piątek, 11 sierpnia 2017

Od Silyena do Thirry

Nie przeistoczył się, zaledwie podziwiał pracę wszelkich służb ochronnych, na których głowach spoczywało bezpieczeństwo jednego z najważniejszych członków rodziny królewskiej. Z naciskiem również, na najmłodszego, bo takowym był brat zmiennokształtnego sarny. Głos wbrew wszelkim pozorom zmienił się, gdy mieszek znalazł się za pazuchą. Chwilowa cisza, która zagościła między nimi, kiedy to łapówka została przyjęta. Stworzenie na raciczkach machnęło zamaszyście głową na znak niezgody. Dlaczego to wszystko w ogóle się zdarzało? Ludzie są takimi materialistami. Owszem, w każdej istocie kryje się coś bardzo podobnego. W niektórych przypadkach objawia się bardziej, w innych zaś przeciwnie. Niewiele można więc zdziałać. Próba złagodzenia danego nawyku często przeradza się w niemożliwą do zrealizowania. Co bardziej dziwiło księcia, właśnie mieszkowi poddała się królewska służba, która nie miała prawa narzekać na brak dobrobytu w pieniądzu. To żenujące w pewien sposób, a także zawstydzające dla organu ochronnego. Mieli dbać o bezpieczeństwo, tymczasem przy tak istotnym podróżniku bawili się w przeszukiwania i bezceremonialnie poddawali się wzrokowej rozpuście. Bezczelność i brak pohamowań, jakiegokolwiek taktu. Nie spodziewał się tego, choć myślący są łasi na monety. Nie mógł się jeszcze ujawnić, chciał obserwować wszystko mimo bycia blisko – z cienia. Żaden ze strażników raczej nie przyuważyłby go, dopóki nie uszedłby z cienia powozu. Szczupłe nogi ssaka miały ochotę uderzać w miękką ziemię ze zdenerwowania, rozum jednak kazał zaczekać na rozwój wydarzeń. Bezsensowne. Mądre, wilgotne oczy spoglądały na poczynania przewoźników, a kiedy tylko jeden zniknął z nieznajomą, z niewielkich nozdrzy wydobył się zniecierpliwiony wybuch powietrza. Późniejsze nawoływania innego strażnika i wreszcie ponowne załadowanie się na wóz. Kiedy tylko konie dźwignęły zdobioną karocę z pasażerami, koła zaczęły się toczyć, a reszta kopyt bez większego taktu podążyła w szyku. Elfka zajęła więc miejsce obok woźnicy. Co prawda pozbyli się jej broni, jak sądził książę, to elfy jakby nie patrzeć, pozostają bardzo inteligentną i zaradną rasą, która potrafi znaleźć wiele wyjść z sytuacji. Samotny podróżnik, który potrzebował dostać się do stolicy? Z jednej strony to nic nadzwyczajnego, z drugiej powód do rozpatrywań i podejrzeń. W nic nie wątpił, ale i niczemu nie ufał w danej sytuacji. Nawet jeśli jej intencje objawiały się czystością, to obrońcy na tyle wyprowadzili go z równowagi przez swoją lekkomyślność, iż nie potrafił skupić się, by trzeźwo wszystko przemyśleć. Tym bardziej – podążał obok wozu, oczywistym było, że nie tuż przy drzwiczkach, w końcu całość została obstawiona strażnikami na koniach. Stawiał krok za krokiem pośród traw, krzewów, aż do momentu, gdy te znalazły swe ujście i zaczęły przeradzać się w zwyczajne niskie rośliny. Las również posiadał swój koniec, a ścieżka przez jaką się przeprawiali im bliżej miasta się znajdowali, tym bardziej przypominała kamienną. Piach zmieszany z utartą ziemią ustępował, dlatego słabe nocne ukrycie Silyena kończyło się. Mógł więc przemienić się lub czekać na rozwój wydarzeń. Czy powitanie brata nie byłoby przyjemniejszym z dwóch rozwiązań? Choć zbliżali się do bram wciąż pozostawało im jeszcze trochę drogi. Dlaczego nie wyprzedzić konwoju i nie udać zatroskanego za murami? Co jednak udawać, skoro takowe uczucie naprawdę go rozdzierało. 
W pewnym momencie kątem zwierzęcego oka dostrzegł jak pierwsze konie, ciągnące karetę zatrzymują się. Tak niewiele dzieliło ich od stolicy, dlaczego więc cała wyprawa zatrzymuje się pośrodku niczego? Poruszył nieznacznie uchem nasłuchując dalszych odgłosów i stanął w momencie, kiedy koła przestały się kręcić, a kopyta zatrzymały w miejscu. Dostrzegł jedynie jak z cichym parskaniem koń ciągnący unosi tylną nogę i powstrzymuje resztę od dalszego ruchu. Wspaniały, rosły siwek, ulubieniec młodszego księcia. To nieodzowny element jego konwoju, musiał chodzić za każdym razem, gdy młodzik dokądś się wybierał. Zadziwiającym jednak było, iż koń nie należał do wiekowych, a wręcz przeciwnie, w jego żyłach wciąż płynęła nowa krew, która powinna zapewniać mu wspaniały dalszy żywot. Dworne stworzenia zawsze były traktowane z uwagą i przyjemną ręką, nigdy nie brakowało im ziarna, ni wody. Zdecydowanie stajnie Drothaer mogły pochwalić się swym podejściem i racją bytu. Tak czy inaczej, woźnica spoglądał na stworzenie ze zdziwieniem, podobnie jak reszta mężczyzn na swoich wierzchowcach. Zaintrygowany Silyen podszedł bliżej, nie do końca wiedząc z czym mają do czynienia. Wątpił, by czterokopytna istota zatrzymała się dla własnego kaprysu, dlatego rzucenie lejcami powoźnika nieco go zgorszyło. Dopiero kiedy jeden ze strażników zwolnił siodło schodząc z niego i podchodząc z zaciekawieniem do siwka, chciał dotknąć uniesionej nogi, koń skulił uszy i machnął kończyną wraz z towarzyszącym temu ogonem. Bolała go i zapewne właśnie ten incydent stał się powodem postoju. Skoro zwierzę nie mogło dalej pociągnąć karety, trzeba było je przepiąć, a to zdecydowanie zajęłoby wiele więcej czasu. Jeden ze strażników w lekkiej zbroi zaczął działać, naradzając się z innymi, chwilę też testując konia, chcąc zmusić go do ruszenia. Kiedy ustalili swój plan działania poczęli rozsiodływać innego wierzchowca, by podpiąć go pod mechaniki ciągnące. Niepotrzebni żołnierze przypatrywali się całemu zajściu, a ten, który ówcześnie przeszukiwał elfkę, wpatrywał się w nią kaprawymi oczyma. Małe sarnie raciczki poruszyły się dalej, w stronę wozu. Książę nie miał ochoty przypatrywać się dalej bezczynnie całemu zajściu. Tak naprawdę mógł wrócić w karecie z bratem, czy nie byłaby to dla niego wspaniała niespodzianka? Dlatego poddał się metamorfozie swej formy i zwierzęcą przemienił w ludzką. Po pewnym momencie wyprostował się i okryty szkarłatnym płaszczem ruszył w stronę powozu i całej szamotaniny. Dłońmi od środka trzymał materiał, by nie rozchodził się na boki, nie miał na sobie ubrań, całkowicie nagie ciało o jasnej karnacji, skryte zaledwie pod długim do kostek płaszczem. Bosymi stopami ugniatał zielonkawą jeszcze, letnią trawę by dobrnąć do celu. Kiedy jednak stanął przed strażnikami, ci jakby uderzeni piorunem wyprostowali się, a potem zasalutowali, wyrwani z rzeczywistości nie wiedząc, czy powinni zejść z koni i skłonić się, czy wypadałoby jednak uczynić ów gest na wierzchowcach. Dlatego po chwili wymienionych spojrzeń wykonali również drugą formę oddania czci książęcej mości. Ciemnowłosy skinął im jedynie i spojrzał na tych, którzy oderwali się od przepinania koni. 
- Gdy dojedziecie do Falamor, przyślijcie kogoś po niego. To ulubieniec Yedhela. Tymczasem jeden z was zostanie przy siwku. – rzucił po chwili i uśmiechnął się spoglądając na mężczyznę z lubieżną miną, który wciąż pochłaniał wzrokiem nieznaną pasażerkę.
Ciemne oczy przesunęły się w jej stronę i na chwilę utkwiły, by móc lepiej się przyjrzeć.
- Nie jesteś jednym ze strażników, co więc robisz obok woźnicy, który przewozi głowę rodu królewskiego? – jego głos wciąż brzmiał przyjemnie, co mogłoby zdawać się zadziwiające.
Uchylił głowę w bok, wciąż wpatrując się w kobietę, dostrzegał elfie uszy, a to wbrew pozorom zdało mu się być nieco bardziej przyjemnym aspektem niźli spotkanie pijanego, poobijanego krasnoluda. Choć wszystko należało zaledwie do pozorów, po których nie powinno się osądzać nikogo, a zwłaszcza takich przekonań nie powinien żywić i snuć następca tronu, który przechadzał się po lesie. Właśnie… Przechadzał się sam po lesie nocą.
[Thirro?]
Gdybym jeszcze umiał wykrzesać z siebie kilka zgodnych zdań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz