Stary dobry Afeidi. Ciekawe gdzie teraz jest. I czy by się odpłacił, gdyby się spotkali.
Gdyby nie kolejne pytania chłopaka, Aenain prawdopodobnie jak zwykle na dłuższą chwilę pogrążyłby się w rozmyślaniach. A tak nie dość, że miał okazję podzielić się ze swoim nowym znajomym spostrzeżeniami na temat różnych metod połowu, to jeszcze dowiedział się interesującej rzeczy na jego temat. A właściwie potwierdziły się jego przypuszczenia: złodziejaszek faktycznie do kogoś należał. Sądząc po wychowaniu, do kogoś wpływowego. Ciekawe ile Talindyjczyk ryzykował, pozwalając mu zostać na kolację.
- Sól, pieprz i takie różne - przytaknął zapytany o przyprawy. - Mam trochę ziół, ale według mnie za mocno zagłuszają smak. A czerstwy to...twardy. Chleb twardnieje jak jest stary.
Skończył oporządzać trzecią rybę i wstał. Pies wodził za nim błagalnym wzrokiem, którego udało mu się pozbyć dopiero kolejną wątróbką. Po krótkim namyśle pozwolił mu zjeść całą resztę już teraz. Wiedział dobrze, że i tak się go w ten sposób nie pozbędzie i jest skazany na liczenie kęsów, ale zawsze warto mieć nadzieję.
- Jeszcze trzeba ją upiec - powiedział, kręcąc lekko głową. Nie wiedział, czy opisywanie tego procesu jest dobrym pomysłem; wkładanie jedzenia do ognia mogło być dla chłopaka zbyt makabryczne. - Do tego potrzebujemy ognia, więc rozpalimy ognisko.
Zawahał się, a potem wstał.
- Ja pójdę po chleb i podpałkę, a ty przynieś ze dwa gno...kawałki drewna, są ułożone przy tylnej ścianie chaty w stos. Obok jest siekiera...ale jej nie przynoś.
Chwilę później rozsiedli się przy brzegu rzeki, niedaleko miejsca, w którym Aenain pierwszy raz zobaczył obcego. Ogień nieśmiał zapłonął, podtrzymywany dmuchaniem Talindyjczyka, a potem pewniej już zaczął pochłaniać najpierw suche liście i małe drewienka przyniesione z domu, a potem cztery spore klocki, które przytaszczył chłopak.
Krokodyl rozstawił metalowy, mocno odymiony stojaczek, który sprawił sobie jakiś czas temu, i ułożył ryby i kilka warzyw, które znalazł w prowizorycznej spiżarni, na zawieszonym na łańcuszkach nad ogniem lekko wklęsłym okręgu. Uregulował jeszcze wysokość, by jedzenie się nie przypaliło i usiadł z powrotem, wzdychając z zadowoleniem. Sądząc po zapachu, kolacja zapowiadała się nad wyraz dobrze.
- To jest czerstwy chleb, widzisz? - powiedział, rzucając złodziejaszkowi trzecią część tygodniowego bochenka, która mu została. Sięgnął po gliniane kubki i napełnił je winem. Co jak co, ale w jego opinii wino w domu było podstawą, był w nie więc świetnie zaopatrzony. Nie mogło się wpradzie równać temu, które pijał za dawnych czasów, ale z pewnością nie należało do najgorszych. - Chociaż nie ma jeszcze tragedii.
[Nie, ja nie zamierzam ich schlać. XD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz