sobota, 9 września 2017

Od Silyena do Bezimiennego

[muzyka]
***
   Czego spodziewał się po takowym osobniku w obliczu nagłej zmiany sytuacji ich obu? Spokój nie był tym, co nastało, a przeciwnie. Zdziwienie i gniew, swego rodzaju strach przed nieznanym i niechcianym. W tym momencie dostrzegł, że zaufanie kierowane do stworzenia jakim stawał się specjalnie po to, by wysłuchać co ma do powiedzenia rozmówca, nagina się bardzo mocno, jak nie załamuje. Choć nie umknęło do końca, w innym przypadku prawdopodobnie jego szyja, tętnica zostałaby już rozcięta, a on agonijnie drgając taplałby się we własnej, szkarłatnej krwi. Jeśli cios zostałby zadany bez zawahania i od razu, z precyzją płatnego zabójcy, nie miałby żadnej szansy na obronę. Dłoń powędrowałaby do miejsca, z którego ulatniałaby się posoka i zostałaby tam, aż do momentu, gdy zmarzłaby od trupiego chłodu i opadła bezwładnie na ziemię. Nieprzyjemna to wizja, jaka mogłaby nadejść, ale na szczęście nie miała swego bytu w przestrzeni i czasie. Choć nie potrafił odgonić jej przez pewien czas i wręcz nieco zdębiał, gdy poczuł chłód stali na skórze, delikatnej i dość jasnej, jak na krew królewską podobnież przystało. Chciał mu pomóc i jako dostojnik posiadał przywileje, niemniej jednak, jak lud zareagowałby na wpuszczenie do zamku względnego nikogo? Sprawa mogłaby stać się nagle głośną i rozpowszechnioną. Nie stał się królem, a jego zachowanie mogło zgorszyć jedynie nazwisko rodowe, o które dbały poprzednie pokolenia. Choć jak znaczna część królów, istniały również bękarty. Nieślubne dzieci, które nigdy nie zostały przyjęte po zamkowy dach. Każdy ma swoje tajemnice i należy ich chronić, a z niektórymi wręcz iść do grobu, czyż nie? Poruszył delikatnie palcami, gdy wciąż trzymał łokieć białowłosego. Nie chciał go urazić, jedynie naśladować, jak to ujął potem, „nazwę”, którą mu wyjawił, gdy stał jeszcze pod postacią sarny. Poruszył delikatnie uchem, które odstawało i nasłuchiwało wszystkiego wokół. Wyczulone znacznie bardziej niż ludzkie, wiecznie czujne. Słyszał jego oddech, mógł usłyszeć bicie serca. Znikome, ale wciąż słyszalne. Choć może akurat to należało do samego w sobie Silyena. Nie wiedział, nie roztrząsał się nad ów spostrzeżeniem. Przecież to teraz nieistotne. Spróbował zatem spojrzeć na niego ponownie po wysłuchaniu wszelkich słów. W momencie odsłonięcia przez chmury znacznej części księżyca, bowiem ten na chwilę schował się, jego sińce pod oczami stały się bardziej dostrzegalne. Dokuczało mu tak ogromne zmęczenie, ale nie mógł odnaleźć dogodnego czasu na większy sen, twardszy niż od kilku dni. Co więc poradzić? Trwać dalej, przychodzić i słuchać, choć teraz zdawało się to tak nierealne, jak zajęcie królestwa przez innego władcę w danym momencie. Dopadła go chwila bezradności, pragnął zadać mu tak wiele pytań, wysłuchać wyczerpujących odpowiedzi. Nie mógł tego osiągnąć, jak w ogóle potrafił o tym wspomnieć w umyśle? Nierealne do osiągnięcia w danym stadium ich znikomej znajomości. Na czym się opierała; na dotychczasowym monologu i mądrych oczach zmiennokształtnego? Właśnie tak. Platoniczne rozmowy, na wpół nieme, na wpół przemilczane. Choć tak wciągające, tak daleko trzeba by po nie sięgać. W pewnym momencie natomiast, cofnął wolno dłoń, kiedy sytuacja między nimi unormowała się w zadowalającym stopniu, a roślina jaka spowijała obydwu zwinęła się tak prędko, jak powstała i delikatnie przesuszona opadła na trawę łąki. Czy to właśnie ten okres prędkiego przemijania? Następuje nagle i nim ktokolwiek zdąży się zorientować, martwe ciało nie drga już, trwa spalone, a dusza ulatuje w mgnieniu oka, niemożliwe do dostrzeżenia przez żywych. Na chwilę utkwił w niej wzrok, by ustatkować kłębiące się w głowie myśli, to co mówił, o czym myślał tak w głębi siebie? Nie chciał zabić Silyena, ale również nie miał pojęcia kim tak naprawdę zmiennokształtny jest. Przez chwilę wydało mu się, że przez przemianę formy, albo raczej użycie niejakiej „nazwy” białowłosego mężczyzny, nagiął wszelkie możliwe granice. Nie chciał pogarszać ich stanu, toteż postanowił mówić względnie otwarcie o tym co ważne.
- Jestem w stanie udzielić ci schronienia, przyjacielu. – podjął wreszcie.
Tak naprawdę nie wiedział jeszcze co może przydzielić młodemu mężczyźnie, w jakiej lokacji go umiejscowi i czy ten w ogóle przyjmie  takową pomoc.
- Pozwól jednak, że się przedstawię. Silyen Talishaar, książę Drothaer. Nie sądź proszę, iż próbuję się wywyższyć, to nie ja bowiem wybierałem nazwisko. Nie zaprzeczę mimo to, że cieszę się ze swojego istnienia i tego, kim jestem. – dodał po chwili – Chcę ci pomóc, przyjmij zatem ów gest. Zostań moim gościem. – posłał mu delikatny uśmiech.
Poprawił na sobie płaszcz trzymając go drugą dłonią od wewnętrznej strony. Jedyne czego się obawiał, to złego spojrzenia ze strony białowłosego. Inaczej go sobie wyobrażał? Skądże, w ogóle go sobie nie wyobrażał, był kozłem sarny, nikim więcej. Z dostojnego zwierzątka wyrósł książę królestwa w jakim oboje się znajdowali. Nagle i znikąd. Całkowicie bezsensu, inaczej odszedłby do swojego życia, prawda? Ciemnowłosy poczuł na sobie chłód spowodowany nocą i nagłym brakiem sierści. Bose stopy wciąż dotykały trawy pokrytej rosą. Przeszedł go dreszcz, tak niespodziewany, że niemal się zdumiał. Gdyby włosy należały do krótkich, zapewne zjeżyłyby się na chwilę, by potem wrócić do standardowej, powszechnej formy. Tymczasem wciąż opadały na ramiona ciemnobrązowymi kosmykami. Gdzieniegdzie dostrzegalny był na nich blask, bowiem księżyc odbijał się na nich delikatną łuną. Poczuł jak pulsuje mu skroń, ze zdenerwowania, może zmęczenia lub samego w sobie najzwyklejszego bólu głowy. Teraz nie miał czasu na rozszyfrowywanie czegokolwiek, choć bez ukrycia można dostrzec, iż czuł się najzwyczajniej w świecie chory. Nie lubił tego uczucia, choć czy znajdował się gdziekolwiek ktoś, kto pałał sympatią do niepełnego sił ciała oraz umysłu? Wątpił, zdecydowanie wątpił. Postanowił, że wykona jeden z kolejnych kroków i zwyczajnie ruszy w znanym sobie kierunku, dlatego też stawiając dalej to nogi, krok za krokiem, choć niewielkimi.
- Pójdź ze mną jeśli zgadzasz się, wierzę, że tak. – powiedział nie odwracając się do niego, by po cichu uśmiechnąć się pod nosem.
Zastrzygł uszami i poprawił ciemnoczerwony płaszcz raz jeszcze, jakby w obawie przed ukazaniem nagiego ciała. Choć w dużej mierze było to i tak niemożliwe. Zatem pozostała mu kwestia prawdziwej lokacji, toć nie mógł wtrącić go do lochu pod pretekstem bezpieczeństwa. Czyn byłby to haniebny jak żaden inny. Czy podarowanie jednej z hacjend przy zamku stałoby się odpowiednie? Brak jakiejkolwiek ochrony, przecież ktoś go ścigał. Zadeklarował, że służy mu pomocą, pozostawienie na pastwę losu pod mylnym twierdzeniem ochrony, stałoby się zamotanym kłamstwem i wystawieniem na dłoni. Czy jedna noc na przemyślenie w jego komnacie byłaby na miejscu? Zdecydowanie zbyt nieodpowiedzialna, jak wspomniane zostało, wciąż nie był królem, a jego zasięg choć duży, jak i dogodny kontakt z królem i królową, wciąż mógł nie wystarczyć na zadowalające usprawiedliwienie w razie porannego nakrycia. Stwierdził jednak, iż pozwoli mężczyźnie wybrać. Czy nie traktował go jak przygarniętego zwierzęcia? Nie chciał tego, nie w ten sposób.
A poza tym, lubił,gdy mówił do niego „Sarenko”.

***
[Bezimienny?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz