziwiał króla oraz królową za to, że zawsze doskonale sobie z tym radzili i nie podchodzili do wszystkiego zbyt emocjonalnie. Jego samego często od wewnątrz rozpierały emocje, a mimo to nie mógł nic zrobić. Wtedy chwalił świat, że jego rola póki co kończyła się na siedzeniu na tronie i uśmiechaniu się, ewentualnie podaniu daru. Kiedy rodzina królewska mogła względnie zakończyć dzień, książę bez dłuższych wymówek, postanowił wybrać się na wieczorny spacer u podnóża zamku. Nie wybierał się nazbyt daleko, nie mając na to siły. Mimo to, pragnął odsapnąć od czterech więżących go ścianach. Potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza i tak też uczynił. Zarzucając na ramiona obszerny ciemnozielony płaszcz wyszedł z zamku głównymi drzwiami. Strażnicy otworzyli je, a zaraz po jego wyjściu zamknęli, krzyżując ze sobą halabardy. Silyen opuściwszy mury zamku wolnym krokiem począł zmierzać od tak przed siebie. Ludzie znali go, z jednej strony było to z pewnością dobre, z drugiej narażało jego zdrowie i życie na jakiś uszczerbek ze strony szaleńców. Jedyne gdzie chciał się znaleźć w danym momencie, to na łące bądź w lesie. Dlatego ruszył w znanym sobie kierunku. Jego sylwetka niemalże płynęła pomiędzy chatkami mieszczan, stawiał bowiem ciche i spokojne kroki. Prawdopodobnie był to nawyk z formy zwierzęcej księcia. Co jakiś czas również, strzygł uszami nasłuchując tego, co ma mu do powiedzenia okolica. Niebo pokryło się granatowym odcieniem, a ciemne chmury przysłaniały księżyc, który powinien był oświetlać drogę wędrowcom. Po pewnym czasie samotnej przechadzki do księcia dołączył Terhal, który niespiesznie poruszając ogonem powitał go.
- Terhalu, mój przyjacielu. Nie pokazywałeś mi się od paru dni. Zaczynałem się o ciebie martwić. Nie masz w zwyczaju przebywania u mego boku na co dzień i zapewne posiadałeś ważniejsze sprawy, mimo to, pamiętaj, że i ja czekam na ciebie. – spojrzał na lisa o dziewięciu ogonach i obdarował go przyjemny, serdecznym uśmiechem, który był zarezerwowany jedynie dla tak tajemniczo bliskiego przyjaciela.
Niekiedy udawało im się spędzać wspólne wieczory. Udawali się na polany i tam pogrążając się w melancholii wymieniali spojrzenia pełne dialogów. I tym razem udało im się spotkać niezależnie od niebezpieczeństw i tym podobnych spraw. Ulice stolicy opustoszały, jednak kiedy młody mężczyzna i jego niezwykły pupil zbliżyli się do innego zakątka stolicy, który miał ich doprowadzić na znacznie bardziej zieloną przestrzeń, dostrzegli ruch. Oboje niemal w tym samym momencie poruszyli zwierzęcymi uszami, natomiast lis usiadł jedynie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Kiedy to jego włosy zostały splecione w luźny, ale szykowny warkocz, zmiennokształtny wstał i z pomocą kobiet dopiął swój zdobiony biało złoty strój, a także na plecy założył płachtę, dopinaną z przodu. Podczas spotkań z tłumem rodzina królewska zawsze przywdziewała szaty rodowe oraz wszelkie inne rekwizyty, jak choćby dopinana peleryna. Po pewnym czasie z kilkoma nasionami w dłoni, ruszając natarczywie uszami, które w ekstrawagancki sposób wystawały zza korony, nie przepadał za tym, ale niewiele w tym przypadku mógł również zdziałać. Po drodze usłyszał również kroki znacznie młodszego brata, który także miał brać udział w spotkaniu z mieszkańcami. Kiedy wszedł do sali, dziadkowie czekali już na swoich tronach, a mały Yedhel kręcił się nerwowo na mniejszym, równie zdobionym, stojącym obok króla. Silyen skłonił się z szacunkiem, i zasiadł na swoim miejscu poprawiając pelerynę i dłonie opierając na podporach tronu. Po upływie zaledwie kilku minut, mosiężne drzwi otworzyły się z pomocą strażników z halabardami stojącymi wewnątrz pomieszczenia. Do środka wmaszerowali kolejni strażnicy w barwach narodowych. Szli dwoma rzędami, a między nimi jeden rząd mieszczan od żebraków, których niemal nigdy nie brakowało, jak i szlachciców, którzy narzekali za każdym razem na swą niedolę. Jedna i druga warstwa z obrzydzeniem patrzyła na siebie nawzajem. To stało się jednak tradycją, niestety. Spotkanie zazwyczaj kończyło się wieczorami, a prośby ludzi nie znały swych granic. Jedni posili zaledwie o kromkę chleba, inni natomiast o niemożliwe połacie ziemi pod uprawę. Ludzie są różni i nie wszystkim da się dogodzić. Jeśli chodzi o racje żywieniowe, mądra królowa starała się dopomagać biednych proszących o jakiekolwiek jedzenie. Jako elfka, przyjaciółka magów i druidów, wspólnie z nimi mogła uskutecznić uprawy, choć wierzyła bardziej, że to modły do bogini Ziemi i Urodzaju – Eithne, wspomagają najbardziej ich starania. Od czasu do czasu pomagał jej również Silyen, sam będąc magiem ziemi.
Tak jak się spodziewał, spotkanie odbywało się do późna, bo niemal cały dzień, a mimio to, znaczna część poddanych została odesłana z zamku. To nigdy nie jest piękny widok, jednak być może rozumieli to, że i królewska para z wnuczętami są istotami potrzebującymi odpoczynku, jedzenia, czegokolwiek co pomoże im się odprężyć po tylu współdzielonych uczuciach odnośnie niedoli. Źle jest słuchać o wszystkim tym, co powinno się zmienić we własnym królestwie. Silyen podziwiał króla oraz królową za to, że zawsze doskonale sobie z tym radzili i nie podchodzili do wszystkiego zbyt emocjonalnie. Jego samego często od wewnątrz rozpierały emocje, a mimo to nie mógł nic zrobić. Wtedy chwalił świat, że jego rola póki co kończyła się na siedzeniu na tronie i uśmiechaniu się, ewentualnie podaniu daru. Kiedy rodzina królewska mogła względnie zakończyć dzień, książę bez dłuższych wymówek, postanowił wybrać się na wieczorny spacer u podnóża zamku. Nie wybierał się nazbyt daleko, nie mając na to siły. Mimo to, pragnął odsapnąć od czterech więżących go ścianach. Potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza i tak też uczynił. Zarzucając na ramiona obszerny ciemnozielony płaszcz wyszedł z zamku głównymi drzwiami. Strażnicy otworzyli je, a zaraz po jego wyjściu zamknęli, krzyżując ze sobą halabardy. Silyen opuściwszy mury zamku wolnym krokiem począł zmierzać od tak przed siebie. Ludzie znali go, z jednej strony było to z pewnością dobre, z drugiej narażało jego zdrowie i życie na jakiś uszczerbek ze strony szaleńców. Jedyne gdzie chciał się znaleźć w danym momencie, to na łące bądź w lesie. Dlatego ruszył w znanym sobie kierunku. Jego sylwetka niemalże płynęła pomiędzy chatkami mieszczan, stawiał bowiem ciche i spokojne kroki. Prawdopodobnie był to nawyk z formy zwierzęcej księcia. Co jakiś czas również, strzygł uszami nasłuchując tego, co ma mu do powiedzenia okolica. Niebo pokryło się granatowym odcieniem, a ciemne chmury przysłaniały księżyc, który powinien był oświetlać drogę wędrowcom. Po pewnym czasie samotnej przechadzki do księcia dołączył Terhal, który niespiesznie poruszając ogonem powitał go.
- Terhalu, mój przyjacielu. Nie pokazywałeś mi się od paru dni. Zaczynałem się o ciebie martwić. Nie masz w zwyczaju przebywania u mego boku na co dzień i zapewne posiadałeś ważniejsze sprawy, mimo to, pamiętaj, że i ja czekam na ciebie. – spojrzał na lisa o dziewięciu ogonach i obdarował go przyjemny, serdecznym uśmiechem, który był zarezerwowany jedynie dla tak tajemniczo bliskiego przyjaciela.
Niekiedy udawało im się spędzać wspólne wieczory. Udawali się na polany i tam pogrążając się w melancholii wymieniali spojrzenia pełne dialogów. I tym razem udało im się spotkać niezależnie od niebezpieczeństw i tym podobnych spraw. Ulice stolicy opustoszały, jednak kiedy młody mężczyzna i jego niezwykły pupil zbliżyli się do innego zakątka stolicy, który miał ich doprowadzić na znacznie bardziej zieloną przestrzeń, dostrzegli ruch. Oboje niemal w tym samym momencie poruszyli zwierzęcymi uszami, natomiast lis usiadł jedynie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
[Ktokolwiek zechce wdać się w rozmowę z księciem i jego pupilem?]
Jeśli jeszcze nikt się nie zainteresował, to ja z chęcią się opkiem zaopiekuję ^^
OdpowiedzUsuńTyve