Kiedy zobaczyłam jak się przygląda mojej ranie, miałam ochotę ciec, ale wiedziałam że i tak bym nie uciekła, gdyż nawet teraz nie potrafiłam mu się wyszarpać. Zaraz mnie wyda... Zabiją mnie! Już po mnie... - pomyślałam, a wtedy nagle dotknął szybko lecz mocno moją ranę, przez co upadłam na kolana prawie, lecz wtedy mnie złapał.
Później z rozmowy wynikło że mnie nie wyda, lecz i tak miałam niepewność. Nosz kurde miałam prawo się bać, bo jestem tylko człowiekiem nie? Ta cała sytuacja w ogóle była cholernie dziwna. W dodatku to dziwne uczucie kiedy obok mnie leżał, a nasze ciała się stykały. Było to coś nowego i niezrozumiałego dla mnie lecz to jakoś zignorowałam.
- Może być - mruknęłam ale patrzyłam ciągle na niego, a on się wyszczerzył lekko, przez co przewróciłam oczami.
- Nie bój się przecież Ci mówiłem że Cię nie wydam - powiedział znowu spokojnie, lecz widząc moją niepewną minę zaraz dodał - Obiecuję, wiesz że dotrzymuję danego słowa - rzekł, na co lekko skinęłam głową.
- Mogę pójść do swojego łóżka - rzekłam i chciałam po raz kolejny wstać, leż znowu ta paskuda mi na to nie pozwoliła. Odkąd pamiętam był uparty i dominujący kiedy się na coś uparł... Nawet jak byliśmy dziećmi i próbowaliśmy mu jakiś pomysł wybić z głowy, on i tak robił swoje. Oczywiście wtedy kiepsko się to zazwyczaj kończyło, ale były i też fajne chwile i go naśladowaliśmy.
- Nigdzie nie idziesz, bo ledwie żyjesz, a poza tym szwy Ci mogą puścić - westchnął.
- Paskudny uparciuch - mruknęłam nieco zła.
- Tak jak ty - rzekł i chytrze się uśmiechnął na chwilę.
- Jesteś niemożliwy - westchnęłam gapiąc się w sufit - Pozwolisz chociaż nam zjeść paskudny uparciuchu? - dodałam zaraz.
- Paskudny uparciuch pozwala - rzekł znowu rozbawiony, przez co wywróciłam oczami i podniosłam się jakoś w końcu! Później zjedliśmy oboje śniadanie w zupełnej ciszy. Było mi cholernie i niezaprzeczalnie dziwnie kiedy chłopak był tak blisko mnie i właściwe nie wiedziałam co o tym mam właściwie myśleć... Kiedy już spałaszowaliśmy śniadanie, wstałam jakoś, co wywołało ogromne niezadowolenie ze strony mojego gościa.
- Kiara... Masz leżeć - mruknął - Te rany trzeba wyleżeć - dodał szybko.
- Muszę się zająć końmi... A środki przeciwbólowe już nam podałam, gdyż były w herbacie - powiedziałam spokojnie - Wczoraj nie byłam w stanie się nimi zająć, wiec dzisiaj trzeba to zrobić - dodałam.
- Pójdę z Tobą - rzekł i od razu zerwał się do siadu, a kiedy zobaczył moją minę chcąc zaprzeczyć iż nie potrzebuję pomocy, szybko dodał - Nie mam zamiaru puścić Cię samej, a poza tym Arrow tylko mnie słucha - dodał na końcu sensowny argument, więc odpuściłam. Zeszliśmy po paru schodkach na dół do stajni, gdzie nasze wierzchowce czekały nadal osiodłane.
Byłam na siebie zła że nie zajęłam się Alkatasem wczoraj należycie, lecz wiedziałam z drugiej strony że ogier nie ma mi tego za złe. Widział jak wczoraj zostałam poważnie ranna, a dzisiaj podszedł do mnie sam spokojnie i lekko mnie szturchnął jakby chciał spytać jak się czuję, więc go pogłaskałam.
- Będzie dobrze - szepnęłam do niego cicho, na co zarżał spokojne jakby mnie rozumiał.
Kiedy rozsiodłaliśmy oboje nasze konie, dostały świeżą wodę, jedzenie no i oczywiście je troszkę wyczyściliśmy, a później odpoczywaliśmy.
*****
Minęły
dwóch tygodniach odzyskałam sprawność fizyczną, a że mi się nudziło i
nie mogłam spać w nocy, osiodłałam swojego wierzchowca, przebrałam się
wcześniej w strój złodzieja, oczywiście nowy, gdyż tamten był do
spalenia i ruszyłam w las.Po około dwu godzinnej jeździe coś mi tu zaczęło nie grać... Było za cicho, a w nocy zwierzęta były najbardziej aktywne, więc wstrzymałam swojego gniadosza i zaczęłam się rozglądać. Nagle usłyszałam charakterystyczny świst powietrza przecinającego strzałą, wiec szybko zrobiłam unik i pogoniłam ogiera do cwału. Jak się okazało byłam ścigana przez co najmniej dwudziestu paru zamaskowanych mężczyzn. De Awero.... - pomyślałam szybko.
Najczęściej go okradałam, a ostatnio się nieźle wkurzył, wiec jak było widać nadęty bogacz postanowił mnie zabić. Cóż... Nie on pierwszy i nie ostatni, żadna nowość, lecz to było troszkę wkurzające i zarazem przerażające. Zaczęłam jechać takimi ścieżkami które znałam doskonale i były bardzo ciężkie do pokonania. Nagłe i ostre zakręty, pojawiające się z ciemności, wywołanej przez drzewa powalone stare pnie... Gęsta roślinność i takie tam.
Jednak ciągle nie mogłam zgubić swojego ogona. Znają nieco te tereny - pomyślałam sobie - De Awero ty cholerny draniu przyszykowałeś ich... Wrogów przybywało, więc miałam utrudnione zadanie. Niestety w końcu po szaleńczej jeździe zostałam trafiona w ramię strzałą i nożem do rzucania w łydkę.
Bolało i to bardzo a w pewnym momencie nagle Alkatras gwałtownie zahamował lecz to ne pomogło i spadliśmy z dużej skarpy wprost do rzeki. Zakrztusiłam się wodą wpadając do wody gdyż spadłam z grzbietu ogiera. Woda wokoło mnie zrobiła się czerwona a ubrania ciągnęły mnie na dni nie mówiąc już o tym iż ostre kamienie cięły mi skórę niczym nóż masło.
Rany rwały niemiłosiernym bólem...Topiłam się. Niezbyt umiałam pływać, a wzburzona rzeka i jej zakręty oraz spadki co po chwilę sprawiały że nie mogłam się wydostać i co chwilę zalewała mnie woda, więc prawie w ogóle nie miałam czasu na zaczerpnięcie oddechu. Mój koń też nie miał łatwo gdyż silny nurt rzeki rzucał nami jak marionetkami. Wtedy nagle nagłe spadki ustały i rzeka bardziej przyspieszyła, dzięki czemu mogłam się wynurzyć i zaczerpnąć tchu.
Niestety to co zobaczyłam bardzo mi się nie spodobało, gdyż wtedy zobaczyłam znikającą wodę ku dołowi, a to oznaczało tylko jedno... Wodospad! I to wcale nie taki mały wodospad! Odruchowo zaczęłam płynąć w drugą stronę, lecz oczywiście to było na marne...
Próbowałam się czegoś złapać i też nic, a wtedy też uderzyłam nogą o skałę, w którą był wbity sztylet, więc krzyknęłam z bólu a ostrze tkwiło mocniej w ranie. Po chwili ja i mój koń spadaliśmy w dół z ogromnej wysokości. Ja krzyczałam, a koń rżał przerażony, po czym wpadliśmy z impetem do wody.
Kiedy wypłynęłam na powierzchnię, zaczerpnęłam gwałtownie powietrza do płuc kilka razy i po rozejrzeniu się szybkim, spanikowanym wzrokiem, oddaliłam się od wodospadu. Resztką sił dopłynęłam do niewielkiego brzegu, pełnym kamieni i piasku.
Wyczołgałam się do połowy z wody, lecz to było już dla mnie za dużo i padłam wyczerpana kamienie. Nie wiedziałam nigdzie podział się Alkatras i bałam się że zginął... Bardzo cierpiałam. Wszędzie miałam rany.
Mokre i ciężkie od wody ubranie przykleiło się do skóry i było i strasznie zimno.Mimo iż noc była ciepła, to kąpiel w lodowatej, górskiej wodzie nie była zbyt przyjemna, zwłaszcza taka! Dopiero teraz spostrzegłam że w ciało miałam więcej zbitych noży i powstały głębokie rany. Co prawda większość i tak wyleciała ze mnie podczas "płynięcia" z nurtem rzeki, ale i tak kilka zostało.
głęboka rana w boku, łydce, ramieniu, przecięta skóra przez ostre kamienie i nie trafione sztylety... Wyglądałam jakbym wróciła z wielkiej wojny! Rana na boku krwawiła najbardziej lecz nie miałam siły jej nawet dotknąć, żeby choć troszkę zatamować krwotok zewnętrzny.
Leżałam na brzuchu, na kamieniach i z trudem łapała powietrze, walcząc o utrzymanie świadomości, lecz i tak po chwili straciłam przytomność, a moja twarz poleciała na kamienisty brzeg, znowu nieco mnie raniąc. Umrę tu... - pomyślałam jeszcze i pogrążyłam się ciemnościach już całkowicie tracąc świadomość.
< Reker ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz