środa, 9 sierpnia 2017

Od Silyena do Bezimiennego

Dlaczego jego życie musiało wydawać się tak skomplikowanie, niemożliwie trudne? Ludzie cierpieli z wielu powodów. Niektórzy głodowali, innym brakowało dachu nad głową w zimowe, mroźne noce; czasami ktoś bliski sercu ginął. Życie toczy się kołem, chcąc nie chcąc niekiedy nie zna się odpowiedzi na dręczące pytania, a im więcej istnieje znaków zapytania, tym więcej znajduje się wielokropków. Noc, wciąż gwiaździsta przyświecała głowie – teraz już – znajomego o jasnych włosach oraz sarnie. Spokojna, przynosząca ukojenie i sen, choć nie w tym czasie. Mimo swego zmęczenia, książę wciąż zaprzątał sobie głowę mężczyzną. Z pewnością mu współczuł, jednakże nie miał prawa wiedzieć, czy swego rodzaju litość kierowana w stronę nocnego przyjaciela, to coś, czego ten potrzebuje. Każda istota ludzka, myśląca przede wszystkim, różni się niewyobrażalnie. Z zewnątrz niemal każdy charakteryzuje się względnie podobnymi cechami. To dlatego nie można poznać kogoś w parę chwil. Spędzamy miesiące i lata, ale nawet wtedy nie jesteśmy w stanie stwierdzić, że poznaliśmy kogoś niemal na wylot - posługując się kolokwializmem. Kiedy tylko głowa została odsunięta, połyskujące oczy zwróciły się w jego stronę, spoglądał zadumany. Chwila względnej bliskości symbolizowała dla niego swego rodzaju potrzebę ukazania słabości. Powiedział tak wiele zwierzęciu, które mogłoby okazać się jedynie głupawym przypadkiem, który odłączył się od stada w poszukiwaniu marnych korzonków. Silyen okazał się być znacznie bardziej rozbity niż sam przypuszczał. Serce pragnęło pomóc w potrzebie, rozum jednak podpowiadał, że niewiele może zdziałać. W jaki sposób? Zaproponuje mu ochronę i życie w obrębie murów, zamkowej komnacie, domu przy bramie? Choć nie mógł sobie niczego wyobrazić, nie potrafił bezczynnie przypatrywać się temu, jak niedawno zdobyty przyjaciel odchodzi. Czy takie nazewnictwo miało w ogóle prawo bytu? Pochłaniał z zafascynowaniem każde jego słowo, choć niekiedy niedokończone, trudne do przetłumaczenia, poddawane filozofii. Uczył się go od początku, dokładnie, pracowicie. Sam nie wypowiedział ani jednego słowa Odnosił bowiem wrażenie, że tak delikatna forma posłusznego stworzenia pomoże białowłosemu odnaleźć się w przytoczonej sytuacji. Speszyłby go swą naturalną postacią. Teraz jednak nadszedł czas na ujawnienie. Gdyby pozwolił mu odejść, definitywnie nie spotkaliby się już więcej. Młody książę nie chciał tego, wciąż pragnął rozmów. Rozmów z nim, z osobą, która pokazała mu nieznaczny skrawek innego świata. Nie tego usłanego kwiatami, które dostarcza szacunek ludu i ukazuje świat we względnie optymistycznym ujęciu.
Sierść powoli zaczęła pokrywać się mglistą poświatą, a ciało sarny ulegało deformacji. Parostki zanikały, a ciekawskie uszy nieco przyklapnęły. Raciczki przednich nóg przybrały formę dłoni oraz palców, a tylne analogicznie do poprzednich – stóp. Grzbiet, a po chwili jasne plecy i kręgosłup osłonił szkarłatny płaszcz zapięty w okolicach szyi. To jedna ze sztuczek magów nadwornych, tak dobrze wyszkolonych, którzy umilili przemianę następcy tronu. Pomogli mu pozbyć się nagości, która temu towarzyszyła. Szczupła choć wciąż widocznie męska dłoń jednym ruchem złapała drugi koniec narzuty, zdobionej złotą nicią na szyciach, a także wyszywanym herbem państwa i pierwszymi literami imienia i nazwiska księcia. Palce zamknęły się na materiale od środka, uniemożliwiając ujrzenie nagiego ciała, zamykając materiał gdzieś na środku brzucha. Płaszcz sięgał do kostek, a sarnie uszy znów ustawiły się na sztorc, ciekawsko nasłuchując. Bosa stopa uniosła się bezszelestnie z trawy i ruszyła naprzód, druga za nią i tak coraz prędzej, zataczając coraz to nowsze kroki. Druga ręka wysunęła się spod okrycia i z krótką chwilą zawahania chwyciła łokieć mężczyzny.
Gest wyjątkowo głupi, w końcu książę mógł spotkać się z jakże nieprzyjemnym ciosem, bądź czymś temu podobnym. Ręka białowłosego wyposażona została w metalowe szpony, czyż nie? Jeden zamaszysty ruch, a tętnica zalałaby się krwią, życiodajnym płynem, nieubłaganie uciekającym, pragnącym poznać świat dookoła. Teraz widział go pierwszy raz ludzkimi oczyma. Rozczochrane włosy, skąpane w bieli, niczym zimowy śnieg otulający przyjemnie śpiącą przyrodę. Względnie subtelna, wątła figura zanurzona gdzieś pod ubraniami. Niewiele mógł stwierdzić, choć dostrzegał go tak wiele razy. Nie znał wyrazu twarzy mężczyzny, bowiem stał do niego tyłem. Lekkim ruchem ręki Silyen zatrzymał go.
- Morte. – powiedział krótko, a jego głos; delikatny, kojący, gładzący płatki uszu, sprawiał wrażenie niemal anielskiego.
Choć był męski, wciąż pozostawiał wrażenie przyjemnego i nieskażonego nieznaną chrypą i tym podobnymi aspektami. Skądże, podobał się każdej rodzimej lady, która towarzyszyła rodzinie przy interesach z królem. Jemu samemu nie przeszkadzał, bynajmniej. Lubił go, a także samego siebie, potrafił jednak zwracać uwagę na nieco ważniejsze przymioty, niźli te, które tyczyły się samego w sobie wyglądu. Owszem, był on ważny i wywoływał pierwsze wrażenie. Niezależnie od tego, jak bardzo ktokolwiek zapierałby się, iż zagłębia się wzrokiem tylko i wyłącznie w głąb serca – kłamałby. Względny człowiek to istota materialistyczna. Przede wszystkim posługuje się zmysłami, na nich się opiera. Wzrok, słuch, dotyk, smak. Dopiero po nich występuje myślenie i kontemplacja. Nie zawsze ma jednak swoje miejsce, co niekiedy wydaje się być okrutnym. Teraz ciemne włosy poruszały się na delikatnym wietrze, kołysane w przód i w tył, jakby kołysane w kolebce dla dziecka. Szum dobiegał do sarnich uszu gdzieś spomiędzy liści otaczającego ich lasu. Co powinien powiedzieć? Jak się odezwać? Przecież tak naprawdę stał się kimś zupełnie obcym. Bezwartościowym oszustem, którego Morte nie miał prawa znać. Nie istniała już tylko sarna o mądrych oczach, bo to za nimi kryła się osobliwość, ktoś zupełnie inny, w pewien sposób zakłamany łajdak i tchórz, który nie ukazał się już pierwszego dnia. Jak miał to uczynić? Nie potrafił. Wiedział, że istnieją dwie możliwe ścieżki. Jedna to ta, którą wolałby obrać książę, a mianowicie, zatrzymanie jasnowłosego. Druga, mniej przystępna, ale za o bardziej prawdopodobna – jego odejście. Zależność między tymi dwojga to coś kompletnie niezrozumiałego, a przynajmniej tak odczuwał to Talishaar. Uparcie zależało mu na tym, który mówił tak otwarcie do nic nieznaczącego zwierzęcia, nie skrzywdził go, nie próbował do tej pory. To pokazywało Silyenowi prawdziwe wartości, przecież nie mógł być potworem, nie widział go w nim. Chciał pokazać mu, że nie ma racji, że istnieją inne wyjaśnienia, drogi. To niewielkie światełko, za którym powinno się podążać. Że nie jest sam. Chciał udzielić mu wsparcia. Same chęci jednak nie mogły wyimaginować odpowiednich warunków, wszystko trzeba było wcielić w realny plan.
- Nie odchodź. – dodał po chwili, niechętnie spuszczając wzrok.
Czuł jakby przemawiał pierwszy raz od wielu lat, do nieznajomej osoby. W pewnym sensie tak właśnie było. Czy zmiana formy jakkolwiek wpływała na subtelną relację? Jasne palce nieco bardziej zamknęły się na łokciu „potwora”, powstrzymując go od wszystkiego. Mógł wywołać zaskoczenie, a i owszem, miał gdzieś w głębi nadzieję, że rozmówca nie poczuje się urażony. Nie do tego pragnął doprowadzić, jednak cała sytuacja mogła całkowicie zmienić swój bieg. Czy znał go, wiedział, że należy do rodu królewskiego i tak naprawdę jest wnukiem króla? Nie miał ochoty na wszelkie formalności, przecież to nieistotne w tak poważnej na swój sposób sytuacji. Poprzez dłoń zmiennokształtnego, aż po trzymaną część ciała Bezimiennego, zaczął przedzierać się niewielki pęd rośliny, owijający się wokół ich zetkniętych rąk. Mag ziemi, to nim był Silyen. Roślina w obrębie przedramienia jasnowłosego wypuściła niewielki, zaróżowiony kwiatek, który rozwinął się w przerażająco szybkim tempie. Młodzieniec zrobił to umyślnie, choć sam dokładnie nie wiedział czemu dany akt miał tak naprawdę służyć. Delikatność i swego rodzaju żałość płynąca z serca księcia owijała się dookoła pędu.

[Mój Drogi?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz