czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Kiary cd. Raven

Tak jak myślałam wcześniej, epidemia się poszerzała coraz bardziej w naszym mieście. Robiłam lekarstwa i leczyłam biedniejszych ludzi, bo w końcu pochodzę z plebsu, a nie z tych wyższych sfer, więc nie było mowy o leczenie tych bogatszych.
Wiedziałam że było jakieś zebranie lekarzy w Ravale, lecz oczywiście my z tych biedniejszych ludzie nie mieliśmy tam w stępu, a i nawet nas o tym nie informowano. Dowiedziałam się tylko o tym z tajnych źródeł, bo w końcu jestem też złodziejką, więc trzeba było sobie radzić, ale martwiła mnie kompletna głupota tych lekarzy! Idioci nie wiedzieli co się dzieje…
No owszem szukali czegoś w tych swoich głupich księgach gdzie mają wszystko napisane, lecz to była zupełnie nowa choroba, więc na pewno tego w książkach nie znajdą! Bałam się że jeśli tak dalej pójdzie, to w mieście będą tylko puste budynki mieszkalne.
Nie rozumiałam tych lekarzy. Oni jakby stracił zapał do leczenia. I to mieli niby być lekarze z powołania?! Ja latała po łąkach, lasach i zbierałam informacje sama… Czytałam wiele książek i sama się starałam domyślić po jakimś czasie co jest grane, lecz jak było widać oni zostali tak przytłoczeni tą nauką na siłę, że stracili do tego całkowicie zapał i zamiłowanie, przez co miałam ochotę walić głową w ścianę.
Byłam też zła na to że oni dostali tak wspaniałą szansę chodzić do takich prestiżowych szkół, a my z plebsu, nawet jeśli coś dobrze umieliśmy i mielibyśmy szansę do takich szkół, to niestety nie byliśmy szlachetnie urodzeni. Po prostu szlachta myślała że nie będą się uczyć z tymi gorszymi i głupimi ludźmi, co było przykre, gdyż uważano nas za gorszych.
Byliśmy też ludźmi, lecz jak było widać oni tego nie widzieli. Westchnęłam tylko na to i znowu zaczęłam przygotowywać lekarstwo na tą chorobę. Już nawet nie wiem kiedy ostatnio spałam… Tylko ja z moimi dwoma przyjaciółmi wiedzieliśmy co to za choroba. Skąd? Ano stąd, że zbadaliśmy tą chorobę dokładniej i testowaliśmy różne zioła co było gehenną niekończącą się na początku, lecz w końcu razem znaleźliśmy antidotum.
Owszem dużo wspaniałych i rzadkich ziół na to poszło, lecz dla mnie liczyło się tylko życie ludzkie. Każdy miał swoje rodziny które kochał nad życie, a ja pragnęłam im pomóc. Głównymi objawami choroby była gorączka i osłabienie.
Niestety łatwo ją było pomylić z grypą bądź przeziębieniem, co niestety często kończyło się śmiercią, ale przecież nikt nie przejmuje się że plebs umiera… Tyle że zmarło wielu rolników, co skutkuje tym iż nawet szlachta zaczyna mieć problemy z dostawą dla nich żywności. Jak to się mówi, idzie reakcja łańcuchowa.
„Co robić? Co robić? Pójść do tych zadufanych w sobie ludzi czy dać wszystkim umrzeć? Eh… Przecież nawet oni mnie nie wysłuchają… Dla nich jestem nikim… Osobą która postradała wszystkie rozumy i marnującą ich cenny czas”.
Siedziałam na swoim krześle w domku, przy biurku, obok niewielkiego kominka ze splecionymi dłońmi i patrzyłam się w bardzo interesujący punkt na ścianie. „Kiara rusz tyłek! Musisz uratować tych ludzi… Nie jesteś może szlachetnie urodzona by pomagać ludziom, ale musisz coś zrobić, bo inaczej wszyscy niedługo mrą, a o zarażenie tym nie trudno… Wystarczy tylko kaszlnięcie na kogoś i epidemia rozprzestrzenia się dalej” - pomyślałam sobie, ale wtedy usłyszałam hałas, który wyrwał mnie z zamyśleń, więc podniosłam głowę i ujrzałam Rekera.
Był to mój przyjaciel, który zawsze mnie wspierał w trudnych chwilach. Był to właśnie jeden z tych, którzy wiedzieliśmy jak leczyć chorobę, mimo iż chłopak nie należał do zielarzy.
- Musisz odpocząć – powiedział zmartwiony przyjaciel, patrząc na mnie i zapewne moje bardzo podkrążone oczy.
- Nie mogę… Wiesz że muszę jakoś pomóc – westchnęłam ciężko.
- Nikomu nie pomożesz jeśli będziesz nie wyspana i nie będziesz trzeźwo myślała – odparł stanowczo. Zawsze taki był. Lubił stawiać na swoim, a ja na swoim i czasami dochodziło do sprzeczek, lecz i tak się godziliśmy.
W końcu zawsze któraś ze stron musiała ustąpić, by dojść do porozumienia. „Typowy samiec alfa” – pomyślałam rozbawiona i spojrzałam zza okno, gdzie panowała noc. Już ponad dwieście trzydzieści pięć osób zmarło z powodu tej epidemii… Śmierć kilku osób to tragedia, lecz taki wynik budził przerażenie! Ludzie zjadali skażone owoce oraz pili skażoną wodę, nawet o tym nie wiedząc.
Tak powiedziałam wcześniej że wystarczy kaszlnięcie by się zarazić, ale wiru-sowo przenosi się też z zarażonej osoby na drugą, co mówiło mi iż choroba się jakby mutuje, gdyż wcześniej nie było czegoś takiego, a wszystko to było tylko efektem łańcuchowym.
Nie wiedziałam skąd pochodzi zarażona woda oraz owoce, więc byłam w kropce. Równie dobrze to mogło być czyjeś zamierzone działanie i wiedziałam że musimy znaleźć ten ważny punkt iks, by zlikwidować źródło epidemii.
Nie znajdując nic ciekawego zza ciemnym oknem, spojrzałam na swojego przyjaciela, który stał ciągle w jednym miejscu. Ogień z kominka radośnie strzelał, trawiąc drewno, dając ciepło i więcej światła, przez co przyjaciel był lekko skąpany w jego blasku, a przynajmniej jego prawą stronę.
- Muszę coś z tym zrobić tylko nie wiem jak… Choroba zaczyna się przekształcać w wirusa, bo mutuje jakoś, a ja nie wiem jak to się dzieje. Do tej pory wystarczyło zjedzenie zakażonego owocu lub napicie się skażonej wody, lecz teraz doszło jeszcze zarażenie wirusowe poprzez kaszlnięcie zarażonego na zdrowego i to mnie martwi… Choroba postępuje i się zmienia, a co za tym idzie niedługo leki które my robimy, mogą przestać działać – powiedziałam patrząc na niego – Boję się że to może być czyjeś celowe działanie – dodałam.
- Możliwe… - westchnął – Dużo jest ludzi, którzy pragną władzy i nie cofną się przed niczym, lecz dla nas jest teraz najważniejsze by zniszczyć do dziadostwo – dodał siadając w fotelu przy kominku.
- Ludzie to idioci – stwierdziłam, na co tylko skinął twierdząco głową, zgadzając się z moimi słowami – Muszę jakoś o tym powiedzieć komuś z tych wyższych szczebli – dodałam, co go zdziwiło. Spojrzał na mnie uważniej i zmarszczył odruchowo brwi, jakbym mu coś powiedziała nie z tego świata, albo jakbym nagle stała się kosmitką.
- Zignorują Cię… Przecież wiesz jaka jest szlachta i Ci uczeni – mruknął niezadowolony.
- Niby wiem, ale jeśli kogoś o tym nie poinformuję, to niedługo tętniące życiem miasto, zamieni się w miasto umarłych – fuknęłam na niego.
- Nie złość się na mnie! - burknął – Po prostu wiem jaka jest szlachta i Ci ludzie z dobrych rodzin… Dobrze wiesz co mieliśmy przez takich w dzieciństwie – dodał i niestety musiałam przyznać mu rację. Ludzie z wyższych sfer nie raz pokazywali że jesteśmy tymi gorszymi… Tymi niby brudasami, głupkami i wszystkim co najgorsze. Do tej pory pamiętam jak płakałam ojcu na rękach i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego jestem tą gorszą. No nie ważne… Było, minęło!
- Co o tym wszystkim sądzisz? - spytałam.
- Co sadzę? Że to jedno, wielki bagno! - odparł jakby zły.
- Też tak sądzę – westchnęłam, wstając w końcu z krzesła i podchodząc do okna, jakbym ujrzała tam coś ciekawego – Nie ma wyjścia… Trzeba komuś powiedzieć – rzekłam nagle, lecz stanowczo, a wtedy deszcz lunął na ziemie, sprawiając że jego ciężkie krople zaczęły dudnić o dach.
- Wszyscy wezmą cię za wariatkę, która chce pokazać że jest lepsza od nich - powiedział spokojnie - Moim zdaniem Cię nie posłuchają... - westchnął.
- Myślę że tak właśnie będzie... lecz muszę spróbować! - rzekłam stanowczo i odwróciłam się do niego, patrząc mu w oczy.
- Zawsze byłaś uparta - stwierdził.
- Owszem! Tak samo jak Ty, lecz ja tym razem nie odpuszczę. Muszę chociaż spróbować - odparłam.
- Próbuj... ale raczej wiem jaki będzie to skutek. Jedno trzeba Ci przyznać... - urwał nagle.
- Przyznać co? - zdziwiłam się i uniosłam jedną brew ku górze, a on się uśmiechnął pod nosem.
- Jesteś odważna i czasami jesteś straszna pierdołą - stwierdził, przez co rzuciłam w niego poduszką.
******
Następnego dnia, a konkretniej z samego rana, kiedy słońce jeszcze wspinało się na niebie, tym samym powoli przeganiając noc, stanęłam na dachu domu, jednego z lekarzy. Szybko sprawdziłam teren i weszłam po kryjomu do środka, lecz nie znalazłam lekarza… „A niech to!” - pomyślałam nieco zła, lecz mimo wszystko zostawiłam kartkę na stole i przygniotłam ją świecznikiem. Treść wiadomości była następująca:
„W Ravale coraz bardziej rozprzestrzenia się epidemia. Wiem że szukacie lekarstwa po księgach, lecz to wszystko na próżno… To bowiem nowa choroba. Nie szukajcie odpowiedzi w kartkach! Ta choroba, to niejaka Zaraza Redini. Oto lek na chorobę: 1x Kwiat Celisterii Płomiennej, 1x Kwiat Rinietki Pospolitej, 1x Kwiat Tęczorki Plamistej. Zetrzeć płatki kwiatów z korzonkami, dodać wody gotowanej na ogniu w trakcie mieszania aż wyjdzie kleista maź. Następnie substancja musi postać przy kominku całą noc, solidnie przykryta z dala od wilgoci. Kiedy minie dwanaście godzin, przelej substancję przez sito, które usunie maź i zostanie sama, zabarwiona na zielony kolor woda. Następnie ponownie podgrzać, lecz nie zagotować w rondelku. Musi być ciepłe żeby uwolniła swoje substancje i lepiej zadziałała, a jak się zagotuje to lek nie zadziała… Następnie podać osobie chorej do picia. Efekt powinien być widać po trzydziestu minutach. Kiedy lek zadziała, włożyć pod język 1x Liść Moreniki Pomarańczowej. Proszę zrób to! To jedyne lalkarstwo na tą chorobę… Nie dajcie nikomu więcej umrzeć…
PS: Zioła znajdziesz w wilgotnych lasach Falamor lub na tamtejszych targach. Obok kartki masz potrzebne zioła, które są potrzebne do tego byś się przekonał sam iż to pomaga… Zrób je i podaj najpierw chorej elfce. Ma tylko 24 godziny, a później nawet leki nie pomogą!
~Duch~

Tak podpisałam się po wiadomością swoim pseudonimem. Wiedziałam że to wielkie ryzyko, lecz musiałam to zrobić. Najbardziej się bałam że nie posłuchają się mojej rady i wszyscy w końcu zginiemy. A to czego się spodziewałam, było to iż zapewne zgniotą moją wiadomość i wyrzucą do kosza… Cóż! W razie czego chciałam pomóc, a to co z tym zrobią, to już ich decyzja… Czy duma zwycięży nad rozsądkiem? Nie miałam pojęcia, lecz wiedziałam że to wszystko co zwykły człowiek z plebsu, jakim jestem może zrobić.
Po zostawieniu kartki, szybko wyskoczyłam oknem i zniknęłam w cieniach, przez chwilę obserwując okolicę. Ta część miasta była dużo lepiej strzeżona, a co za tym idzie było łatwo o schwytanie niechcianego gościa. Musiałam bardzo uważać! Kiedy miałam już skakać dalej w cieniach, nagle zobaczyłam dwóch mężczyzn, zapewne lekarzy, rozmawiających ze sobą na temat epidemii.
- Muszę wyruszyć do lasu po zioła… Spakuję potrzebne rzeczy i wyruszę – rzekł jeden z nich.
- Uważaj na siebie! W lesie czyha wiele niebezpiecznych stworzeń… - odezwał się drugi mężczyzna.
- Dam sobie radę! Nie chce mi się nigdzie ruszać, ale to trzeba zahamować- rzekł, na co pokiwałam z niedowierzaniem głową. Było widać że są zmęczeni, lecz nie chcą zostać złapaną, zamiast się temu przysłuchiwać, szybko zniknęłam z tamtego miejsca.

< Raven? Wiem tandeta i miało być że łazimy po lesie, ale ona tam będzie obserwować Twoje ruchy xdd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz