sobota, 12 sierpnia 2017

Od Sarai'a do Ahmanet

Prawie był spokojny, mógłby stwierdzić. Ale byłoby to niesamowicie naciągane. Po prostu wyglądał spokojnie. Albo jak osoba w szoku. Tak naprawdę miał ochotę spalić strażników. Żywcem. Za co, cholera jasna, dostają pensję, jak nie za pilnowanie porządku? Resztką siły woli powstrzymał się, zaciskając dłonie w pięści. Ogień zgasł z wściekłym sykiem. Podbiegł na brzeg i czekał, aż blondynka się wynurzy. Nie doczekał się. Prychnął. Wiedźma wody się znalazła. Sarai obejrzał się za ramię.
Sam zdążył uniknąć strumienia wody. Pomimo, że nie spodziewał się tego ataku, wyćwiczony refleks wystarczył mu, by zdążył odskoczyć. Za to wiele przechodniów, a także handlarz nie mieli tyle szczęścia. Słona woda zalała jego stragan, pewno niszcząc drogie futra. Sarai obnażył kły w uśmiechu, kierując się w stronę żądnego zemsty kupca. Wytarguje dobrą cenę, za pochwycenie złodziejki. Rozbójniczki i awanturniczki - słuszniejsze określenia, w zasadzie.

***
Cena  była znośna. Ale i tak wysoka, jak na tak prostą robotę. Sarai, chcąc znaleźć wiedźmę, udał się wpierw do karczmy. Skoro potrzebowała tak pilnie poroża jelenia - nie potrzebnego zazwyczaj materiału, wartościowego jedynie dla kolekcjonerów, jubilerów lub paniczyków, którzy chcą mieć urocze, ale jakże nieporęczne i niewytrzymałe bronie, z ozdobnymi rękojeściami. Prychnął na samą myśl. Ktoś musiał jej dać zlecenie na ten akurat materiał. I to pilne, skoro bała się, że kupiec mógłby zdążyć odejść, zanim sama zdąży wytropić i upolować jelenia.
W pierwszej karczmie nikt nie widział blondynki o niebieskich oczach i podobnej barwie stroju. Sarai, nieszczęśliwy, podjechał do kolejnej. Tam także nie miał szczęścia. Nikt nawet nie kojarzył tak niepozornej dziewczyny. Dziki nie był zdziwiony, ale miał nadzieję, że dziewczyna jednak miała w zwyczaju wywoływać awantury i będzie znana. Nabierał obaw, że był to jednorazowy wybryk.
Dopiero pod wieczór dopisało mu szczęście. Karczmarka w jednej z mniejszych karczm skojarzyła tę dziewczynę. Także, zaniepokojona niebezpiecznym błyskiem w oku dzikiego, szybko dodała, że tamta jednak już wyszła, i że dziki ma jeszcze szansę ją dogonić. Sarai uśmiechnął się kącikiem ust i ruszył w kierunku drzwi, obrzucając jednak salę jeszcze jednym spojrzeniem.
I wtedy wpadła na niego wiedźma wody. A potem miała czelność go ofuknąć. Widocznie nie zauważyła, kto ją znalazł. Sarai rzucił wściekłe spojrzenie karczmarce, oglądając się przez ramię. Ta okłamała go w żywe oczy, chroniąc nieznajomą sobie dziewczynę. Powstrzymał gardłowy śmiech, gdy zauważył, jak kobieta natychmiastowo pobladła, a jej usta zrobiły się niemalże sine. Rozliczy się z nią później. Kobieta nauczy się, że Dzikiemu nie należy utrudniać pracy.
Obrócił się jednak i szarpnął blondynkę za rękę. Nie ucieknie mu drugi raz. Wiedźma znieruchomiała, przerażona pewno. Karmił się jej strachem. O to mu chodziło. Tak przestraszona, nie stanowiła najmniejszego zagrożenia. Nie zwrócił wcześniej na to uwagi, ale miała oczy tak niebieskie, a jednocześnie tak zimne. Zmarszczył brwi, wściekły. Miała jej oczy. Jak... Nie był w wstanie zrozumieć. A może to tylko zwodziła go pamięć. Przeklął, gdy dziewczyna wyrwała mu się przez jego rozkojarzenie. Zaczęła uciekać. Puścił się pędem za nią, odpychając chłopaczka, który spróbował stanąć mu na drodze. Nie pierwszy raz ktoś przeszkadzał mu w pościgu.
To jednak dało dziewczynie przewagę i znowu zniknęła w morskiej toni. Dziki zaczął przeklinać, chodząc po brzegu. W wściekłości rzucił nawet kulą ognia w morze. Na nic mu to nie przyszło, nie licząc faktu, że przyciągnął uwagę paru dzieciaków. Szybko je przepłoszył, gdy tylko obrócił się w ich kierunku.
Wziął głęboki oddech. Pora wyrównać rachunki z karczmarką. Zrobi to na spokojnie.
Gdy wrócił do karczmy, ten sam chłopaczek, mężczyzna jednak, co próbował go zatrzymać, zastąpił mu drogę. Sarai leniwie zadarł głowę, by na niego spojrzeć. Mężczyzna był niesamowicie zwykły. Płowe włosy, bure oczy. Tak zwykły, jak jakaś ćma. I ślepy,  jak ćma zwabiona przez światło ognia.
Sarai uśmiechnął się pobłażliwie. Bójka to to, czego właśnie potrzebował. Zignorował przyjaciół mężczyzny, którzy starali się namówić, go, żeby odpuścił.
- Nie słyszysz, co do ciebie mówię?! - Dziki dopiero teraz skupił się na słowach, które mężczyzna mówił, poirytowanym głosem. Ale miał plus, że nie krzyczał. Krzyki byłyby zbędne. Sarai przechylił delikatnie głowę i rozglądnął się. Nie powinien pierwszy atakować.
Walić to, co powinien. Chwycił kufel piwa stojącego na najbliższej ławie i na odlew uderzył nim mężczyznę. Trafił w głowę. Zaśmiał się, widząc gdy głupiec się zatacza. Kufel był starego typu, miedziany i ciężki. I tak dziw bierze, że człowiek jeszcze stał na nogach. Dziki nie czekał, aż obrońca blondynki się pozbiera, tylko wziął krok w tył i z naskoku zaatakował mężczyznę ponownie. Po drugim ciosie w głowę, tym razem silniejszym, mężczyzna upadł na ziemię. Raczej nie był wojownikiem, po prostu miał pecha, że trafił na łowcę. Sarai przeszedł nad nim, zastanawiając się, czy nie splunąć dodatkowo. Zrezygnował, uśmiechając się wilczo do karczmarki. Powinna się cieszyć, że użył jedynie kufla. A przecież mógł roznieść tą karczmę na strzępy. Łypnął jeszcze na przyjaciół "obrońcy" ale ci - cóż - raczej nie byli dobrymi przyjaciółmi. Stanowczo nie szukali problemów, jeśli zważać na to, jak studiowali sęki drewna, z którego wykonana była ława.
Siadł przy ławie na końcu karczmy, tak, by nie zwracać na siebie uwagi i czekał, aż przybytek opustoszeje niemalże całkowicie. Gdy to nastąpiło, dziki podszedł do przerażonej już karczmarki.
- A teraz ustalmy, dlaczego mnie okłamałaś - powiedział, przechylając głowę i patrząc kobiecie prosto w brązowe, okrągłe oczy. Przerażone, jak u sarny. - I dlaczego nie warto, byś zrobiła to ponownie.
***
Po niedługiej rozmowie z karczmarką, za to jakże płomieniście interesującej, opuścił karczmę. Nie zostało już długo do świtu, więc wsiadł szybko na swego wierzchowca i zdecydował się przenocować na obrzeżach miasta. Dzikie zwierzęta nie podejdą do ognia, a także nikt nie powinien spróbować go okraść. Noc spędził bez snów, budząc się po świcie. A jednak, dało mu się we znaki, że wczoraj nawet nic w karczmie nie kupił. Co gorsza, w manierce nawet nie miał wody. Przeklął. Jego wina.
Na szczęście, pamiętał, że przez tę część lasu przepływa potok. Albo jedna z odnóg rzeki. Nie był tym szczególnie zainteresowany. Ważne, że woda.
Podprowadził tam Tsintaha, pozwalając mu się napoić, po czym sam zaczął uzupełniać manierkę. Szum niedalekiego wodospadu skutecznie zagłuszał różne, cichsze odgłosy lasu. Podniósł jednak zdziwiony wzrok, słysząc pluskanie wody. Jakie zwierze podeszłoby tak blisko człowieka i konia?
To nie było zwierze. Sarai niemalże przewrócił oczami. Jakim cudem trafił akurat na tę dziewczynę.  Cóż, nie mógł narzekać, że pieniądze same wpadają mu w ręce. Wstał szybko, zostawiając konia, który zaczął paść się na trawie porastającej brzeg. Jedynie chwycił dodatkowy sznur, zazwyczaj przewieszony przez szyję wierzchowca. Nie spuszczał wzroku z blondynki. Była czarodziejką wody - nie zapomniał o tym. Tak długo, jak była przy swoim żywiole, miała przewagę. Nie zainteresował się jej nagością. Nie byłaby przecież pierwszą kobietą, którą widział. Jedną z ładniejszych, musiał przyznać, ale nie pierwszą. Paroma krokami znalazł się przy rzuconej na brzegu sukience.
- Wyłaź z wody - powiedział, zgrzytając zębami. - Jak nie chcesz paradować przez miasto naga, proponowałbym natychmiast. - Dodał, chwytając suknię i podnosząc ją.  Cofnął się od wody parę kroków. Kwestia bezpieczeństwa. Patrzył na dziewczynę, prawie kobietę pewno, swoimi czujnymi, bursztynowymi oczami. W świetle poranka wyglądały, jakby płonęły. Nie da się zwieść, że pozbawiona broni jest nieszkodliwa, że naga - bezbronna. Ostatecznością, do której się posunie, będzie podpalenie drugiego brzegu potoku, by odciąć dziewczynie drogę ucieczki. Z jednej strony  będzie miała ogień, z drugiej skały wodospadu. Zostanie jej jedynie poddanie się.

<Ahmanet? Będziesz uciekać?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz