Po zakupie wszystkich kwiatów, które muszę przyznać dużo ładniej wyglądały niż te rysunki w książce starej przyjaciółki. Szczerze mówiąc to opuszczając tereny miasta Falamor poczułem jakąś dziwną ulgę. Może to miasto jednak nie było dla mnie? W sumie to dobrze czuję się Ravele i nie mam zamiaru go opuszczać z rodziną w najbliższym czasie.
Pędząc w drodze powrotnej przez gęsty las w swoim sercu zacząłem odczuwać dziwny strach o siostrę. Nie będzie nas przecież tylko cztery dni... Mamy jeszcze czas ją uratować! Nie mam pojęcia co bym zrobił gdybyśmy dojechali na miejsce i rodzice powiedzieliby mi, że Maddy jednak nie żyje. W końcu to moja ukochana siostra, którą jako starszy brat mam za zadanie bronić! Cóż taki już mój obowiązek i nikt ani nic na świecie tego nie zmieni. Jeśli chodzi o spotkanie po trzynastu latach z Kiarą to nie ukrywam, że się bardzo z tego powodu cieszę. Odkąd opuścili Rithriad nie miałem się z kim bawić jako dziecko. Racja miałem innych kolegów i koleżanki, lecz ją lubiłem z pośród wszystkich najbardziej. Chociaż nasze pierwsze spotkanie w wieku sześciu lat nie było najbardziej udane to niesamowicie się polubiliśmy przez co wielkich problemów przez ten incydent nie było... No co ja mam niby powiedzieć skoro coś się w krzakach ruszało? Chciałem zaimponować ojcu przez co myślałem, iż to dzik! Szczęście, że grot strzały musnął tylko jej skórę i pozostawił bliznę a nie kalectwo. Do dziś pamiętam jak ojciec kiedyś pomylił mnie z lisem a strzała utknęła w mojej łydce. Nie dość, że potwornie bolało to miejscowi medycy wróżyli, iż nigdy nie będę mógł już chodzić! Na szczęście tak się nie stało i jestem w stu procentach sprawny fizycznie co według mojej rodziny jest zasługą jedynie Bogów. Wracając jednak do tematu to pędziliśmy przez gęsty las już dobre pięć godzin. Nasze wierzchowce pomimo szaleńczego tempa jakie im narzuciliśmy nie były wcale zmęczone. Co jakiś czas musieliśmy przeskakiwać powalone drzewa, które zagradzały nam drogę. Cóż nie jechaliśmy główną drogą tylko skrótami by jak najszybciej dostać się do Ravele.
- Jak się czujesz? - zapytałem w pewnym momencie swoją towarzyszkę, której spojrzenie bardzo mocno skupiało się na drodze przed nami.
- Dobrze, nie musisz się o mnie martwić - odpowiedziała szybko przez co skinąłem głową - A ty jak się czujesz? - dodała po kilku minutach ciszy.
- Daję radę jak zwykle - rzekłem uśmiechając się lekko, ale nie mogła raczej tego zobaczyć, gdyż kaptur nadal zakrywał moją głowę i rzucał pewnego rodzaju cień, który na swój sposób też zasłaniał moją twarz. Maskę postanowiłem już sobie odpuścić z powodu takiego, iż Kiara mnie znała a z biegiem czasu i tak wszyscy w nowym mieście poznają mnie oraz moją rodzinę.
Nagle gdy miałem już spojrzeć w niebo i ocenić stan pogodny wyskoczyło przed nami stado saren. Mieliśmy ogromne szczęście, że zdążyliśmy zatrzymać nasze wierne wierzchowce, bo inaczej mogłoby być z nami krucho. Jak was nie potrzeba to jesteście - mruknąłem w myślach i aż korciło mnie, żeby złapać za łuk i jakąś ustrzelić, ale jednak jakoś się powstrzymałem. No były za młode i tyle w temacie... Poza tym moja przyjaciółka pewnie nadal nie lubi polowań tak jak w tedy gdy byliśmy jeszcze dziećmi.
- Nie możemy się ociągać - powiedziała dziewczyna gdy tylko droga się zwolniła.
- Wiem, wiem, ale nie moja wina, że wpadliśmy na sarny - westchnąłem i dałem znak Arrowowi przyłożeniem łydki, że jedziemy dalej. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, iż usłyszałem hałas w postaci głośnego szeleszczenia liśćmi. Nie był to wiatr ani zwierze tylko z pewnością człowiek! Mam już w tym pewne doświadczenie więc nigdy bym się nie pomylił. Zatrzymałem ponownie swojego wierzchowca i zacząłem nasłuchiwać. Raz... Dwa... Trzy... Prawo! - krzyknąłem w swoich myślach po czym napiąłem szybko cięciwę łuku i strzeliłem do nieznajomego bandyty czającego się na nas za drzewem. Szybko spojrzałem w stronę Kiary wzrokiem mówiącym, że łatwo nas stąd nie wypuszczą oraz ponownie ruszyliśmy przed siebie. Staraliśmy się unikać strzał a ja dzięki swojemu zgraniu z koniem potrafiłem zestrzeliwać wrogów nie trzymając w ogóle w rękach wodzy. Nie miałem pojęcia ile ich tu było. Praktycznie ze wszystkich stron słyszałem jakiś szelest! Jak zwykle byłem bardzo spokojny oraz nie oszczędzałem sił. Zdziwiło mnie trochę, że dziewczę umie rzucać sztyletami chociaż byłem jej wdzięczny za taką pomoc. Nagle gdy wszystko ucichło. Miałem nadzieję, że to już koniec, lecz w tedy ostatni ze zbójów strzelił z łuku w stronę Kiary, która nie miała szans teraz się obronić dlatego postanowiłem zadziałać i obroniłem niebieskooką swoim ramieniem, w które wbił się grot, ale zabiłem też łucznika, który spadł martwy z drzewa a my wreszcie mieliśmy spokój.
<Kiara? :3 Uratował cię xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz