Kiedy otworzyłem swoje oczy najpierw ujrzałem mrok. Przerażająca ciemność panowała niemal w całym pomieszczeniu, ale z mijaniem kolejnych sekund docierało tu światło dzięki czemu odetchnąłem z ulgą i podniosłem się do siadu. Odkąd przeprowadziliśmy się z rodziną do Revele mieszkałem sam co wiązało się z niezwykłą ciszą... Praktycznie zawsze gdy wstawałem mogłem usłyszeć przygotowanie do polowania, śpiew siostry czy też zrzędzenie mojej babci. Teraz została tylko poranna cisza przerywana co jakiś czas radosnym ćwierkaniem ptaków. "Czas wstać" - pomyślałem po czym zerwałem się na równe nogi oraz przeciągnąłem niczym kocur.
Jak zwykle po szybkim obmyciu twarzy, ubrałem się po czym naciągnąłem na siebie czarną pelerynę. Nie zapomniałem też o masce, którą jak na razie postanowiłem zostawić na swojej szyi czy też łuku, który na swój sposób był moim przyjacielem. Następnie żwawym krokiem skierowałem się do Arrowa, który na mój widok od razu cicho zarżał i popatrzył na mnie z ciekawością w oczach.
- Czas się bardziej rozejrzeć po okolicy - stwierdziłem spokojnie wyprowadzając go z boksu. Ogier jak zwykle był bardzo grzeczny wiec nie musiałem nawet myśleć o tym by go gdzieś przywiązywać. Po szybkim osiodłaniu karusa wsiadłem na jego grzbiet oraz ruszyłem głębiej w las. Z tego co opowiadał ojciec było tu bardzo dużo zwierzyny więc będziemy mogli w razie czego się nieźle obłowić.
Cichy szum drzew na swój sposób działał na mnie kojąco. Zapomniałem o wszystkich swoich zmartwieniach i smutkach... Tak z pewnością mógłbym przebywać tutaj wieki... Po drodze zobaczyłem sidła innych myśliwych co uważałem za głupotę. Nigdy nie wiadomo czy nie zaplącze się w nie jakieś młode albo matka. My Blackfreyowie nigdy ich nie zabijamy, ponieważ jest to bez sensu! Lepiej poczekać aż zwierze urośnie i będzie więcej skóry oraz mięsa... No jeśli zwierzątko jest chore to lepiej je zabić, żeby już tak bardzo nie cierpiało. Zresztą co ja będę teraz myślał nad łowiectwem skoro mam przejrzeć tereny? Właśnie!
Po 3 godzinnej przejażdżce postanowiłem odwiedzić jeszcze rodziców oraz siostrę, która podczas podróży do nowego miasta zachorowała na nieznaną nam chorobę. Ponoć ojciec wezwał już wielu zielarzy, ale wszyscy tylko rozłożyli ręce i nie wiedzieli co poradzić. Na miejscu szybko zeskoczyłem ze swojego wierzchowca oraz poklepałem go po szyi zostawiając na zewnątrz oczywiście luzem, ponieważ nigdy nie uciekał, reagował jedynie na moje komendy i rozpoznawał mnie z kilometra.
Wchodząc do środka usłyszałem tylko cisze dlatego poruszając się szybko, ale na tyle cicho by ucho ludzkie mnie nie usłyszało zmierzyłem do pokoju siostry gdzie po otwarciu drzwi bez najmniejszego skrzypu ujrzałem ojca, matkę oraz swoich dziadków czuwających przy 9 letniej dziewczynce czyli mojej siostrze. Wyglądała jak aniołek... Złotawe włosy, niebieskie, zamknięte teraz oczy i drobniutkie ciało... Już na pierwszy rzut oka można było zobaczyć, że męczy ją wysoka gorączka, która była jednym z objawów tej dziwnej choroby.
- Nic się nie polepszyło? - zapytałem cicho, ale mój głos i tak rozszedł się po całym pomieszczeniu.
- Jest jeszcze gorzej niż wczoraj... - odpowiedział mi załamany ojciec - Żaden zielarz i inni nie wiedzą na co zachorowała - dodał z westchnieniem.
- Postaram się kogoś znaleźć - rzekłem po chwili a oni wszyscy popatrzyli na mnie z niedowierzaniem.
- Nie dasz rady chłopcze - powiedział smutno dziadek - Musimy być gotowi na najgorsze - mruknął cicho patrząc z żalem na swoją wnuczkę przez co pokręciłem przecząco głową.
- Znajdę sposób i będzie zdrowa! Nikt nie umrze - stwierdziłem bez wahania po czym szybkim krokiem udałem się do wyjścia z domostwa a gdy byłem już na zewnątrz od razu wskoczyłem na Arrowa, który przybiegł od razu po przekroczeniu przeze mnie progu drzwi. "Musze jechać tam gdzie jest dużo ludzi... Karczma będzie chyba odpowiednia" - pomyślałem i ruszyłem w stronę południa. Tym razem do kaptura nadal znajdującego się na mojej głowie dołączyła maska. Jak na razie ludzie nie muszą wiedzieć kim jestem. Po drodze znalazłem też swojego kruka Galardo, który musiał Wyfrunąć przez okno, gdyż zazwyczaj go nie zamykałem. Było już dosyć późno a ja cały dzień szalałem bez śniadania więc przydałoby się coś zjeść. Wchodząc do środka ani na ułamek sekundy nie ściągnąłem kaptura ani maski co wywołało ciekawskie spojrzenia ludzi. Byłem tu w pewnym stopniu obcy co rozumiałem, ale czując na sobie wzrok wszystkich tu obecnych miałem ochotę ich udusić... Zasiadłem do jednego ze stolików a już po chwili pojawił się obok mnie gospodarz. Wydawał mi się znajomy, ale szybko odganiłem od siebie myśli o tym kim może być oraz zamówiłem sobie jedzenie.
- Skąd przybywasz wędrowcze? - zapytał mężczyzna przez co uniosłem głowę nieco wyżej i spojrzałem na niego swoimi złotymi oczami.
- Przeprowadziliśmy się tutaj z Rithriad - odpowiedziałem spokojnie, ale wolałem nie rozmawiać na takie tematy z obcymi.
- Czyli ty i twoja rodzina? - dopytywał na co skinąłem głową oraz zabrałem pierwszego gryza jedzenia.
- Szukam dobrego zielarza... Jest tu taki? - tym razem to ja spytałem mężczyznę.
- Tak moja córka jest zielarką - rzekł od razu - To coś poważnego? Chodzi o pana? - dodał szybko przyglądając mi się uważnie. Cóż do jedzenia muszę nieco opuścić maskę, ale nie wiem co w mojej twarzy takiego nadzwyczajnego.
- Chodzi o moją siostrę... Zachorowała na coś poważnego tylko nikt nie może jej wyleczyć - westchnąłem a on od razu poszedł po tą swoją córuśkę a w tym czasie ja zjadłem jeszcze trochę jedzenia, którego było tak dużo, iż musiałem trochę zostawić, ponieważ bym chyba pękł! Po około 7 minutach wrócił pan przybytku i jak się okazało jego córka niedawno stąd wybyła. Chciał mnie zatrzymać i wytłumaczyć jak tam trafić, ale ja tylko machnąłem na to ręką i płacąc za posiłek wyszedłem z karczmy gdzie mój koń akurat oderwał się od świeżej trawy oraz dumnie do mnie podszedł. Poklepałem karusa po szyi po czym wsiadłem na jego grzbiet i zacząłem się rozglądać. Kilku nieszczęśników leżało tu i tam skręcjąc się z bólu, gdyż pewnie próbowali wejść na mojego wierzchowca co było ogromną głupotą. Nie przejmując się tym widokiem szybko odnalazłem świeże ślady kopyt.
- Jak sądzisz, to ona? - zapytałem swojego ogiera na ucho przez co zarżał i pokiwał głową jakby zrozumiał moje pytanie. Uśmiechnąłem się na to lekko oraz ruszyłem tropem poszukiwanej.
*****
Pod mały domek dotarłem po około godzinie. Jak na złość zaczął padać deszcz więc musiałem kierować się instynktem i innymi poszlakami. Przed drzwiami od razu zeskoczyłem z Arrowa i bez wahania zapukałem w drzwi, które po kilku minutach się otworzyły a w mich ujrzałem dziewoje.
- Zielarka? - zapytałem patrząc jej prosto w oczy.
- Tak - odpowiedziała nie przejmując się moim spojrzeniem.
- Jedziesz ze mną... Potrzebuje twojej pomocy - stwierdziłem wracając z powrotem na grzbiet mojego konia. Kobieta na szczęście nie robiła żadnych problemów tylko poszła po swojego gniadosza i już po chwili pędziliśmy przez las oczywiście w ciszy przerywanej jedynie przez stukot kopyt i szum liści. Deszcz po piętnastu minutach naszej jazdy ustał a po kolejnych czterdziestu byliśmy na miejscu.
- Jakie są objawy? - odezwała się nagle.
- Gorączka, drgawki, zaburzenia pamięci, majaczenie, sucha skóra... - rzekłem bez zastanowienia po czym weszliśmy do środka gdzie od razu zaprowadziłem ją do odpowiedniego pomieszczenia. Ojciec był nieco zdziwiony, ale po wytłumaczeniu mu, że to zielarka nie robił żadnych problemów. Kiedy zostaliśmy w pokoju sami plus moja siostra stanąłem przy ścianie - Jak czegoś potrzebujesz to mów - oznajmiłem jej obserwując moją, biedną siostrzyczkę.
<Kiara? :3 Potrzeba ci jakiś kwiatków czy coś? xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz