A ja nie zamierzałam krzywdzić swojego przyjaciela... Został przez kogoś otruty, lecz nie wiedziałam przez kogo i dlaczego, lecz wiedziałam że muszę mu szybko opatrzyć rany i przyrządzić antidotum, bo może mi tu zaraz zejść. W sumie to ja też mogłam zaraz umrzeć, bo traciłam coraz więcej krwi, a strzała wbiła się dość mocno w moje ciało.
Jakoś złamałam strzałę, lecz jej nie wyjęłam tylko zagwizdałam na ogiera, który przybiegł od razu we wskazane wcześniej przeze mnie miejsce i jakoś dotachałam cielsko przyjaciela do krawędzi dachów, skąd skoczyliśmy na słomę. Jakoś się ledwie z tego wyczołgałam i wpakowałam przyjaciela na swojego konia, gdyż położył się specjalnie.
Ja sama jednak nie byłam w stanie wsiąść na konia, więc złapałam tylko za wodze zdrową ręką i zaczęłam kuśtykać jakoś w stronę lasu. Kiedy byłam jakoś w połowie drogi, zobaczyłam też karusa przyjaciela, który szedł za nami, lecz nie miałam sil się teraz nim przejmować, gdyż bałam się iż zaraz stracę przytomność i polecę na zbity pysk na ziemię. ie mogłam do tego dopuścić, więc jakoś w końcu dokuśtykałam do swojego domu na uboczu miasta bardziej w lesie.
*****
Jakoś
opatrzyłam swoje rany, oraz rany przyjaciela oraz przyszykowałam mu
odtrutkę, która szybko zaczęła działać. Brudne ubranie wrzuciłam do
szafy niedbale, napaliłam w kominku by miał ciepło, przykryłam go
grubymi kocami, a sama poszłam do siebie i padłam na łóżko tracąc
przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz