Co zrobić gdy nagle coś czego jesteśmy całkowicie pewni zmienia swoją pierwotną formę? Gdy ktoś do kogo mamy zaufanie okazuje się być kimś zupełnie innym? Miał kiedyś tak podobnie i najwyraźniej to uczucie nie prędko go opuści również i tym razem. Zdziwienie spowodowane dotykiem ludzkiej dłoni. Gniew skierowany w stronę chłopaka którego udało mu się pochwycić. Strach który go dosięgnął gdy dojrzał jego mądre, sarnie oczy. Pomimo tego na jego twarzy nie było widać zbyt wiele. Nie mógł sobie na to pozwolić. Mógł tak łatwo go zabić i pozostawić za sobą... Zabij problem. Ale on nie był problemem, nieprawdaż? Nie chciał pamiętać smaku krwi kolejnej osoby która tak wiele o nim wie. Nawet jeśli oznacza to kolejną przeprawę przez szlaki niedostępne normalnym ludziom. Nie chciał teraz myśleć o tym. Nie oczekiwał pomocniej dłoni od nikogo przypominając sobie ważne słowa, iż jest sam i na zawsze tak zostanie. Bo nie może polegać na tyle drugiej istocie aby pozwolić jej zawładnąć nad swoim życiem. Nawet jeśli czuł by się bezpiecznie to przecież jednego dnia przybyli by Oni... i... Zabił byś ich wszystkich. Wpatrywał się w te mądre oczy ze spokojem malującym się na twarzy. Dopiero gdy niesforny księżyc ukazał zmęczenie sarenki dotarło do Niego, iż on w ogóle nie jest nocnym stworzeniem. Zapewne miał swoje rzeczy do zrobienia w ciągu dnia jednakże znajdywał czas aby nocą przybyć do nieznajomego po to aby wysłuchiwać jego słów. Oczywistym było, iż był zmęczony czy nawet wyczerpany. Od ilu dni spał wyrywkowo? Sam dobrze wiedział jak potrzebny jest sen jednakże on radził sobie znacznie lepiej z jego ograniczonymi ilościami. Ale skoro Sarenka potrafiła mówić... to tak wiele zmieniało. Ba! Wywracało wszystko do góry nogami. Mógł otrzymać odpowiedzi na tak wiele pytań zadanych w eter. Lecz to musiało by nadejść kiedyś. Później. Zbyt długo już trwał w jednym miejscu dając omamić się spokojowi tego miejsca. Gdy chłopak cofnął swoją dłoń, jasnowłosy powiódł wzrokiem za opadającym uschniętym kwiatem. To miało jakąś swoją nazwę. To było...
" - Magia Ziemi. - elfka wyciągnęła w jego kierunku dłoń na której rósł drobny kwiatek. Jasnowłosy przechylił głowę i delikatnie dotknął palcem jego białych płatków. Elfka zaśmiała się cicho i przymknęła delikatnie oczy po czym wyszeptała.
- Patrz na to~ - kwiat przyspieszył swój wzrost, stając się coraz większym i oplątując dłoń właścicielki z delikatnością tancerza. Chłopak o jasnych włosach wstrzymał na chwilę powietrze jednocześnie cofając dłoń. Kobieta zaśmiała się perliście."
Jego źrenice powiększyły się do granic możliwości sprawiając, iż tęczówka byłą ledwie widoczna. Niczym drapieżnik gotowej w każdej chwili do skoku na swoją przyszłą ofiarę. Wpatrywał się uparcie w zaschniętą roślinę, zupełnie jakby miała mu dać odpowiedź na wszystkie nurtujące go pytania. Co miał zrobić w tej sytuacji? Zabij go. Nie. Nie chciał tego robić. Nie mógł patrząc w jego oczy zanurzyć ostrze w jego skórze. Sama wizja tego sprawiała, iż przekręcał głowę w bok. Podniósł wzrok nagle gdy usłyszał aksamitny głos. Słysząc słowa o schronieniu otworzył szerzej oczy wciąż wpatrując się w te mądre, sarnie patrzałki. Następne słowo... przyjaciel. Też pamiętał chyba co to było. Ludzie często go używali w odniesieniu nawet do ludzi mijanych na ulicy. Zanim jednak zdążył przemyśleć dane słowa z ust chłopaka padły następne. Cały potok słów. Chłonął je niczym wodę w upalny dzień jednak również każde zdanie uważnie rozdrabniał w swojej głowie. Cicho powtórzył pod nosem tak jakby chciał zapamiętać to lepiej.
- Silyen Talishaar... - wpatrywał się w niego wciąż odkładając kiełkujące w głowie pytania na później. Chciał aby powiedział jak najwięcej. Lubił słyszeć ten głos który należał do sarny kozła która do niego co noc przychodziła. To właśnie ten chłopak który teraz wyglądał jakby za chwilę miał zasnąć. Ten sam który chciał udzielić mu... schronienia. Oni przyjdą. Mogli przyjść w każdym momencie. Ale ile straci na tym jeśli nie zostanie? Jeśli nie spróbuje? Mógł dowiedzieć się o wiele więcej na temat Świata i samej Sarenki. Czy chciał cokolwiek przyjmować? Zostawać w jednym miejscu dłużej niż jest to potrzebne? Oni przyjdą. Ale może wystarczy przesunąć granicę tylko o trochę. Może ten raz nie będzie potrzeby uciekać do następnego miasta. Oni Cię znajdą. Jego źrenice się powiększają w napływie sprzecznych myśli które walczą o swoją atencję. Zbyt dużo rzeczy do postanowienia a zbyt mało czasu. Musiał wrócić do prostego myślenia o dniu jutrzejszym. Zabiją go i zabiorą Cię. Czy mógł wierzyć, że tym razem będzie inaczej? Nie. Ale chociaż przez chwilę mógł udawać. Dzień czy dwa. Może udawać, iż może zostać. Trwał w bezruchu wodząc pustymi oczyma za chłopakiem. Kompletnie nie rozumiał tych wszystkich rzeczy. Tego kim był ten chłopak który mówił, iż nazwiska się nie wybiera. Dlaczego? Co było w tym złego? Gdy ciemnowłosy się ruszył jasnowłosy otworzył szerzej oczy. Mózg wydawał polecenia kończynom aby się ruszyły lecz te nie potrafiły zrobić chociażby jednego kroku.
" - Nie każdy jest zły.
- Wiem. Ty jesteś dobra.
- Chodzi mi o innych poza tym... budynkiem.
- Tych których zabijam?
- Tak. Oni również. Ale chodzi mi o setki innych istnień w których jest dobro. Nauczysz się kiedyś je dostrzegać.
- Jeśli patrzeć na to z Twojego punktu... to ja jestem ten zły, nieprawdaż?"
Jego ostatnie zdanie jakby wybudziło go z bezczynności. Mógł się wiecznie ich bać i uciekać przed nimi lecz jednocześnie tak bardzo chciał spełnić jej obietnicę. Pochylił się delikatnie do przodu i stopy same ruszyły. Jedna za drugą powolnym krokiem. Trochę topornym ale zawsze w kierunku chłopaka. Zabij go. Nie może mu tego zrobić. Nie tym mądrym sarnim oczom. Ruszył zanim niepewnie jak dzikie zwierzę zaciekawione samą osobą chłopaka niż ofertą składaną mu w dłonie. Podniósł głowę do góry. Ach. Gwiazdy powoli znikały co zapowiadało nadejście świtu. Dnia. Chowaj się. Jego źrenice ponownie się rozszerzyły a on sam podbiegł bez chwili wahania do chłopaka. Jednym zwinnym ruchem wziął go na ręce i patrząc przed siebie odezwał się.
- Mamy mało czasu do Świtu. Pokaż mi drogę, Sarenko. - widział prędzej jego zmęczenie. Gdy szedł wyglądał jakby był chory. Czy to było spowodowane jego nocnymi eskapadami? Przejąwszy się tym wszystkim zbyt bardzo kompletnie zapomniał o tym, iż dane było mu usłyszeć jego imię i nazwisko które przecież w jego mniemaniu nic nie znaczyło. Nie wiedział gdzie teraz powiodą go jego kroki jak i nie wiedział czy robi dobrze. Zabiją go. Nie zostanie długo. Trzy dni. To tyle ile może zostać nawet przy obiecaniu przez ciemnowłosego schronienia. Ale jak uchronić przed Nimi? Czy istnieje jakieś bezpiecznie miejsce gdzie nie sięgają? Szedł w milczeniu prowadzony jego aksamitnym głosem i delikatną dłonią tak bladą, iż nawet dorównywała jego własnej. Miał do Niego tak wiele pytań pozostawionych bez odpowiedzi, lecz aktualnie ważniejszy był bezpieczny kąt i zapewne miejsce o którym Sarenka mówi "dom". Pytania pozostały odłożone na później które mogło ewentualnie nie nadejść nigdy.
[Sarenko droga?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz