Podczas gdy obcy zajął się chlebem, który po krótkich oględzinach zaczął
znikać w zaskakującym tempie, Aenain patrzył w ogień, sącząc
niespiesznie wino z glinianego kubka. Raz wyrwał się z zamyślenia, by
obrócić ryby na drugą stronę, ale zaraz wrócił do swych myśli, tym razem
jednak wpatrując się w pozłocone światłem zachodzącego słońca wody
rzeki. Zorientował się, że koniec końców nie poczęstował gościa trunkiem
dopiero wtedy, gdy jego własny kubek był pusty. Nim nalał sobie znowu,
sięgnął po drugi, przeznaczony dla siedzącego naprzeciw niego chłopaka.
Niemal w tym samym momencie usłyszał pytanie.
Właściwie
nieco go ono zaskoczyło. Nawet nie był pewien, dlaczego - tak jakoś wydało
mu się dziwne, szczególnie w połączeniu z zachrypniętym, szorstkim
głosem pytającego.
- Kiedy chcesz - odparł nieco
mechanicznie, zanim zdążył się zastanowić. Ale i nad czym miał się
zastanawiać? Wzruszył ramionami i podał mu kubek z winem, który ten
przyjął z pewną dozą nieufności. - Nie wyganiam cię. Już teraz nie ma
sensu.
Na chwilę ponownie zapadła ta specyficzna
cisza, która wydaje się jedynym właściwym rozwiązaniem. Nie była
krępująca, nie była luźna, po prostu była...właściwa.
Talindyjczyk
podzielił między nimi ryby i warzywa, dolał sobie wina i rozsiadł się
wygodnie, już czując na sobie głodne psie spojrzenie.
-
Uważaj na ości - ostrzegł swojego gościa, wyciągając rękę, by podrapać
siedzącego tuż obok niego Damala za uchem. - To takie niewielkie,
cieniutkie kostki luzem w mięsie. Postaraj się je wyciągać, bo jak się
wbiją w szyję to nie jest za ciekawie.
Przez kolejne
kilkanaście minut jedli pogrążeni w milczeniu przerywanym sporadycznie utyskiwaniem
Aenaina, który burczał po talinddyjsku na naruszającego
jego przestrzeń osobistą psa.
Krokodyl z
oczywistego, pokrytego szorstką brązową sierścią powodu skończył jeść
pierwszy. Przeciągnął się z zadowoleniem, zdecydowanie
usatysfakcjonowany kolacją, której nie chciałoby mu się prawdopodobnie przygotowywać, gdyby był dziś sam.
- I jak, zwrócisz honor swojej rybie? - zagadnął, uśmiechając się. Urwał, znów pogrążając się w myślach. Obserwował przez jakiś czas rzekę, a właściwie jej drugi brzeg, na którym dostrzegł jakiś ruch.
Potem
przeniósł wzrok na swego gościa, który także skończył już jeść. Jemu
również chwilę się przyglądał; uświadomił sobie nagle, że nie ma
pojęcia, jak się do niego zwracać. Nie żeby to do tej pory w czymkolwiek
przeszkadzało.
- Właściwie to jak cię zwą? -
zapytał więc, uznawszy, że wypadałoby wiedzieć. A skoro już nadeszła
jego kolej na zadawanie pytań, uznał, że nie zaszkodzi dowiedzieć się
czegoś znacznie ważniejszego: - Byłeś niewolnikiem, mam rację? Czy twoi
właściciele próbują cię odzyskać?
Czy jesteś warty
wystarczająco wiele, by ścigali cię aż tu? Niemal zadał to pytanie.
Uznał je jednak za zbyt okrutne; już i tak postanowił poruszyć niezwykle
drażliwy temat. Ale musiał wiedzieć, niekoniecznie ze względu na
zagrożenie ze strony panów złodziejaszka. Po prostu poczuł dziwną
potrzebę wymienienia się doświadczeniami, powiedzenia, że on także był
czyjąś własnością.
Chociaż, cóż, zawsze mógł się jeszcze pomylić. Chłopak równie dobrze mógł być na przykład obłąkany albo inaczej skrzywdzony przez los.
[Teraz to Krok czeka na zeznania. :>]