Nie trzymałem Arrowa za wodzę, gdyż ten jak zwykle grzecznie dreptał obok mnie nie bojąc się żadnych kałuż czy też szumiących co jakiś czas, dzięki łagodnemu podmuchowi wiatru, liści. Młodzi pewnie z tego całego szoku nadal się nie odzywali zbytnio dlatego było nam to bardzo na rękę, ponieważ nie musieliśmy się z nimi użerać. Do dzisiaj pamiętam jak uratowałem raz jednego bachora, któremu jadaczka się nie zamykała... Nie dość, że zwoływał dzikie zwierzęta to jeszcze mnie szczyl obrażał! Ale mniejsza już z tym. Po jakiś dwóch godzinach drogi, wreszcie byliśmy w okolicy, która została rozpoznana przez młode elfięta dlatego pomogliśmy im zsiąść z naszych ogierów a potem bez żadnych wyjaśnień, wraz z Kiarą wskoczyliśmy na grzbiety swoich wierzchowców oraz udaliśmy się cwałem głębiej w las.
Pewnie zapytacie się teraz dlaczego tak szybko "zwialiśmy"? Mianowicie gdybyśmy podjechali pewnie bliżej to albo by nas ustrzelili i pozbawili życia albo oddali na niewłaściwy osąd... Ich pewnie nie obchodziłoby to, że chcieliśmy tylko pomóc, bo przecież zakapturzone postacie są złe i niedobre! Denerwowało mnie takie stereotypowe myślenie, ale co ja mogę... Byliśmy już dobre trzy kilometry od tamtego miejsca przez co postanowiliśmy zwolnić do spokojnego kłusa. Obydwoje nadal milczeliśmy nie wiedząc jak podjąć teraz temat rozmowy.
Spokojna cisza przerywana co jakiś czas parskaniem naszych koni oraz stukotem ich kopyt działała niczym balsam dla mojej duszy. Właśnie w takich chwilach można się odprężyć oraz zapomnieć o tym wszystkim co się wydarzyło albo ma się nie długo wydarzyć. Kiedy po kilku minutach otworzyłem oczy i ujrzałem na niebie zbierające się, ciemne chmury, miałem zaproponować mojej towarzyszce jak najszybszy powrót do domu, ale w tejże chwili usłyszałem świst przecinającego powietrze grotu po czym ogromny ból w prawym ramieniu gdzie utknęła strzała z czerwoną lotką. Oczywiście nie jęknąłem oraz nie wydałem z siebie najcichszego dźwięku bólu, ponieważ tak już się wytrenowałem. Nie zastanawiając się co się właściwie dzieje, pociągnąłem karusa za wodzę dzięki czemu ogier skręcił w prawo czyli tam gdzie było więcej drzew. Co się dzieje? - rzekłem sobie w myślach widząc kątem oka, że Kiara obrała tą samą trasę co ja tylko ona jechała dalej od mojego rumaka byśmy się czasami nie pozabijali oraz nie ściągnęli na siebie więcej wrogów.
Podczas ucieczki z niebezpiecznego miejsca uważnie się rozglądałem, ale jak na razie nikogo nie mogłem dostrzec! Same liście i gałęzie... Nawet już nie liczyłem, która strzała trafiła w moje ciało zostawiając po sobie krwawą pamiątkę. W pewnym momencie jeden z atakujących wykonał bardzo głupi błąd przez co spadł z drzewa a ja mogłem ujrzeć złotowłosego elfa, z którego wyrazu twarzy odczytałem, że raczej nie chce ode mnie pomocy, tylko mojej śmierci. Nie chcąc jeszcze tracić głowy, pogoniłem ponownie Arrowa do szaleńczego cwału a już po kilku chwilach zgubiliśmy wszystkich w lesie. Nie mieli teraz szans nas znaleźć... Byłem na totalnym zadupiu... Zatrzymałem swojego konia czując się już nieco bezpiecznie, ale gdy tylko z niego zsiadłem, upadłem na kolana podpierając się jedną ręką ziemi by całkowicie się nie wyłożyć. Dam radę, dam radę, dam radę - powtarzałem w myślach próbując wstać na proste nogi przy czym pomógł mi mój wierny rumak. Nie miałem pojęcia jak głęboko mogły siedzieć strzały, ale po ostatniej rozmowie z Kiarą raczej nie będę próbował ich wyciągać na własną rękę. Pieprzone elfy... Ratujesz im bachory a odwdzięczają się próbą pozbycia się z tego świata - warknąłem w myślach rozglądając się dookoła, ale jedyne co widziałem to tylko drzewa, krzaki i bujną trawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz